Opis wesela w Kanie Galilejskiej może nas zaintrygować z paru względów. Jednym z nich jest na przykład to, że Jezus nie stroni od udziału w ludzkich radościach, że jest osobą, która “je i pije” (Łk 7,34), która jest taka “mało ascetyczna”. A Jezus był po prostu normalnym człowiekiem. Nie tylko prawdziwym Bogiem, ale też i prawdziwym, z krwi i kości człowiekiem. Nie powinniśmy więc o tym zapominać w kształtowaniu naszej osobistej duchowości.
Jednak tym, co szczególnie przemawia w tej perykopie, jest pierwszy cud Jezusa, pierwszy znak niezwykłej mocy, niejako wymuszony, i to wymuszony przez Jego własną Matkę, Maryję. Tej zaskakującej sytuacji poświęćmy dzisiejsze rozważanie tekstu biblijnego.
Na początku może zrodzić się pytanie, kim byli narzeczeni, skoro Jezus zdecydował się przyjść na ich weselną uroczystość? Przyjaciele, znajomi z sąsiedniej miejscowości? Wydaje się, że należeli oni do rodziny Jezusa, a dokładniej mówiąc - do rodziny Jego Matki, Maryi. O niej bowiem najpierw wspomina tekst biblijny dodając następnie, że był tam zaproszony “także” Jezus i Jego uczniowie (J 2,2). Odnosi się wrażenie, jakoby Jezus był na tym weselu ze względu na swą Matkę.
Do obrzędów weselnych należało oczywiście spożywanie wina. Początkowo podawano gościom wino przedniejszej marki, a dopiero potem, kiedy już nie byli w stanie zbyt dobrze rozróżnić - gorsze, jak to zresztą bez żenady i z całą uczciwością wyjaśnia tekst biblijny słowami starosty weselnego (J 2,10). Brak wina uważano za poważne uchybienie względem gości. Takie a nie inne zwyczaje w tym względzie wynikają z tradycji semickiej, nakazującej uprzejme i gościnne traktowanie nie tylko najbliższych braci, czyli tych z Narodu Wybranego, ale również każdego obcego, który zamieszka wśród Izraelitów czy też przybywa z pokojowym nastawieniem. Wino zaś było w tradycji Izraela podstawowym napojem, spożywanym przy okazji niemal każdego posiłku, jak to jest zresztą i dzisiaj praktykowane w krajach basenu Morza Śródziemnego i nie tylko.
W Kanie Galilejskiej zdarzyła się jednak rzecz niezwykle kompromitująca - wina zabrakło. To tak, jakby gospodarze byli skąpi czy też chcieli się już pozbyć swoich gości. Trzeba było koniecznie temu zaradzić, ale co począć, kiedy wszystkie naczynia są już przerażająco puste? Niezręczność i przykrość sytuacji zauważyła zaraz Maryja - kobiecym, głęboko wrażliwym sercem wyczuła ogrom wstydu gospodarzy. Nie traciła więc czasu na próżne pocieszanie i nic nie znaczące: “Nie martwcie się. Jakoś to będzie”. Zwróciła się od razu do “źródła” - poszła do swojego Syna. Zdawała sobie doskonale sprawę, że tylko On jest w stanie zaradzić tej, wydawałoby się, beznadziejnej sytuacji. Zapewne już nieraz doświadczała Jego nadzwyczajnej mocy w czynieniu dobra. Czyżby więc ten cud, który miał się za chwilę wydarzyć, a o którym Ewangelista powiada, że był to “początek znaków” Jezusa (J 2,11), nie był pierwszym w życiu jej Syna? Może zatem mają rację niektóre apokryfy, czyli nienatchnione i pozakanoniczne teksty o tematyce biblijnej, kiedy opisują rozmaite “dziecięce” cuda małego Jezusa?
W każdym razie Maryja zwraca się do Syna z głębokim przekonaniem, że jej prośba nie będzie daremna. Jej wiara jest taka oczywista, taka mocna i silna. Zwróćmy uwagę na to, że Maryja nawet nie prosi, ona po prostu stwierdza: Nie mają już wina. Jest pewna tego, że Jezus wie, o co chodzi. Ale On wypowiada wówczas znamienne słowa: Co mnie i tobie, niewiasto? [Czyż to nasza sprawa?] Jeszcze nie nadeszła moja godzina [Jeszcze przecież nie czas, abym rozpoczął czynienie znaków]. Jezus daje wyraźnie do zrozumienia, że okres jego publicznej działalności, połączonej z konkretnymi znakami potwierdzającymi nauczanie, jeszcze nie nadszedł. Jego Ojciec przewidział inny początek znaków-cudów.
Ale Maryja nie zraziła się tymi słowami. Odnosi się nawet wrażenie, jakby ich w ogóle nie usłyszała. Ona przecież wie, że Jezus jej nie odmówi, że ją wysłucha. Z zupełnym spokojem zwraca się więc do sług: Cokolwiek wam powie, uczyńcie. I już w tym momencie dokonuje się cud - Jezus ustępuje przed prośbą Matki. Każe napełnić kamienne stągwie wodą, a następnie zaczerpnąć z nich i zanieść staroście weselnemu (tak na marginesie: jaką wiarę i zaufanie musieli mieć słudzy, skoro ośmielili się zanieść staroście weselnemu zwykłą wodę i to jeszcze pochodzącą ze stągwi do rytualnych obmyć! Mogli przecież w jednej chwili stracić pracę za tak bezczelny żart!). Starosta podnosi powoli kielich z wodą do ust, a towarzyszy mu zapewne pełne napięcia i niepokoju spojrzenie sług, którzy “wiedzieli”, skąd ona jest, oraz pełne spokoju i pewności spojrzenie Matki, która “wiedziała” jeszcze więcej. Po spróbowaniu starosta woła pana młodego. Ciekawe, co wtedy czuł pan młody? Pewnie to samo, co słudzy. Niepokój, lęk i wstyd. Zapewne pomyślał, że starosta będzie go ostro napominał, głęboko obrażony tym niestosownym żartem. Ale ten zwrócił się do niego ze słowami pełnymi uznania i pochwały: Każdy człowiek najpierw stawia dobre wino, a dopiero, kiedy się już napiją, gorsze. Ty zaś zachowałeś dobre wino aż do tej pory. Ileż zdumienia i radości musiało się pojawić w sercach i na twarzach sług i pana młodego! Tych pierwszych nikt nie wyrzuci z pracy! Ten drugi nie będzie musiał się wiecznie wstydzić milczącej dezaprobaty ze strony rodziny i drwin okolicznych sąsiadów. Wszystkim kamień spadł z serca. I tylko Maryja z lekkim, pełnym pokoju uśmiechem obserwowała całe wydarzenie. To ona jest tutaj “zwyciężczynią”. Jej matczyna miłość okazała się mocniejsza niż odwieczne plany Ojca wyznaczające czas każdemu stworzeniu i wszelkiemu działaniu; to Jej kochające serce samo określiło “godzinę Jezusa” i właściwy początek Jego zbawczej działalności.
Które elementy są zatem istotne w interpretacji tej perykopy biblijnej? Wszechmoc Jezusa, który wodę jest w stanie zamienić w najprzedniejsze wino? Który wodę naszych niedoskonałych czynów jest w stanie przemienić w najwyborniejsze wino doskonałego Bożego współdziałania? Owszem. Ludzkie uczucia Jezusa, któremu nie jest obca radość weselna dwu kochających się młodych ludzi? Na pewno też. A może to, że i my w naszym życiu mamy zachować dobre wino nieskażonych zasad życiowych, mocnej wiary i zdrowej moralności aż do końca naszych dni? Z całą pewnością również. Ale ponad to wszystko Kana Galilejska uczy nas ukochania Maryi, która u swego Syna może wszystko wyprosić. Ona ukazuje się tutaj jako pełna mocy Pośredniczka (może nie jest to zbyt poprawne teologicznie stwierdzenie, bo wiemy z Pisma św., że jest tylko jeden Pośrednik - Jezus Chrystus). To właśnie Maryja “przyśpiesza” początek zbawczej działalności Jezusa. Jest całkowicie pewna, że On Ją wysłucha - jest przecież Jej Synem… I tak się rzeczywiście dzieje. Stąd płynie dla nas wspaniałe pouczenie, że przez Maryję możemy wszystko u Jezusa osiągnąć, niejako “przyśpieszyć” wysłuchanie naszych modlitw, udzielenie pomocy, przywrócenie do zdrowia, odwrócenie nieszczęść rodzinnych. Niech więc modlitwa zanoszona do Boga Ojca wraz z Maryją i za Jej wstawiennictwem u Syna - tak jak przed laty w Kanie - przyniesie nam błogosławione owoce spełnienia!
Maryjo, Matko Miłosierdzia, Matko majowej litanii, powiedz Synowi o naszej Archidiecezji, o “Mieście Miłosierdzia” - Białymstoku, powiedz o Kościele w Polsce, o owczarni Bożej na całym świecie! Szepnij Twe słowo Sercu Jezusowemu o nas samych i naszych rodzinach! I naucz nas wypełniać Twoje słowa: Uczyńcie wszystko, cokolwiek Syn mój wam powie…. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz