Teksty Nowego Testamentu ukazują nam Maryję w różnych sytuacjach życiowych. Dlatego też mogą stać się dla nas doskonałym źródłem prawdziwej pobożności maryjnej, ucząc - poprzez naśladownictwo - właściwych postaw i dojrzałych wyborów.
Spróbujmy zatem spojrzeć na niektóre z tych tekstów, zwłaszcza w redakcji Łukaszowej i Janowej, aby nauczyć się patrzeć na świat Jej oczyma. Zacznijmy od Ewangelii według świętego Łukasza, która przedstawia nam najpiękniej odmalowane obrazy Maryi w Nowym Testamencie.
W scenie Zwiastowania, w jej ostatnich zdaniach, czytamy, że Maryja odpowiada aniołowi w następujący sposób: "oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego" (1,38). Tak brzmi tradycyjne tłumaczenie. Gdybyśmy chcieli jednak sięgnąć do tekstu oryginalnego, znajdziemy tam dwie ciekawe możliwości interpretacyjne tego tekstu. Po pierwsze, termin "służebnica", dūlē, w grece może oznaczać zarówno sługę, jak i niewolnika. W tym drugim znaczeniu określałby zatem postawę całkowitego podporządkowania ze strony Maryi wobec woli Boga, jak postawa "nie-wolnika", czyli tego, który nie dysponuje swoją wolą, lecz wolą dla niego jest wola jego pana i właściciela.
Druga możliwość w interpretacji tekstu Zwiastowania zawiera się w słowach: "niech mi się stanie", po grecku genoito moi. Z gramatycznego punktu widzenia jest to tzw. optativus, który sugeruje silne zaangażowanie emocjonalne ze strony osoby wypowiadającej te słowa. To tak, jak gdyby Maryja - niczym małe dziecko (co prawda, rzeczywiście miała ok. 12-13 lat) proszące natarczywie swego tatę o wymarzoną zabawkę - wołała z głębokim zaangażowaniem uczuciowym do Boga o wypełnienie się Jego woli w jej życiu. Nie były to zatem spokojne, przemyślane uprzednio "na zimno", a teraz bez większych emocji wypowiedziane słowa, lecz pełne dziecięcego uczucia, radości i tęsknoty wołanie kochającego i kochanego dziecka. Taka była jej postawa wobec objawiającego się Boga: całkowite podporządkowanie i pełne tęsknoty i radości oczekiwanie.
W innej scenie ten sam Ewangelista opowiada, iż Maryja pewnego dnia udała się w górzyste rejony nieopodal Jerozolimy, do miejscowości zwanej Ein Karem - co moglibyśmy przetłumaczyć jako "źródło w winnicy" - aby spotkać się ze swoją krewną, Elżbietą. Czytamy, że "pozostała u niej około trzech miesięcy, a potem wróciła do swego domu" (1,56). Dlaczego Łukasz podkreśla, że pozostała u niej "około trzech miesięcy"? Wyjaśnienie tej pozornie mało istotnej informacji znajdziemy wówczas, gdy zestawimy ją z wcześniejszymi słowami anioła Gabriela, skierowanymi do Maryi: "oto Elżbieta, twoja krewna, poczęła w swojej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, którą nazywano bezpłodną" (1,36). Z obu tekstów wynika zatem, że Maryja pozostała u Elżbiety aż do jej rozwiązania, czyli tak długo, jak tego wymagała sytuacja. To nie była zdawkowa, kurtuazyjna wizyta trwająca bezpieczne 5 minut, połączona z pewnym niepokojem w sercu, żeby jej tylko o coś nie poproszono, bo przecież nie ma czasu. Maryja pozostała u swojej krewnej do momentu, dopóki była potrzebna. W tej scenie uczy nas zatem postawy służenia drugiemu człowiekowi tak długo, jak długo on nas potrzebuje.
W kontekście spotkania dwu niewiast możemy jeszcze zatrzymać się nad pięknymi słowami wypowiedzianymi wtedy przez Maryję. Jest to hymn Magnificat, czyli "Wielbi dusza moja Pana". Maryja ze zdumieniem dowiaduje się, że to, co było słodką tajemnicą Jej serca (zwiastowanie anielskie), jest teraz wiadome - przez Ducha Świętego - także Elżbiecie. Nie musi więc martwić się o to, jak przekazać tę radosną nowinę swej kuzynce i czy ona jej uwierzy, czy też nie. Oto Elżbieta już wie o wszystkim: "jesteś najbardziej błogosławiona wśród niewiast i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że matka mego Pana przyszła do mnie?... Szczęśliwa jest ta, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana!" (1,42-45). W odpowiedzi wdzięczne serce Maryi wyśpiewuje Bogu hymn Magnificat, a w nim padają te znamienne słowa: "wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy. Oto bowiem odtąd wszystkie pokolenia ogłaszać mnie będą szczęśliwą, gdyż ten, który jest Wszechmocny, uczynił mi wielkie rzeczy" (1,46-49). Maryja dziękuje Bogu, że zechciał właśnie ją, młodą i bliżej nikomu nieznaną dziewczynę z Nazaretu, wybrać na matkę Swego Syna. Zdaje sobie sprawę, że od tego momentu będzie wyniesiona ponad wszystkich ludzi, a ponieważ wie, że jest to dzieło Boże, a nie jej zasługa, dlatego teraz uwielbia i dziękuje Boga z całego serca. I to jest właśnie prawdziwa, chrześcijańska z ducha, pokora. Pokora, czyli prawda o sobie samym. Ona chroni przed dwiema skrajnościami, które spotykamy w życiu. Jedna, to twierdzenie, że nic nie znaczę, nic nie potrafię, że Bóg to innych obdarował rozmaitymi darami, talentami, a mnie się nic nie dostało. Taka pokora jest obłudna i fałszywa, bo jest fałszywym świadectwem danym Panu, Bogu: że niby to wszystkich innych obsypał hojnie swoimi łaskami, a mnie nic nie dał. Druga skrajność, to twierdzenie, że wszystko, co mam, zawdzięczam wyłącznie sobie, swoim umiejętnościom i swojej pracy, i nikomu w związku z tym nie jestem nic winien ani nie muszę dziękować. To jest z kolei pycha. Maryja wyśpiewując Magnificat uczy nas zatem prawdziwej pokory i potrzeby dziękowania Bogu: "wielbi dusza moja Pana!"
Kolejne dwie sceny są zaczerpnięte z Ewangelii według św. Jana. Pierwsza, to wesele w Kanie Galilejskiej, kiedy to zabrakło wina i tylko Maryja swoim kobiecym, czułym sercem dostrzegła zakłopotanie młodej pary i pośpieszyła im z pomocą, prosząc o interwencję swego Syna, a właściwie to stwierdzając jedynie fakt braku: "wina nie mają" (2,3). I chociaż słowa Jezusa były początkowo odmowne ("co mnie i tobie [do tego], niewiasto? Jeszcze nie nadeszła moja godzina", 2,4), to jednak Maryja wiedziała dobrze, że przecież Syn jej nie odmówi i dlatego rzekła do sług: "cokolwiek wam powie, uczyńcie!" (2,5). I stało się: w pustych kamiennych stągwiach przeznaczonych normalnie do żydowskich oczyszczeń pojawiło się najprzedniejsze wino. Maryja w tej scenie jawi się z jednej strony jako orędowniczka (oręduje bowiem u swego Syna w ludzkich zmartwieniach), z drugiej zaś okazuje ogromną moc swego matczynego wstawiennictwa: jeszcze przecież nie nadeszła pora, aby Syn Boży rozpoczął swoją działalność cudotwórczą, a jednak czyni to na prośbę Matki. Potężny Bóg zmienia swoje plany na prośbę Matki swego Syna! "Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej" (2,11), jak komentuje ostatecznie całe wydarzenie zdumiony takim obrotem sprawy św. Jan Ewangelista.
Druga scena z tej samej Ewangelii to tzw. testament z krzyża: Jezus odchodząc z tego świata przekazuje swą matkę pod opiekę Jana Ewangelisty ("oto matka twoja"), a Jana powierza Maryi jako syna ("oto syn Twój", 19,26nn). Ojcowie i pisarze kościelni pierwszych wieków medytując nad tą sceną widzieli w osobie Jana stojącego pod krzyżem symbolicznie obecnego każdego chrześcijanina. W konsekwencji zatem Maryja z polecenia i woli Jezusa staje się Matką dla każdego z nas (możemy więc być całkowicie pewni Jej opieki), a my z kolei otrzymujemy obowiązek "przyjęcia Jej do siebie", czyli odnoszenia się do Niej z należną czcią i szacunkiem.
Pewnym dopełnieniem powyższego obrazu jest scena z Księgi Apokalipsy św. Jana, ukazująca Niewiastę i Smoka (Ap 12). Wśród ważniejszych interpretacji tej wizji jest też i ta, że przedstawia ona Maryję zarówno jako Matkę Mesjasza (Mesjasz to "dziecię porwane do Boga i do Jego tronu", 12,5), jak też jako Matkę wspólnoty wiary - Kościoła (smok, czyli szatan, "odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa, [tzn.] z tymi, którzy strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa", czyli wiernie trwają w tym, co On przekazał swoim uczniom, 12,17). Tym samym ta scena uzupełniałaby wizerunek Maryi jako Matki Mesjasza i Matki Kościoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz