wtorek, 3 grudnia 2013

Boże Narodzenie wg św. Mateusza (I)

Boże Narodzenie wg Mateusza (I)
Opis Bożego Narodzenia znajdujemy w Nowym Testamencie w dwu miejscach: w Ewangelii według św. Mateusza oraz w Ewangelii wg św. Łukasza. Obie te księgi zawierają we wstępnych rozdziałach krótkie, ale bardzo plastyczne obrazy związane z narodzinami Jezusa. Określane są one jako Ewangelie Dzieciństwa (Mt 1 — 2; Łk 1 — 2). Przedmiotem naszego zainteresowania będzie Mateuszowa wersja tego opisu.

„drzewo rodowe” Jezusa
Początek Ewangelii to długa i — wydawało by się — zupełnie niepotrzebna lista imion przodków Jezusa. Jednak z punktu widzenia judeochrześcijan — a do tego przecież środowiska tekst był adresowany — jest to bardzo ważne świadectwo o zakorzenieniu Jezusa w Narodzie Wybranym. Genealogia spełniała funkcję dowodu tożsamości: im była dłuższa, tym wzbudzała większy szacunek i była mocniejszym potwierdzeniem prawowitego pochodzenia osoby. Genealogia Jezusa jest najdłuższa w Piśmie świętym. Nie ma absolutnie nikogo, kto mógłby się poszczycić lepszym co do długości i co do jakości „drzewem genealogicznym”. Po pierwsze, składa się ona z trzech zestawów po 14 imion każdy, po drugie — sięga poprzez króla Dawida aż do samego Abrahama. Tym sposobem Ewangelista pragnął pokazać czytelnikom, że Jezus ma najlepsze — pośród wszystkich Żydów — zakorzenienie w Narodzie Wybranym. Jest Żydem par excellence.
Można postawić pytanie, dlaczego Mateusz dzieli rodowód Jezusa na trzy części po 14 imion? Co więcej, w zakończeniu genealogii, w w.17, wyraźnie — żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości, jak należy interpretować ten rodowód — raz jeszcze zbiera dane genealogiczne Jezusa, stwierdzając jasno, że chodzi mu o trzy grupy po 14 imion każda. A zatem, jaka myśl jest zawarta w takim ujęciu rodowodu? Otóż w tradycji żydowskiej imię „Dawid” było zapisywane trzema spółgłoskami: d, w, d. A ponieważ każda spółgłoska w języku hebrajskim ma swoją wartość numeryczną, stąd imię to można zapisać liczbowo jako: 4+6+4, co daje łącznie 14. W taki oto sposób liczba „14” stała się symbolicznym określeniem Dawida.
Natomiast potrojenie pewnej wartości (np. „święty, święty, święty”) oznacza w tradycji semickiej doprowadzenie czegoś do doskonałości, do pełni. Potrojenie zatem liczby Dawidowej „14” oznacza w kontekście genealogii Jezusa, iż to właśnie On jest owym oczekiwanym nowym Królem z rodu Dawida, i to absolutnie doskonałym.
Genealogia zdradza swój semicki charakter także i w tym, że — jak czytamy w tekście greckim NT — to mężczyźni „rodzą” mężczyzn (egennēsen; od czasownika gennaō, rodzić). Przekazywanie życia i dziedziczenie dokonuje się bowiem poprzez potomków męskich. I tak ta linia genealogiczna w ujęciu Mateusza biegnie poprzez dzieje Narodu Wybranego niczym skrupulatnie powiązane ogniwa łańcucha, poczynając od Abrahama aż do Jezusa. No właśnie, ale czy na pewno do Jezusa? I tutaj mamy zaskakującą zmianę. Okazuje się bowiem, że nie do Jezusa, lecz do Józefa, „męża Maryi, z której narodził się Jezus”. Następuje zatem świadome „zerwanie” tej misternie uplecionej linii genealogicznej: to nie Józef „zrodził” Jezusa, lecz kobieta, Maryja, jego małżonka, o której nota bene żadne teksty biblijne nie podają, jakoby miała pochodzić z rodu Dawida (dopiero późniejsza tradycja Ojców Kościoła o tym wzmiankuje). Z prawnego punktu widzenia Jezus jest rzeczywiście synem Józefa, ponieważ Maryja była jego małżonką, ale fizycznie — nie.
W ten oto sposób Mateusz wyjaśnia swoim rodakom, judeochrześcijanom, iż jakkolwiek Jezus formalnie wpisuje się w królewski ród Dawida — jak to przepowiadali prorocy — i swoim zakorzenieniem w Narodzie Wybranym sięga aż samego Abrahama, to jednak przekracza On ludzkie genealogie i rodowe spekulacje, i fizycznie nie jest synem Dawida. Jest kimś znacznie większym. Kim? O tym pisze Ewangelista w scenie dialogu Jezusa z faryzeuszami. Gdy Jezus zapytał ich, czyim synem będzie Mesjasz, oni odpowiedzieli mu zgodnie ze swą tradycją, że — Dawida. Wówczas Jezus zareplikował: dlaczego w takim razie Dawid, natchniony przez Ducha, nazywa go swoim Panem, kiedy mówi: „rzekł Jahwe do Pana mego: ‚siądź po mojej prawicy?’ Jeśli więc Dawid nazywa go Panem, to jak może być jego synem?!”
Dylemat Józefa
Podobnie jak Ewangelia wg św. Łukasza, także Ewangelia Mateuszowa ma swój opis Zwiastowania. Ale nie dotyczy ono Maryi, lecz ... Józefa. Wynika to ze wspomnianych wcześniej racji, iż jest skierowana w pierwszym rzędzie do odbiorców wywodzących się ze środowiska żydowskiego, tzw. judeochrześcijan. A zgodnie z ich mentalnością, Bóg komunikuje się przede wszystkim z mężczyzną, a nie z kobietą. To mężczyzna jest pośrednikiem między Bogiem a rodziną, czyli spełnia funkcję kapłana i strażnika ogniska domowego.
Mateusz opisuje zatem w scenie Zwiastowania, jak to Bóg poprzez swego anioła przekazuje Józefowi we śnie informację, by nie lękał się wziąć Maryi za żonę, ponieważ to, co się w niej poczęło, pochodzi od Ducha Świętego. Jaki jest jednak kontekst tego Zwiastowania? Otóż Józef i Maryja byli już ze sobą od pewnego czasu zaręczeni. Tradycja i prawo zwyczajowe nakazywało, aby niewiasta pozostawała w domu swoich rodziców aż do momentu zaślubin. Dopiero wtedy mogła przeprowadzić się do domu swego męża. Jakkolwiek więc w sensie ścisłym nie byli jeszcze małżonkami, to jednak niewiastę obowiązywała już wierność małżeńska. Wszelkie wykroczenia w tej materii ze strony kobiety były karane śmiercią (poprzez ukamienowanie na progu rodzicielskiego domu), ponieważ traktowano je jako niewierność wobec męża.
I tu zaczyna się dramat Józefa: okazuje się, że jego narzeczona jest brzemienna, a więc — nie dochowała mu wierności. Chcąc być w zgodzie z Prawem, musiałby teraz donieść o tym wykroczeniu teściowi oraz radzie miejskiej stojącej na straży moralności, w konsekwencji czego Maryja zostałaby skazana na śmierć przez ukamienowanie. Ponieważ jednak Józef — jak pisze ewangelista — był człowiekiem „sprawiedliwym”, dikaios, co w biblijnym rozumieniu rzeczy oznacza sprawiedliwość miłosierną (coś zupełnie odmiennego niż sprawiedliwość w ujęciu prawa rzymskiego), i nie chciał swej narzeczonej odzierać z szacunku i łaski, deigmatisai — co moglibyśmy przetłumaczyć jako: „przykładnie kogoś ukarać” (deigma) — dlatego postanowił ją „potajemnie”, lathra, czyli „nie podając do publicznej wiadomości” — oddalić.
Co to w efekcie oznaczało? Przede wszystkim, że brał całą winę na siebie. To on okazywał się być wszetecznym młodzieńcem, który „wykorzystał” swoją narzeczoną, a potem odesłał do domu rodzicielskiego, nie chcąc się z nią żenić. Oczywiście, ponosił przez to pewne negatywne konsekwencje, ale były one zasadniczo natury finansowej, nie podlegał zaś karze śmierci. Tracił też reputację i szacunek w środowisku, ściągał na siebie infamię, ale jak widać, był w stanie to wszystko położyć na szali z miłości do Maryi.
Gdyby zaś postąpił zgodnie z obowiązującymi normami prawnymi i zwyczajowymi, musiałby sprawę uczynić publiczną. Maryja przez to straciłaby życie, otoczona powszechną pogardą jako kobieta „lekko” się prowadząca, a jej rodzice żyliby dalej z nie lepszą reputacją jako ci, którzy nie potrafili właściwie wychować i upilnować swej córki.
Józef zatem decyduje się na ten trudny krok z miłości do Maryi: woli sam wystawić siebie na powszechny osąd, aniżeli w czymkolwiek ją oskarżyć — nawet gdyby to oskarżenie pozostało wyłącznie w jego myśli! Czy współcześnie znalazłby się jeszcze tak odważny i bezgranicznie kochający małżonek?...
Właśnie wtedy, gdy Józef podjął już w swoim sercu decyzję, jak winien postąpić, przyszedł do niego we śnie anioł i powiedział, by nie bał się wziąć Maryi za swoją małżonkę, bo to, co się w niej poczęło, jest z Ducha Świętego. Porodzi ona syna, a on nada mu imię Jezus (co po hebrajsku oznacza: „Jahwe wybawia”), bo to On bowiem wybawi swój lud od jego grzechów.
A wszystko to się stało, jak konstatuje Ewangelista, aby wypełniły się dokładnie słowa proroka Izajasza wypowiedziane ok. 740 p.n.e., że dziewica pocznie i porodzi syna, i nazwą go imieniem Emmanuel, czyli: „Z nami Bóg”. Rzeczywiście bowiem w osobie Jezusa Bóg stał się Kimś bardzo bliskim wobec swego ludu.

Scena kończy się zatem prawdziwym Bożym happy-endem: gdy nadszedł po temu odpowiedni czas, Józef przyjął do swego domu Maryję jako żonę, nie zbliżał się jednak do niej — jak pisze Mateusz — „dopóki nie porodziła syna”, podkreślając w ten sposób fakt, że poczęcie Jezusa dokonało się tylko i wyłącznie mocą Ducha Świętego, bez jakiegokolwiek udziału mężczyzny.

1 komentarz: