J 3,22-30
Tekst dzisiejszej Ewangelii stwierdza, że Jezus udzielał chrztu podobnie jak Jan. Czynił to nad Jordanem w miejscowości Ainon na południe od Jeziora Galilejskiego, ale na obszarze należącym już - jak się wydaje - do sąsiedniego greckiego Dekapolu.
Chrzest udzielany przez Jezusa nie był chrztem w Duchu Świętym, ponieważ Duch nie został jeszcze dany. Podobnie jak Janowy, był to chrzest wzywający do nawrócenia, będący znakiem gotowości do przemiany swego życia. Można go nazwać “chrztem-deklaracją”.
Jan Chrzciciel wyraźnie stwierdza, iż nie jest oczekiwanym Mesjaszem, lecz tym, który ma Mu przygotować drogę. Tym samym Ewangelia jasno występuje przeciwko tzw. joannitom, późniejszym zwolennikom św. Jana Chrzciciela, którzy koniecznie chcieli w nim widzieć obiecanego Mesjasza.
Jan jest tylko “przyjacielem oblubieńca”, co jest czytelnym nawiązaniem do metaforyki starotestamentowej, ukazującej Boga Jahwe jako Oblubieńca, a Naród Wybrany jako Jego Oblubienicę.
Tym “oblubieńcem” jest teraz Jezus, a “oblubienicą” - wspólnota Jego uczniów, czyli Kościół. Radość Jana Chrzciciela płynie z oglądania Oblubieńca-Jezusa i z duchowego piękna Jego Oblubienicy - Kościoła. A jakość tego piękna zależy też ode mnie.
J 16,6-20
Ponownie wracamy do refleksji nad słowami Jezusa wypowiedzianymi w Wielki Czwartek w wieczerniku w ramach mowy pożegnalnej.
Słyszymy o smutku uczniów z powodu zapowiedzi rychłego odejścia Jezusa z tego świata (chodzi tu zarówno o zbliżający się moment Jego śmierci, jak też - w szerszym kontekście - o Jego wstąpienie do nieba, powrót do domu Ojca). Nawet obietnica zesłania Ducha Parakleta, który od Ojca przez Jezusa pochodzi, a który jako Duch Prawdy będzie bezpiecznie prowadził uczniów po drogach życia we wspólnocie Kościoła (misja ad intra, “do wnętrza”), nie rozprasza głębokiego smutku i niepokoju w sercach Apostołów.
Misja Ducha Świętego będzie też skierowana ad extra, “na zewnątrz” Kościoła: przekona bowiem świat wrogi Bogu o jego potrójnym grzechu: o grzechu niewiary w Jezusa jako prawdziwego Boga posłanego przez Ojca; o odrzuceniu Bożej sprawiedliwości ujawniającej się w misji i nauczaniu Jezusa; o wybraniu ducha ciemności, szatana, jako swego pana i wodza (ale sąd nad nim już się rozpoczął: z momentem przyjścia Jezusa na ten świat).
W kolejnych paru wersetach aż siedmiokrotnie pada słowo “chwila”. Staje się ono wyraźnie motywem przewodnim (Leitmotiv) dalszej wypowiedzi ewangelicznej. W kontekście czasowo bliższym tą “chwilą” jest śmierć, a następnie zmartwychwstanie Jezusa. W kontekście czasowo dalszym, “chwilą” jest Jego odejście do domu Ojca (wniebowstąpienie), a potem powtórne przyjście w dniu ostatecznym (paruzja).
A jak ja przeżywam “chwile” mego życia? Czy jest w nie wpisana też ta “chwila” Jezusowa?
J 4,5-42
Samarytanie zamieszkiwali centralną część Palestyny i w dużej mierze byli ludnością napływową, która po zdobyciu Samarii w 722 r. p.n.e. przez Asyryjczyków i deportacji inteligencji izraelskiej, przybyła tu z terenu Mezopotamii (dzisiejszego Iraku) i wymieszała z pozostałą miejscową ludnością izraelską. Z racji więc na „nieczystą krew” nie byli akceptowani przez mieszkańców południa, czyli Judei, i jej stolicy, Jerozolimy.
Wzajemna niechęć pogłębiła się, gdy ok. 128 r. p.n.e. Judejczycy zburzyli całkowicie świątynię Samarytan na górze Garizim. Odtąd nienawiść rządziła wzajemnymi relacjami, a prawowierny Judejczyk wędrując na północ do Galilei omijał szerokim łukiem tereny Samarii.
Jedynie Jezus tak nie czyni. Nie dość, że przechodzi przez jej środek, to jeszcze rozmawia z mieszkańcem tego terenu, a jest to, o, zgrozo! kobieta (Judejczyk nawet ze swoją żoną nie szedł razem drogą, nie mówiąc już o tym, żeby miał z nią rozmawiać poza domem).
Jezus łamie ludzkie (a właściwie, nie-ludzkie) konwenanse swej epoki, bo dla Niego liczy się człowiek, a nie tradycje.
Zatrzymał się zatem „około godziny szóstej”, czyli w samo południe, zmęczony upałem dnia, przy studni wykopanej przez patriarchę Narodu Wybranego, Jakuba, i podjął dialog z niewiastą samarytańską. Pouczył ją, że Bóg pragnie, aby Jego nowi czciciele czcili Go „w prawdziwym Duchu”, w Duchu Bożym, a zatem ani na górze Garizim, ani też w Jerozolimie. A mówił to z miłością i w prawdzie, dlatego Samarytanie uwierzyli Mu, choć był Judejczykiem, głęboko przekonani, że On jest prawdziwie Zbawicielem świata.
Czy jestem otwarty na innych ludzi i czy potrafię ich słuchać i z nimi rozmawiać?
J 9,1-41
Część społeczeństwa żydowskiego, powtarzając dawno już zdezaktualizowane poglądy, uważała, że człowiek odpowiada przed Bogiem za grzechy swoich rodziców. Nie tylko zatem ponosi ich konsekwencje — co jest zrozumiałe po dzień dzisiejszy — ale wręcz jest odpowiedzialny za ich grzechy.
Taki pogląd, jak słyszymy, podzielali także uczniowie Jezusa. On jednak wyjaśnia im, że w tym przypadku ani ten niewidomy nie zgrzeszył, ani jego rodzice, ale stało się to wszystko, aby na nim objawiła się dzisiaj Boża moc.
Przywrócenie wzroku niewidomemu od urodzenia staje się pretekstem do dyskusji, kto tak naprawdę jest niewidomy: czy ten człowiek, któremu Jezus przywraca wzrok fizyczny, a jeszcze bardziej wzrok duchowy — rozpoznaje przecież w Jezusie oczekiwanego Mesjasza —, czy też faryzeusze, którzy twierdzili, że widzą i w tym przekonaniu trwali, choć w rzeczy samej żyli w duchowych ciemnościach, nie uznając Jezusa jako Mesjasza.
A czy ja sam dobrze widzę?
J 11,1-45
Chyba każdy z nas pośród całego grona swoich znajomych i bliskich ma też i przyjaciół, których jest — być może — niewielu, ale z którymi najchętniej spędza czas, czując się wśród nich zupełnie swojsko, jak mówimy — „jak u siebie w domu”.
Takimi przyjaciółmi dla Jezusa byli z pewnością apostołowie, zwłaszcza u kresu Jego nauczania i pobytu na ziemi, a wcześniej — rodzeństwo z Betanii nieopodal Jerozolimy: Marta, głowa domu; Maria, jej siostra, i Łazarz, ich brat.
Tekst dzisiejszy eksponując wskrzeszenie Łazarza, mówi nam o Jezusie, który ma moc i nas przywrócić do życia w dniu ostatecznym, o ile tylko zechcemy być Jego przyjaciółmi. Życie wieczne z Bogiem jest bowiem darem dla przyjaciół Boga. Inni też, co prawda, zmartwychwstaną, ale ponieważ nie chcieli być przyjaciółmi Boga na ziemi, nie będą nimi również na dalszym etapie życia. Bóg z bólem serca zaakceptuje ich wolny i świadomy wybór przeciwko Niemu, dokonany za życia na ziemi.
Kto wierzy w Niego, choćby i umarł śmiercią fizyczną, nadal będzie żył w łączności z Nim. Nikt bowiem, kto żyje i wierzy w Niego, nie umrze na wieki, z dala od Boga.
Wierzysz w to?
J 14,7-14
W Starym Testamencie panowało przekonanie, że nikt nigdy nie może Boga Jahwe oglądać, bo nikt nie jest na tyle czysty i święty. Można zatem postawić tezę, że Bóg był w jakimś stopniu Bogiem nieznanym i gdyby nie nauczanie prorockie, to tak na dobrą sprawę nic albo bardzo niewiele moglibyśmy o Nim powiedzieć.
Potwierdza to Jezus, gdy woła: „nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”. Jedynym więc sposobem na poznanie Boga jest przyjście do Jezusa. Stary Testament trwał zatem i trwa nadal w „teologicznych” ciemnościach.
W kwestii poznania Boga Jezus objawia nam jeszcze więcej w dzisiejszej Ewangelii: okazuje się bowiem, że każdy, kto zobaczył Jezusa, zobaczył też i Ojca. Oczywiście, nie fizycznie, ale duchowo: w Jego słowach, działaniu, w Jego trosce o człowieka, gdy go uzdrawia, karmi, wskrzesza; w Jego uczuciach, gdy płacze nad losem cierpiących czy zmarłych.
Jeśli pragnę zatem poznać Boga, winienem wpatrzeć się w Jezusa, wczytać się w Ewangelie.
Proszę Cię, Jezu, w imię Twoje, o coraz głębsze i pełniejsze poznawanie Twego Ojca.
J 14,1-12
Dzisiejsza perykopa ewangeliczna łączy w jedno ostatnio komentowane teksty. Dokonajmy zatem raz jeszcze ich krótkiego podsumowania:
Zbliża się czas odejścia Jezusa z tego świata, poprzedzony Jego męką, śmiercią i zmartwychwstaniem.
Jezus gromadzi więc swoich uczniów, by przekazać im ostatnie pouczenia; zachęca ich do odwagi i wyzbycia się niepotrzebnego lęku.
Co prawda, On odchodzi, ale idzie do domu Ojca, aby przygotować im miejsce, a kiedy to uczyni, wróci i zabierze ich do siebie, aby i oni byli tam, gdzie On zamieszkuje na stałe.
Tylko On jest bezpieczną drogą wiodącą do domu Ojca; ktokolwiek chce tam dojść, musi iść z Jezusem.
Tylko On również jest pełnym odzwierciedleniem swego Ojca; ktokolwiek chce Go poznać, musi przyjść do Jezusa.
Tylko Jezus jest pośrednikiem między nami a Ojcem; wzywa nas zatem do wiary w Niego. Jeżeli nie na podstawie Jego słów, to przynajmniej na podstawie Jego czynów.
J 15,12-17
Ponownie wraca temat Bożej miłości. Tak jak gdyby Jezus odchodząc z tego świata, chciał koniecznie pozostawić swoim uczniom to, co miał najcenniejszego do przekazania: pouczyć ich o Bogu, który jest samą Miłością i który stale kocha, i który też pragnie, aby Jego uczniowie kierowali się w życiu codziennym tą samą Bożą miłością.
Ale czy można komuś miłość nakazać? Czyż nie jest to tylko przelotne i chimeryczne uczucie? „chemia”, jak dziś niektórzy twierdzą?
Otóż można. Bo miłość w Bożym rozumieniu oznacza świadome zaangażowanie rozumu i woli w relację do drugiej osoby; pochylenie się z troską nad każdą osobą potrzebującą, choćby nam była ona niemiła.
Wzorem takiej miłości jest właśnie Jezus, który pochylał się nad każdym człowiekiem, dobrym i złym, miłym i niemiłym, pragnąc w każdym obudzić świadomość ludzkiej godności i powołania do nieprzemijającej miłości.
To nie myśmy Go wybrali — to On sam wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Wybrał nas, bo nas ukochał przedwieczną miłością.
J 14,15-21
Św. Jan w swoim Pierwszym Liście pisze, że Jezus jest Pocieszycielem (po grecku paraklētos), do którego zawsze możemy się odwołać, kiedykolwiek upadniemy w grzechy.
Teraz zaś w swojej Ewangelii, tym terminem określa Ducha Świętego, którego Ojciec pośle na ziemię, gdy Jezus powróci do domu — do nieba.
Duch Święty będzie zatem dla nas „pocieszycielem” po odejściu Jezusa, nie zostaniemy więc sierotami. Ale nie tylko to: będzie też Duchem Prawdy, a to nie tyle oznacza, że objawi nam jakieś nowe, nieznane dotychczas prawdy, ale że doprowadzi nas do pełnego rozumienia Boga; pomoże nam lepiej i głębiej zrozumieć Jezusowe nauczanie.
Jezus ponownie przypomina nam, że prawdziwa miłość do Niego polega na zachowaniu Jego nauczania, Jego poleceń. Obecność Ducha Świętego ma zatem nam w tym pomóc.
Jeżeli zaś ktoś miłuje Jezusa, będzie też umiłowany przez Ojca i w ten sposób cała Trójca Święta zamieszka w człowieku, który prawdziwie kocha. Bowiem ubi caritas, ibi Deus est — gdzie jest miłość, tam jest Bóg.
J 1,6-8.19-28
Świadectwo Jana, które składa wobec kapłanów i lewitów, dotyczy najpierw jego samego: „Ja nie jestem mesjaszem”. Bardzo jasne odcięcie się od wszelkich domysłów i dywagacji na temat jego osoby, a dotyczących przede wszystkim — jak widać — jego ewentualnej godności mesjańskiej. Jan ucina to wszystko jedną krótką wypowiedzią.
Czy ja też potrafiłbym tak jasno odciąć się od wszelkich pochlebiających mej osobie, a nieprawdziwych, opinii w środowisku? Czy nie kusiłbym zwlekaniem, półsłówkami, niedomówieniem, wiele mówiącym a niejednoznacznym uśmiechem? Czy nie trzymałbym innych w niepewności co do swej osoby, a przede wszystkim — czy nie karmiłbym swej próżności i pychy, podtrzymując takie opinie o sobie?
Naucz mnie, Panie, za wstawiennictwem Jana Chrzciciela, takiej jasnej i pełnej prawdy o sobie, bez udawania i zwodzenia kogokolwiek i siebie samego. Naucz mnie stawania w prawdzie. Przecież tylko wtedy będę w pełni Twoim uczniem.
Przekaz Janowy jest bardzo prosty: „wyprostujcie drogę Panu”. Chodzi zatem o radykalne wejście na drogę zmian duchowych w swoim życiu. Chodzi o męską decyzję nawrócenia.
Po drugie, chodzi o konkretną „drogę”, o drogę łączącą człowieka z Bogiem, o drogę rozwoju duchowego. Należy zatem podjąć radykalne działanie w kwestii zdecydowanego nawrócenia do Boga. Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć Bogu swoje „tak”, już teraz, już dziś.
Stwierdzenie Jana: „co do mnie, to ja chrzczę wodą”, w połączeniu z kontekstem jego wypowiedzi, wskazuje na diametralną różnicę między jego chrztem a chrztem Jezusa — oczywiście, na korzyść chrztu Jezusa. Jan chrzci wyłącznie wodą i jest to wezwanie do opowiedzenia się za Bogiem i zmiany swego stylu postępowania; i tyle.
Natomiast chrzest Jezusa jest chrztem w Duchu, daniem Ducha Świętego na odpuszczenia grzechów. Jest pojednaniem z Bogiem, włączeniem w Jego Ciało, w Ciało Kościoła; jest ogniem, nie wodą.
Rozpal, Panie, we mnie moc Twego Sakramentu, moc Twego Ducha.
J 20,2-8
Scena dzisiejsza przedstawia dramatyczne doświadczenia uczniów Jezusa z Jego pustym grobem. Opisuje je z własnej perspektywy Jan Ewangelista, ów „umiłowany uczeń”, który — jakkolwiek przybył pierwszy do grobu — to jednak do niego nie wszedł, lecz przez szacunek dla osoby Piotra, którego Jezus uczynił fundamentem założonej przez siebie wspólnoty wiary, czyli Kościoła — zaczekał na niego. Pierwszym świadkiem pustego grobu miał stać się Piotr.
Ujrzeli leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Dlaczego św. Jan Ewangelista podkreśla te pozornie mało ważne szczegóły? Ponieważ w zamęcie różnych plotek i pomówień o wykradzeniu ciała Jezusa przez Jego uczniów, ten fakt miał istotne znaczenie: nikt bowiem wykradając w pośpiechu ciało, nie zadawałby sobie trudu ani nie miałby na to czasu, by płótna odwinąć z ciała Jezusa, starannie je poskładać i położyć w oddzielnych miejscach. Po drugie, jeśli płótna i przepaski owijające ciało Jezusa zostały na swoim miejscu, to znaczy, że Jezus z nich w jakiś tajemniczy sposób „wyparował”, a one po prostu „się zapadły”.
Argument „z płócien” był zatem argumentem za zmartwychwstaniem. Dlatego właśnie Jan pisze, że gdy wszedł i to ujrzał, wówczas uwierzył.
J 2,13-25
Świątynia jest zawsze miejscem „świętym”, czyli dedykowanym Bogu, przeznaczonym do kultu i modlitwy. Nie może być zatem miejscem „profannym”, czyli wykorzystywanym do celów świeckich, nie związanych z kultem. Dlatego właśnie Jezus powyrzucał z terenu świątynnego wszystkich kupujących i sprzedających, którzy uczynili z domu Bożego targowisko.
W ten sposób wypełniły się na osobie Jezusa zapowiedzi starotestamentowe: „gorliwość o dom Twój pożera mnie”, a tłumacząc dokładniej: „gorliwość o dom Twój wyniszczy mnie”.
Rzeczywiście, troska Jezusa o prymat Boga w życiu społecznym i politycznym Narodu Wybranego doprowadziła Go do śmierci, wyniszczyła Go całkowicie. Zginął, ale „w trzech dniach” powstał z martwych i odbudował świętość Bożej świątyni w ludzkich sercach. Wzniósł ją na nowo, ale na sposób duchowy i wiecznie trwały. Odtąd każdy z nas stał się Bożym tabernaculum.
Pytany przez współrodaków o znak legitymizujący Jego działania podjęte na terenie świątyni Jerozolimskiej, Jezus odpowiedział: „zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo”. Spotkało się to z niezrozumieniem, wyrażonym w pełnych oburzenia słowach Żydów: „czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w ciągu trzech dni?!” Prace nad wzniesieniem świątyni podjął Herod Wielki w roku 19 p.n.e. Z kontekstu zatem wynika, że powyższa rozmowa Jezusa miała miejsce w czasie Paschy roku 28 n.e.
J 3,14-21
Wypowiedź Jezusa o wywyższeniu węża na pustyni przez Mojżesza odnosi się do wydarzenia opisanego w Księdze Liczb ze Starego Testamentu (Lb 21). Okazuje się, że tamta historia sprzed wieków może być interpretowana typicznie, zapowiada bowiem Jezusa, który zostanie wywyższony na krzyżu, a każdy, kto spojrzy nań z wiarą, zostanie zachowany przy życiu. A chodzi tu już o wieczne życie z Bogiem w Jego Królestwie, a nie doczesne i przemijające, charakteryzujące czas naszego zamieszkania na ziemi.
Miłość Boga do nas, słabych ludzi, przejawiła się w tym, że za nasze grzechy i nieprawości nie my ponieśliśmy karę, ale Bóg wydał na śmierć swego Jednorodzonego Syna. Myśmy popełniali i nadal popełniami nieprawości, a kara za to spadła na Syna Bożego.
A spoglądając na to z jeszcze innej perspektywy: Bóg tak bardzo nas kocha, że sam woli ponieść śmierć na krzyżu, aniżeli obarczyć nią nas. On pragnie nam pokazać, że z miłości do nas nie cofnie się przed niczym: jest w stanie nawet pójść na śmierć, i to najbardziej haniebną, bo na krzyżu.
„Miarą bowiem miłości jest miłość bez miary” (bł. Honorat Koźmiński).
J 12,20-33
Scena przed chwilą odczytana ma miejsce w czasie ostatniego święta Paschy spośród trzech, opisanych w Ewangelii Janowej, w których Jezus uczestniczył.
Do Jezusa przychodzą tzw. „Grecy”, czyli nie-Żydzi. Takim terminem Hebrajczycy określali wszystkich ludzi, niezależnie od ich pochodzenia etnicznego, którzy nie wywodzili się poprzez wspólne DNA od Abrahama. Niektórzy z nich przyjmowali judaizm, zachowując część spośród norm Prawa Mojżeszowego (poza obrzezaniem), a — co najważniejsze — przyjmowali wiarę w Jedynego Boga. Nazywano ich ogólnie „bojącymi się Boga”.
Oni właśnie — jak słyszymy w Ewangelii — pragną teraz ujrzeć Jezusa, gdyż zapewne dotarła do nich Jego sława jako wielkiego Nauczyciela i Cudotwórcy. Można powiedzieć, że pragną Go ujrzeć na sposób fizyczny, zapoznać się z Nim.
Odpowiedź, którą im Jezus przekazuje poprzez swoich Apostołów, Filipa i Andrzeja, ujawnia Jego pragnienie objawienia im i wszystkim ludziom swojej „chwały”, czyli dania się poznać w pełni, ale na sposób duchowy. Dokona się to poprzez Jego „wywyższenie” zarówno na krzyżu w czasie męki i śmierci, jak i „wywyższenie” w chwale zmartwychwstania i wniebowstąpienia. W taki to sposób Jezus „przyciągnie wszystkich do siebie”, zarówno Żydów, jak i Greków, i przyniesie im prawdziwe poznanie siebie i Boga jako swego Ojca.
Wywyższenie będzie związane z Jego obumarciem sobie, swoim pragnieniom i planom, niczym ziarno pszenicy wrzucone w ziemię, bo tylko wtedy wypełni wolę Ojca i przyniesie obfity plon. Przy okazji pokona „władcę tego świata”, czyli szatana.
Czy ja też szukam Jezusa i pragnę Go poznać? A znając Go, czy obumieram sobie, a żyję dla innych?
J 11,45-57
Napięcie wokół osoby Jezusa sięga już zenitu i domaga się radykalnego rozwiązania. Zbyt dużo ludzi w Niego uwierzyło, by można było sprawę lekceważyć, zbyt wielu odwróciło się od arcykapłanów i faryzeuszów, by można to było puścić płazem. Trzeba tylko jakiegoś pretekstu, by Jezusa skazać, chociażby tego, że jak tak dalej pójdzie, to przyjdą Rzymianie i zniszczą świątynię i naród.
Zła wola znalazła swe pełne ujście w wypowiedzi arcykapłana Kajfasza, że lepiej jest uśmiercić jednego człowieka, niż gdyby miał zginąć cały naród.
W swej przewrotności nie zdawał sobie sprawy z tego, że w tym momencie wypowiedział też proroctwo: że Jezus ma umrzeć za Naród Wybrany i nie tylko za Naród, ale by wszystkie przyszłe dzieci Boże, dzieci Kościoła, zgromadzić w jedno.
Bóg jest w stanie także ze zła (i mimo zła) ludzkich myśli i czynów wyprowadzić dobro.
J 3,1-8
Usłyszany przed chwilą dialog jest częścią dłuższej rozmowy prowadzonej nocą między Jezusem a Nikodemem, dostojnikiem żydowskim i „nauczycielem Izraela”. Jej dalsze fragmenty poznamy w najbliższych dniach.
Jan Ewangelista przedstawia nam tę rozmowę w formie pewnego skrótu, wypunktowując niejako jej najistotniejsze elementy.
Nikodem jasno wyznaje swoją — i chyba nie tylko swoją — wiarę w boskie posłannictwo Jezusa jako nauczyciela, „nikt bowiem — jak słyszymy — nie mógłby czynić takich znaków…, gdyby Bóg nie był z nim”.
W odpowiedzi Jezus mówi o konieczności „powtórnego” narodzenia się, czyli narodzenia „z wody i z Ducha” Bożego, który daje człowiekowi pełną, niczym nie skrępowaną wolność wewnętrzną. Jest to wyraźna aluzja do konieczności przyjęcia Sakramentu Chrztu, aby „ujrzeć Królestwo Boże”, czyli doń wejść. Tylko powtórne, duchowe narodzenie się umożliwia po pierwsze: wejście na poziom życia Bożego już „tu i teraz”, czyli na ziemi, a po drugie: uczestniczenie potem w pełni w szczęściu Królestwa Bożego.
Nam wszystkim potrzeba zatem owego duchowego odnawiania się, owej ewangelicznej „metanoi”, czyli „zmiany umysłu”, zmiany sposobu patrzenia na ludzi i świat, i oceniania spraw tego świata.
Czy jest we mnie to chrześcijańskie pragnienie odradzania się „w Duchu”?
J 10,11-18
Jezus mówi w dzisiejszej Ewangelii, że to On właśnie jest owym dobrym pasterzem, na którego oczekiwały całe pokolenia Izraela i na którym wypełniają się obietnice starotestamentowe, zapowiadające mesjańskiego Pasterza, posłanego przez Boga Jahwe dla ratowania swego narodu (np. w Ez 34).
Jezus jest prawdziwym pasterzem, ponieważ nie ucieka i nie opuszcza owczarni w sytuacji zagrożenia (jak najemnik), ale oddaje nawet własne życie w jej obronie.
Celem Jego pasterskiej misji nie jest wyłącznie Naród Wybrany Izraela, jak to wstępnie sugerują teksty Starego Testamentu. Okazuje się, że Mesjasz-Pasterz „ma także inne owce, które nie są z tej zagrody”. One też mają wejść w skład jednej owczarni, której On będzie jedynym Pasterzem. Tą nową, pełną owczarnią jest Naród Wybrany Kościoła.
Jezus wypowiada te słowa w obliczu zbliżającej się męki i śmierci. Oddaje swe życie za owce świadomie i dobrowolnie: „nikt mi go nie zabiera, lecz ja sam z siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać”.
Jak dobrze i kojąco jest usłyszeć, że Jezus jest także moim pasterzem i że z miłości do mnie oddaje nawet własne życie, i że dramatyczne doświadczenia Jego męki i śmierci nie kończą „historii zbawienia”, ani też nie wymknęły się spod Jego Boskiej kontroli. On przecież ma moc swoje życie oddać i znów je odzyskać.
J 14,21-26
Wyrazem prawdziwej miłości jest posłuszeństwo osobie, którą się kocha.
Wyrazem naszej miłości do Jezusa jest zatem posłuszeństwo wobec Niego, czyli zachowywanie Jego poleceń, Jego nauki. A konsekwencje tego są oszałamiające: ten, kto miłuje Jezusa zachowując w swoim codziennym życiu Jego naukę, będzie umiłowany zarówno przez Jezusa, jak i przez Jego Ojca: przyjdą do niego i zamieszkają w nim, czyniąc go takim prawdziwym „przenośnym” tabernakulum, autentyczną monstrancją.
Co więcej, także trzecia Osoba Boża, Duch Święty Pocieszyciel, będzie jej towarzyszył, doprowadzając ją do pełni prawdy i zrozumienia Bożego nauczania.
Jeden Bóg w trzech Osobach opuści wielkie niebo i zamieszka na stałe w człowieku, który prawdziwie kocha. Czyż nie jest to niesamowita perspektywa?
J 14,27-31a
Wsłuchujemy się w kolejny fragment tzw. mowy pożegnalnej Jezusa, którą — jak to zanotował św. Jan Ewangelista — wygłosił do swoich uczniów w Wieczerniku tuż przed odejściem z tego świata.
Jezus pozostawia uczniom swój Boży pokój, którego świat dać im nie może, bo go nie ma. Zachęca ich do ufności i odwagi, bo chociaż teraz odchodzi, to jednak wkrótce przyjdzie znowu, by ich zabrać do siebie, w bezpieczne miejsce domu Ojca.
Może też nieco z żalem wypomina im, że Go tak naprawdę nie kochają, bo przecież — gdyby kochali — to cieszyliby się, że wraca do domu Ojca, że Jego misja, w którą wpisane jest i okrutne cierpienie, i haniebna śmierć, zmierza ku końcowi, że wreszcie będzie wolny i zasiądzie ponownie po prawicy Majestatu.
„Władca tego świata”, o którym wspomina Jezus, to szatan. Tych parę dni przed męką Jezusa jest jakoś — z woli i dopustu Bożego — zdominowane jego obecnością i działaniem. Ale i tak wkrótce zostanie on „precz wyrzucony”, bo to Jezus ostatecznie „zwyciężył świat”.
J 16,5-11
Perykopa dzisiejsza jest kolejnym fragmentem tzw. mowy pożegnalnej Jezusa, wygłoszonej przez Niego wobec uczniów w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy, zgodnie z relacją św. Jana.
Jezus zapowiadając swoje odejście z tego świata (zarówno śmierć, jak i wniebowstąpienie) obiecuje przysłać w zamian Ducha Parakleta, Ducha Prawdy, który doprowadzi uczniów do stopniowego poznania pełnej prawdy o Bogu. Ta informacja napełnia jednak serca uczniów smutkiem zamiast radością, bo czują zbliżający się już moment rozłąki z Jezusem. To ich bardziej martwi i niepokoi, aniżeli obietnica zesłania Ducha Pocieszyciela.
Duch przychodząc wypełni potrójną misję wobec świata wrogiego Bogu i Jego wartościom: przekona go o grzechu niewiary w Jezusa, o sprawiedliwości i prawdzie Jego nauczania i pochodzenia od Ojca, i o definitywnym sądzie nad szatanem.
Ostateczne bowiem zwycięstwo należy do Chrystusa: „Jam zwyciężył świat” (J 16,33).
A po czyjej stronie klasyfikują mnie moje wybory życiowe?
J 15,9-17
Motywem przewodnim dzisiejszego tekstu jest powtarzające się wezwanie do trwania we wzajemnej miłości, po grecku: agapē. Jej wzorem jest miłość Jezusa do nas, a ona ukazała się w Jego męce i śmierci poniesionej dla naszego dobra. Jak zatem z tekstu wynika, nie chodzi tu o miłość w formie uczuć i emocji, ale w formie konkretnej postawy życiowej, w zachowaniu poleceń Jezusa, Jego nauki.
Tak właśnie jest rozumiana miłość w Biblii: jako zaangażowanie całego człowieka, także — a nawet przede wszystkim — jego rozumu i woli. Chodzi zatem o świadomy wybór pochylenia się z troską nad drugą osobą, niezależnie od tego, czy się ją lubi, czy też nie. Takiej postawy Jezus od nas oczekuje.
Taka miłość jest Jego darem. To nie myśmy Go wybrali pierwsi: to On nas wybrał, wlał w nasze serce swoją miłość i teraz czeka na naszą odpowiedź: abyśmy szli i owoc przynosili, i by ten owoc trwał.
J 16,20-23a
Ewangelia z dnia dzisiejszego podejmuje i kontynuuje temat wczorajszy: Jezus odchodzi idąc na mękę i śmierć, co stanie się powodem radości dla „świata”, czyli tych wszystkich, którzy z Bogiem nie chcą mieć i nie mają nic wspólnego. Będzie to powodem smutku i bólu dla Jego uczniów, ale ich boleść „po trzech dniach” — czyli „wkrótce” — skończy się i przemieni w radość, gdy On zmartwychwstanie.
Jezus zapowiada, że radości Jego uczniów nic już i nigdy nie zakłóci ani nie przerwie. Będzie ona stabilna, tak jak Jego zmartwychwstanie i wieczne życie. Będzie stabilna i trwała, jak obietnica naszego życia z Nim.
J 17,20-26
Przeczytana przed chwilą Ewangelia jest dalszym fragmentem tzw. modlitwy arcykapłańskiej Jezusa, w której wstawia się On za swoimi uczniami, czyli wspólnotą Kościoła, aby stanowili duchową jedność na wzór doskonałej jedności, która jest w Bogu Trójjedynym. Źródłem tej jedności jest miłość, a zatem i modlitwa arcykapłańska jest prośbą o taką jedność w Kościele Chrystusowym, która wypływa z prawdziwej miłości.
Jedność w Kościele ma być nadto przekonywującym wobec świata znakiem prawdziwości misji Jezusa i Jego posłania przez Ojca. Czy jest nim rzeczywiście?
Jezus modli się dziś za nami wszystkimi jako swoimi uczniami, abyśmy mogli przebywać razem z Nim tam, gdzie On mieszka na stałe — w domu swego i naszego Ojca.
Na ile jest to przedmiotem moich pragnień i tęsknot?
J 16,29-33
Uczucie samotności i opuszczenia jest chyba jednym z najbardziej przykrych doświadczeń, jakie spadają na ludzi w różnych momentach ich życia. Nie byli go pozbawieni nawet uczniowie Jezusa, co zresztą On wyraźnie im zapowiedział. Rozejdą się, a właściwie — rozproszą pod wpływem strachu o swój los (niczym ci spod Emaus) i zostawią Jezusa samego w chwili, kiedy On najbardziej będzie potrzebował ich obecności — wobec zbliżającej się męki i śmierci.
Jezus jednak daje wyraz swemu głębokiemu przekonaniu, że choć będzie opuszczony przez ludzi, to jednak przecież nie opuści Go Jego Ojciec. Czy w tym momencie nie wiedział jeszcze, że Ojciec wystawi Go na najtrudniejszą próbę: gdy na krzyżu odczuje całkowite opuszczenie i będzie wołał słowami psalmu: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?!”
Ten, który zwyciężył świat i szatana, musiał najpierw przezwyciężyć samego siebie.
Pomóż mi, Panie, w Tobie przezwyciężać uczucie samotności i zagubienia w wielkim i obcym świecie.
J 21,20-25
Ostatnia scena z Ewangelii Janowej zawiera interesujący dialog. Piotr pyta Jezusa z ciekawości, jaki będzie dalszy los Jana Apostoła, Jego umiłowanego ucznia i kuzyna, na co Jezus odpowiada wymijająco, żeby nie interesował się tym, co do niego nie należy. Taki bowiem sens mają słowa Jezusa: „Jeśli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, to co tobie do tego?” Piotr winien raczej zwrócić uwagę na wierne wypełnienie swej misji zleconej mu przez Jezusa, a nie interesować się tym, co do niego akurat nie należy.
Zakończeniem Ewangelii jest piękne świadectwo wystawione ze strony gminy chrześcijańskiej pierwotnego Kościoła Janowi Apostołowi jako wiarygodnemu i prawdziwemu świadkowi opisanych wydarzeń. Wywodzący się z tej gminy ostateczny redaktor tekstu Ewangelii dodaje też od siebie prywatną uwagę, że gdyby chciało się spisać wszystko, co Jezus powiedział i uczynił, to cały świat zapewne nie pomieściłby ksiąg, które trzeba by było napisać. Jest to oczywiście hiperbola, czyli przesada, ale przekazuje nam ona ważną prawdę, że Ewangelie to tylko drobny fragment z życia i nauczania Jezusa, Boga i Człowieka. Drobny, ale wystarczający dla naszego zbawienia.
J 19,31-37
Dzień Przygotowania (gr. paraskeuē), to dzień, w którym przygotowywano się do świętowania szabatu lub uroczystości. Obecnie w Grecji jest synonimem piątku.
Tamten Dzień Przygotowania „był wielkim świętem”, bo była z nim złączona Pascha. Należało więc usunąć ciała zmarłych z przestrzeni publicznej, aby nie naruszały świętości owego szabatu. Czyniono to poprzez „łamanie goleni” skazańcom, celem przyśpieszenia ich śmierci wskutek uduszenia się na krzyżu.
Jezusowi natomiast przebito bok (gr. pleura, co oznacza też żebro, w czym można widzieć aluzję do tekstu Rdz 2,21n o stworzeniu niewiasty z żebra Adama. Podobnie z boku Chrystusa, nowego Adama, rodzi się teraz nowa niewiasta — Kościół).
Jan Ewangelista podaje, że po przebiciu boku „natychmiast wypłynęła krew i woda” (gr. haima kai hydōr). Jest to świadectwo prawdziwości śmierci Jezusa. Według Ojców Kościoła, krew to zapowiedź Eucharystii, woda zaś — chrztu. Są to sakramenty, które inicjują życie Kościoła. Mamy tu zatem zapowiedź narodzin Kościoła z boku Jezusa (niczym narodziny Ewy z boku Adama). Kościół (gr. ekklēsia) staje się więc matką nowej społeczności. Matka-Kościół karmi nas prawdziwym duchowym pokarmem — sakramentami.
Na obrazie Jezusa Miłosiernego — zgodnie z Dzienniczkiem s. Faustyny — promienie symbolizują właśnie krew i wodę. Woda to usprawiedliwienie, krew zaś — życie. Znajdujemy tu analogię do Sakramentu Pokuty i Eucharystii. Uroczystość przebitego Serca Pana Jezusa i uroczystość Bożego Miłosierdzia są zatem sobie bardzo bliskie. Przebite Serce Jezusa jest znakiem i źródłem Bożego Miłosierdzia wobec nas, póki „jesteśmy w drodze” do Domu Ojca.
Woda jest w Biblii także symbolem wylania Ducha Bożego, a zatem i Sakrament Bierzmowania można dołączyć do „owoców” przebitego boku miłosiernego Jezusa.
Jan Ewangelista „zaświadcza” o prawdziwości śmierci Jezusa i Jego przebitego boku, ponieważ jest „tym, który widział”. Jest to jego osobiste świadectwo, zapisane przez niego samego lub — co bardziej prawdopodobne — przez ostatniego redaktora tekstu, którym — wedle tradycji kościelnej — był diakon Prochor.
Celem świadectwa jest mocne trwanie w wierze wspólnoty Kościoła: „abyście i wy [nadal] wierzyli”.
A wszystko to się stało, „aby się wypełniło Pismo”, które podaje, że „kości jego nie będą łamane” (Wj 12,46) oraz: „będą patrzeć na tego, którego przebodli” (Za 12,10).
Niech dzień dzisiejszy będzie dla nas okazją do szczerego dziękczynienia Bogu za „przebity bok Jezusa”: za Jego życiodajną śmierć i miłosierdzie wobec nas, które przejawiło się w narodzinach Kościoła i jego sakramentach.
Jezu, ufam Tobie!
J 20,24-29
Ewangeliści określają Tomasza słowem didymos, czyli „bliźniak”. Prawdopodobnie miał brata bliźniaka, o którym jednak nic nie wiemy z przekazu biblijnego.
Tradycja kościelna częściej określa Tomasza słowem „niewierny”, gdyż nie chciał uwierzyć w zmartwychwstanie Jezusa, dopóki nie sprawdzi tego sam osobiście i to „organoleptycznie”: przez dotyk.
Kontekst ewangeliczny sugeruje, iż to ze względu na niego Jezus ponownie, „po ośmiu dniach”, czyli w kolejną niedzielę, przyszedł do Wieczernika. Słowa, które wtedy Tomasz wypowiedział, na ogół tłumaczone jako: „Pan mój i Bóg mój!”, można też poprawnie z gramatycznego punktu widzenia oddać jako: „Panie mój!”, „Boże mój!” Wyrażają one wówczas pełne emocji i miłości wyznanie wiary ze strony „niewiernego Tomasza”.
Jezus — zwracając się potem już do wszystkich, którzy nie widzieli i nie zobaczą Go jako zmartwychwstałego tu, na ziemi — powiada im, iż są „szczęśliwi”, makarioi, jeśli mimo wszystko uwierzą i w tej wierze będą trwali. A te słowa odnoszą się też do nas. Tylko czy my rzeczywiście trwamy w tej wierze?
J 6,24-35
Dzisiejsza Ewangelia jest fragmentem tzw. mowy eucharystycznej, którą Jezus wygłosił do tłumów, nauczając w synagodze w Kafarnaum.
Bezpośrednio po cudownym rozmnożeniu chleba i nakarmieniu „pięciu tysięcy mężczyzn”, nie licząc kobiet i dzieci, ludzie chcieli obwołać Go królem. Kiedy Go znaleźli w Kafarnaum, wypomniał im zatem, że szukają Go wyłącznie z tego przyziemnego motywu, że najedli się chleba do sytości. Jezus zawsze pragnie, aby człowiek stanął w prawdzie przed sobą i przed Bogiem, i jasno określił motywy, które nim w życiu kierują.
Zachęcił ich więc, by raczej szukali takiego pokarmu, który „trwa na życie wieczne”, a który może im dać tylko On. Jego to bowiem Bóg Ojciec naznaczył „swoją pieczęcią”, czyli napełnił swoim Duchem i dał władzę reprezentowania Go na ziemi. W Jego imieniu Jezus może dać słuchającym Go i wierzącym w Niego taki pokarm, który „z nieba zstępuje i daje życie światu”.
Zebrani w synagodze Żydzi sądzili, że mówi im o nowym rodzaju chleba, przypominającym ten, który ich przodkowie jedli na pustyni za przyczyną Mojżesza. Jezus, widząc ich niezrozumienie, wyraźnie wtedy stwierdza, iż to On jest tym prawdziwym „chlebem życia”. Kto będzie w bliskiej relacji duchowej z Nim, nigdy więcej nie będzie łaknął ani nie będzie pragnął, bo On jest w stanie zaspokoić wszelkie ludzkie pragnienia, także te doczesne.
Z wypowiedzi Jezusa wynika zatem, iż zależy Mu nie tylko na tym, byśmy karmili się Komunią świętą, czyli spożywali Jego Ciało i pili Jego Krew, ale byśmy trwali w żywej relacji duchowej z Nim. Bo i do Komunii świętej można, niestety, przystępować niejako „z marszu”, czysto „mechanicznie”.
J 6,41-51
Wsłuchujemy się w kolejny fragment rozmowy Jezusa ze swymi współrodakami, prowadzonej w synagodze w Kafarnaum. Ponieważ jej zasadnicza treść oscyluje wokół tematu „chleba życia”, dlatego nazwano ją „mową eucharystyczną”.
Żydzi szemrzą przeciw Jezusowi, ponieważ powiedział, że „zstąpił z nieba”, a oni przecież doskonale znają całą Jego rodzinę mieszkającą w Nazarecie!
Brakuje im wiary w Jego posłannictwo i nadprzyrodzone pochodzenie, ale — jak się okazuje — „nikt nie może przyjść” do Jezusa, „jeżeli go nie pociągnie Ojciec”. Czy są zatem usprawiedliwieni w swej niewierze, bo Bóg Ojciec „nie pociągnął” ich w stronę swego Syna? Okazuje się, że nie: Bóg pociąga wszystkich, lecz Jego słowa trzeba jeszcze „przyjąć” otwartym sercem. A to już zależy od wolnej woli i decyzji człowieka.
Trzeba zatem uwierzyć w Jezusa i Jezusowi. Uwierzyć, że jest prawdziwym „chlebem życia”, czyli pokarmem dającym boskie, wieczne życie każdemu, kto go z wiarą spożywa. A jest nim Jego Ciało dane wzamian za życie świata.
Czy naprawdę w to wierzę, przystępując do Komunii świętej?
J 6,51-58
Rozdział szósty Ewangelii wg św. Jana nazywany jest często mową eucharystyczną. To tu bowiem Jezus określa samego siebie prawdziwym pokarmem dla człowieka, zapewniając, że kto spożywa „Jego Ciało i pije Jego Krew”, będzie żył na wieki, tak jak On żyje wiecznie.
Orzeczenie Soboru Trydenckiego zapewnia nas, iż „ten tekst nie mówi o bezwzględnej konieczności spożywania Komunii pod dwiema postaciami”. Do pełni wspólnoty z Bogiem wystarczy zatem jedna.
Eucharystia więc to przede wszystkim karmienie się Bożym Ciałem, aby mieć w sobie życie wieczne.
Ale nie tylko to. Jezus ofiarowuje nam coś więcej: ofiarowuje nam samego siebie i mówi, że kto spożywa Jego Ciało trwa w Nim. Jest to zatem wspólnota z Bogiem, czyli — używając określenia łacińskiego — communio, Komunia. „Być z Bogiem” to coś znacznie ważniejszego niż „mieć w sobie życie wieczne”.
Bo źródłem szczęścia człowieka jest Bóg, a nie samo życie wieczne. Ono jest przecież też poza Nim: w Otchłani…
J 6,54.60-69
Ponownie wsłuchujemy się w słowa tzw. mowy eucharystycznej, którą Jezus wygłosił nauczając w synagodze w Kafarnaum. Jej zasadniczym przesłaniem jest pierwsze zdanie dzisiejszej Ewangelii: „kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym”.
Wielu spośród Jego uczniów zrozumiało je dosłownie, dlatego odeszli zgorszeni tą wypowiedzią, konstatując: „trudna jest ta mowa, któż jej może słuchać?”
Jezus oczekuje od swoich uczniów nie tyle zrozumienia, co zaufania. Zaufania do Niego jako do Osoby i zaufania do słów, które wypowiada, a które są „duchem i życiem”, co moglibyśmy przetłumaczyć jako przynoszące „duchowe życie” człowiekowi.
Z drugiej strony ponownie odnosi się wrażenie, iż niewiara znacznej części Jego dotychczasowych uczniów jest przecież jakoś „usprawiedliwiona”: sam Jezus wyraźnie stwierdza, że nikt nie może przyjść do Niego, „jeśli mu to nie zostało dane przez Ojca”. Może więc dlatego odeszli, że nie otrzymali owego daru? Kontekst jednak uprzedni dzisiejszej Ewangelii jasno zaznacza, że ze strony człowieka potrzebne jest świadome i dobrowolne „przyjęcie słowa” Ojca (w.45), czyli przylgnięcie wiarą do tego, co On objawia. Gdy brak tej wolnej odpowiedzi ze strony ucznia, Duch, który odsłania Bożą rzeczywistość i daje właściwe zrozumienie, nie zostanie przyjęty.
Wiele zatem zależy od świadomej i dobrowolnej odpowiedzi ze strony człowieka, na którą Bóg, mimo całej swej wszechmocy — można tak powiedzieć — już nie ma wpływu.
Piękną odpowiedź na pytanie Jezusa skierowane do najbliższego Mu grona Dwunastu („czy i wy chcecie odejść?”), daje Piotr: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego, a myśmy uwierzyli i poznali, że to właśnie Ty jesteś świętym Boga”. Jest w tej wypowiedzi i zaufanie, i wiedza płynąca z obserwacji życia Jezusa, Jego zachowań i czynów.
O takie dziecięce zaufanie wobec Jezusa i wiedzę płynącą z poznawania Bożego Słowa prośmy dziś i dla nas.
J 18,33b-37
I dzisiaj wielu ludzi mogłoby postawić Jezusowi pełne zaciekawienia lub też niepokoju pytanie: czy Ty jesteś królem? A usłyszawszy odpowiedź: „moje królestwo nie jest z tego świata”, odetchnęłoby z ulgą albo lekceważąco machnęło ręką — w takim razie nie ma co się Nim przejmować: świat jest nasz.
Królestwo Jezusa to królestwo prawdy. A prawda często rzeczywiście nie jest „z tego świata”.
Jezus przyszedł więc na ten świat, aby dać świadectwo prawdzie. Tej prawdzie, że świat został stworzony przez Boga i jest Jego dziełem i własnością. A Bóg powierzył go człowiekowi, aby nad nim rozumnie panował i go przekształcał dla własnego dobra.
Jest to też prawda o Bożej miłości i dobroci względem człowieka. Bo Bóg stworzył ten świat wyłącznie z miłości do człowieka i istnienie świata ma sens tylko wtedy, gdy istnieje na nim człowiek. Jest to więc prawda o godności i wielkości człowieka w oczach Boga.
Gdy Bóg jest królem, wtedy i człowiek może być w pełni królem. Tego świata.
J 1,29-34
Kiedy przyglądamy się, jak jest sprawowany Sakrament Chrztu, wydaje nam się wtedy, że zasadniczym jego elementem jest polanie głowy dziecka wodą. Tak jak gdyby ten znak zewnętrzny wyczerpywał całą istotę Sakramentu. Ale wówczas nie różniłby się on niczym od chrztu udzielanego nad Jordanem przez Jana Chrzciciela. A przecież Jan Chrzciciel zapowiedział, że Jezus będzie chrzcił Duchem Świętym. I to jest istota Sakramentu Chrztu. Woda jest wyłącznie zewnętrznym znakiem tego, co dokonuje się wewnętrznie: przyjęcia daru Ducha Świętego.
Jest to zresztą zgodne z definicją sakramentu jako takiego: widzialny znak niewidzialnej łaski.
Czym jest zatem chrzest Jezusowy? Jest darem Ducha Świętego, aby życie człowieka — to doczesne oraz wieczne, które już w nim jest od momentu poczęcia — zostało ukierunkowane na Boga i Jego Królestwo. Aby człowiek został włączony do wspólnoty wiary, którą założył Jezus dla naszego bezpiecznego wędrowania przez życie, a którą nazwał Kościołem. Tym właśnie jest chrzest pochodzący od Jezusa: jest kroczeniem przez życie w mocy Ducha Świętego.
J 1,29-34
Jan Chrzciciel zwracając się do swoich uczniów nad Jordanem i wskazując na nadchodzącego Jezusa, przedstawił Go jako „Bożego baranka, który gładzi grzech świata”. Co miał na myśli i do czego nawiązywał?
Niewątpliwie pierwsze skojarzenie nasuwa się z barankiem paschalnym, którego Hebrajczycy mieli spożyć nocą, w pośpiechu, w Egipcie, tuż przed ucieczką z tego „domu niewoli”. Krwią spożytego baranka mieli pomazać odrzwia domów, w których mieszkali, aby anioł śmierci, gdy będzie przechodził tej nocy przez kraj egipski, nie pozabijał nikogo spośród pierworodnych płci męskiej, czy to wśród ludzi, czy to wśród zwierząt należących do Hebrajczyków. Nazwanie zatem Jezusa „Bożym barankiem” oznacza, iż jest on z woli Boga ratunkiem dla mieszkańców Izraela i nie tylko — dla całego świata. Jego krew zachowa ich przed śmiercią duchową, przed grzechem. Zgładzi grzech świata jako taki, w całości.
Drugie skojarzenie nasuwa się wówczas, gdy uświadomimy sobie, że Jan Chrzciciel wypowiedział te słowa po aramejsku, czyli w języku, którym się wówczas w Palestynie powszechnie posługiwano. A w języku aramejskim zwrot „baranek Boga” oraz „sługa Boga” brzmią jednakowo (talja iloach). W takim przypadku wypowiedź Jana Chrzciciela byłaby też nawiązaniem do tzw. Izajaszowych Pieśni o Słudze Jahwe. A Sługa to postać, która — choć niewinna — zostanie poprowadzona na mękę i śmierć za grzechy innych ludzi. Będzie „jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją” (Iz 53,7). To oznacza, że niewinny Jezus poniesie mękę i śmierć za grzechy innych ludzi.
W ten sposób obie zapowiedzi starotestamentowe: o baranku paschalnym i Słudze Jahwe, które przywołał św. Jan Chrzciciel w swej jednej wypowiedzi, znajdują swoje wypełnienie w osobie Jezusa.
J 1,1-18
Tekst przed chwilą usłyszany jest pięknym starochrześcijańskim hymnem, którym modlili się pierwsi wyznawcy Jezusa w ramach spotkań liturgicznych, a który św. Jan włączył — po odpowiednich przeróbkach — jako prolog, czyli wstęp, do swojej Ewangelii.
Wśród bogactwa treści tego hymnu warto wyakcentować następujące sprawy: po pierwsze, Jan nazywa drugą Osobę Bożą Słowem (Logos), mówi o Jego istnieniu od samego początku, czyli preegzystencji, i podaje, iż to Słowo jest prawdziwym Bogiem. Czyni tak przeciwko tym wszystkim, którzy twierdzili, że wcielone Słowo, czyli Jezus Chrystus, jest tylko człowiekiem (herezja ebionitów).
Po drugie, Jan podkreśla, że Słowo stało się także ciałem, czyli jednym z nas. To stwierdzenie przeciwstawia się z kolei tym wszystkim, którzy uważali, że Jezus jest wyłącznie Bogiem i ma pozorne ludzkie ciało (herezja doketów).
I tak, w ogniu teologicznych dyskusji i przemyśleń, docierano do pełni prawdy o Jezusie jako prawdziwym Bogu i prawdziwym Człowieku. Tylko On — jak słyszymy pod koniec hymnu — potrafi „pouczyć” nas o tym, kim tak naprawdę jest Bóg, Jego i nasz Ojciec.
J 1,1-18
Kościół pierwotny na terenie tzw. Azji Prokonsularnej, czyli rzymskiej prowincji obejmującej dzisiejszą zachodnią Turcję, wypracował piękne i bardzo głębokie teologicznie teksty, którymi modlił się w trakcie spotkań eucharystycznych. Jednym z nich był przeczytany przed chwilą hymn o Logosie, czyli o Słowie, który to tekst św. Jan zamieścił jako swoiste exposé, czyli wypowiedź programową, na początku swej Ewangelii.
Termin „Słowo” oznacza tu Drugą Osobę Trójcy Świętej. Jan podkreśla Jej boską naturę oraz to, że przez nią powstał cały świat. W niej jest prawdziwe życie, które — gdy przyszło na świat, co wspominamy w dniu Bożego Narodzenia — stało się światłością dla wszystkich ludzi, którzy je przyjęli. Odtąd człowiek nie musi kroczyć przez życie po omacku, szukając bezskutecznie prawdy i dobra. Staje się też prawdziwie dzieckiem Boga, bez żadnych analogii i przenośni.
Hymn wspomina też o dramacie Słowa. Przyszło bowiem do swojej własności, czyli na świat, który jest jego dziełem, ale „swoi”, czyli ludzie, go nie przyjęli, odrzucili, zamordowali.
Dramat Słowa okazuje się być przede wszystkim dramatem ludzi: zabili bowiem tego, który jest jedyną dla nich drogą do Ojca; który jako jedyny zna Ojca i wie, jak z Nim rozmawiać i czego On od nich oczekuje.
Dramat odrzuconego Boga okazuje się być jeszcze bardziej dramatem zagubionych w ciemnościach ludzi. Naszym osobistym dramatem.
J 1,19-28
Świadectwo Jana, które składa wobec kapłanów i lewitów, dotyczy najpierw jego samego: „Ja nie jestem mesjaszem”. Bardzo jasne odcięcie się od wszelkich domysłów i dywagacji na temat jego osoby, a dotyczących przede wszystkim — jak widać — jego ewentualnej godności mesjańskiej. Jan ucina to wszystko jedną krótką wypowiedzią.
Czy ja też potrafiłbym tak jasno odciąć się od wszelkich pochlebiających mej osobie, a nieprawdziwych, opinii w środowisku? Czy nie kusiłbym zwlekaniem, półsłówkami, niedomówieniem, wiele mówiącym a niejednoznacznym uśmiechem? Czy nie trzymałbym innych w niepewności co do swej osoby, a przede wszystkim — czy nie karmiłbym swej próżności i pychy, podtrzymując takie opinie o sobie?
Naucz mnie, Panie, za wstawiennictwem Jana Chrzciciela, takiej jasnej i pełnej prawdy o sobie, bez udawania i zwodzenia kogokolwiek i siebie samego. Naucz mnie stawania w prawdzie. Przecież tylko wtedy będę w pełni Twoim uczniem.
Przekaz Janowy jest bardzo jasny: „wyprostujcie drogę Panu”. Chodzi zatem o radykalne wejście na drogę zmian duchowych w swoim życiu. Chodzi o męską decyzję nawrócenia.
Po drugie, chodzi o konkretną „drogę”, o drogę łączącą człowieka z Bogiem, o drogę rozwoju duchowego. Należy zatem podjąć radykalne działanie w kwestii zdecydowanego nawrócenia do Boga. Trzeba głośno i wyraźnie powiedzieć Bogu swoje „tak”, już teraz, już dziś.
Stwierdzenie Jana: „co do mnie, to ja chrzczę wodą”, w połączeniu z kontekstem jego wypowiedzi, wskazuje na diametralną różnicę między jego chrztem a chrztem Jezusa — oczywiście, na korzyść chrztu Jezusa. Jan chrzci wyłącznie wodą i jest to wezwanie do opowiedzenia się za Bogiem i zmiany swego stylu postępowania; i tyle.
Natomiast chrzest Jezusa jest chrztem w Duchu, daniem Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów. Jest pojednaniem z Bogiem, włączeniem w Jego Ciało, w Ciało Kościoła; jest ogniem, nie wodą.
Rozpal, Panie, we mnie moc Twego Sakramentu, moc Twego Ducha.
J 1,1-18
Tekst przed chwilą usłyszany jest pięknym starochrześcijańskim hymnem, którym modlili się pierwsi wyznawcy Jezusa w ramach spotkań liturgicznych, a który św. Jan włączył — po odpowiednich modyfikacjach — jako prolog, czyli wstęp, do swojej Ewangelii.
Wśród bogactwa treści tego hymnu warto wyakcentować następujące sprawy: po pierwsze, Jan nazywa drugą Osobę Bożą Słowem (Logos), mówi o Jego istnieniu od samego początku, czyli preegzystencji, i podaje, iż to Słowo jest prawdziwym Bogiem. Czyni tak przeciwko tym wszystkim, którzy twierdzili, że wcielone Słowo, czyli Jezus Chrystus, jest tylko człowiekiem (herezja ebionitów).
Po drugie, Jan podkreśla, że Słowo stało się także ciałem, czyli jednym z nas. To stwierdzenie przeciwstawia się z kolei tym wszystkim, którzy uważali, że Jezus jest wyłącznie Bogiem i ma pozorne ludzkie ciało (herezja doketów).
I tak, w ogniu teologicznych dyskusji i przemyśleń docierano do pełni prawdy o Jezusie jako prawdziwym Bogu i prawdziwym Człowieku. Tylko On — jak słyszymy pod koniec hymnu — potrafi „pouczyć” nas o tym, kim tak naprawdę jest Bóg, Jego i nasz Ojciec.
J 1,35-42
Św. Jan Ewangelista opisuje powołanie pierwszych uczniów Jezusa. Wśród nich był i on sam. Najpierw należeli do grona uczniów Jana Chrzciciela. Teraz przystali do Jezusa, prawdziwego Nauczyciela.
Doświadczenie pierwszego spotkania z Jezusem było tak silne i głębokie, że nawet po ponad 70 latach od tamtego wydarzenia, gdy Jan pisał swą Ewangelię, pamiętał dokładnie, że było to „około godziny dziesiątej”, czyli — według naszego sposobu liczenia czasu — około czwartej po południu.
Owocem tego spotkania było przeświadczenie, że znaleźli Mesjasza, czyli oczekiwanego przez całe pokolenia Izraelitów idealnego władcę z rodu Dawida, który zaprowadzi sprawiedliwe prawa w narodzie i będzie miłosiernie rozstrzygał wszelkie sprawy sądowe. Życie pokazało, że był On Kimś znacznie więcej.
Doświadczenie radości ze spotkania oczekiwanej Osoby wiąże się z chęcią podzielenia się nią z innymi. Dlatego właśnie Andrzej, jeden z dwu pierwszych powołanych przez Jezusa uczniów, zapragnął podzielić się nią ze swoim bratem, Szymonem.
W spotkaniu z nim Jezus zmienia mu imię na aramejskie Kefas, czyli Skała (stąd greckie Petros, Piotr). Wyraża tym samym władzę, którą nad nim posiada, oraz misję, do której go przeznacza: ma stać się fundamentem Kościoła — wspólnoty wiary, którą Jezus pragnie na nim zbudować.
J 1,43-51
Św. Jan Ewangelista kontynuuje opowiadanie o powołaniu pierwszych uczniów Jezusa, poszerzając ich grono o kolejne dwie osoby: Filipa, pochodzącego z tej samej miejscowości, co Andrzej i jego brat, Szymon Piotr, oraz Natanaela, któremu tradycja nadaje drugie imię: Bartłomiej, a który miał wywodzić się z Kany Galilejskiej nieopodal Nazaretu.
Okoliczności powołania tego ostatniego są owiane mgłą subtelnej tajemnicy: Jezus bowiem w spotkaniu z Natanaelem przywołał jakieś wydarzenie znane tylko i wyłącznie jemu: „widziałem cię, gdy byłeś pod drzewem figowym”, na co Natanael zareagował niezwykle emocjonalnie: „Rabbi! Ty jesteś Synem Bożym! Ty jesteś królem Izraela!” Co mogło wywołać tak zaskakującą reakcję ucznia?
Przebywanie pod drzewem figowym oznacza w Biblii odpoczywanie w porze popołudniowej sjesty. Być może Natanael odpoczywał w samotności i ciszy pod drzewem figowym w swojej winnicy (tam bowiem najczęściej je sadzono) i rozmyślał na temat, czy Jahwe, Bóg Izraela, który opiekuje się całym Narodem Wybranym, opiekuje się też pojedynczym Izraelitą? Czy wie, na przykład, co robi teraz on, Natanael? Czy widzi go w ogóle? I raptem przychodzi Jezus i mówi: „widziałem cię, gdy byłeś pod drzewem figowym”. Wtedy reakcja może być tylko jedna: zdumienie i zachwyt, i słowa: „Rabbi! Ty jesteś Synem Boga! Ty jesteś królem Izraela!”
Jezus zapowiada wówczas uroczyście jemu i nam wszystkim: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam”, zobaczycie jeszcze coś więcej, „ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego”, co oznacza: „zobaczycie tę bliską relację, która istnieje między mną a moim Ojcem”. A jeśli uwierzycie, doświadczycie jej także sami.
J 4,43-54
We współczesnym świecie, w którym zdewaluowała się wartość słowa ludzkiego, trudno jest nam komukolwiek uwierzyć — jak mówimy — „na słowo”. Oczekujemy zawsze konkretnego potwierdzenia, dowodu, znaku.
Urzędnik królewski z dzisiejszej Ewangelii, którego syn był umierający, na pewno gorąco pragnął, aby Jezus poszedł razem z nim i dotknął fizycznie swoją dłonią jego syna, by w ten sposób go uzdrowić. A Jezus nie poszedł, jedynie wyrzekł słowo: „idź, syn twój żyje”. Jakże wiele ten człowiek musiał mieć wtedy w sobie zaufania do Jezusa i do Jego słowa! I ta wiara nie okazała się daremna: „około godziny siódmej”, czyli trzynastej wedle naszego sposobu liczeniu czasu, jego syn powrócił do życia i zdrowia.
Zaufał i nie zawiódł się. Oby Bóg i nas obdarzył taką ufnością w Jego Słowo — w Słowo Wcielone.
J 5,1-3a.5-16
Lokalna tradycja jerozolimska związana z Sadzawką Owczą podawała, że anioł Pański zstępował od czasu do czasu i poruszał jej wody. Kto pierwszy się w nich zanurzył sam lub z pomocą drugiego człowieka, odzyskiwał zdrowie.
Lecz nie każdy ma takiego dobrego człowieka, który mógłby go wprowadzić do sadzawki we właściwej porze. Na ludzi trzeba czasami długo czekać. Okazuje się, że jest jednak i na to sposób: wystarczy tylko zwrócić się z ufną modlitwą do Jezusa: „Panie, nie mam człowieka”, a On nigdy nie pozostawi nas samym sobie i nie będzie głuchy na nasze wołanie.
Jest tylko jedna prośba z Jego strony skierowana do nas: „Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przytrafiło”.
J 5,17-30
Jezus w ramach swego nauczania szereg razy dawał swoim rozmówcom do zrozumienia, że On i Ojciec stanowią jedno, i że każdy, kto przychodzi do Niego, przychodzi tak naprawdę do Ojca.
Dzisiaj dodaje jeszcze, że każdy, kto słucha Jego słów i wierzy Ojcu, ma już teraz w sobie życie wieczne i ominie go sąd Boży po śmierci. Po śmierci bowiem wszyscy bez wyjątku zmartwychwstaną: jedni, którzy pełnili dobre czyny, pójdą prosto do nieba; drudzy, którzy pełnili złe czyny, pójdą na sąd, czyli do piekła.
Już dziś i teraz mogę więc sobie precyzyjnie odpowiedzieć, dokąd zmierzam.
J 5,31-47
Przejmujące są te słowa, które Jezus kieruje do współczesnych sobie Żydów. Odrzucają Go bowiem, mimo że kiedyś, przed wiekami, już Mojżesz Go zapowiadał i o Nim pisał. Potem Jan Chrzciciel wydał o Nim świadectwo wobec swoich uczniów i gromadzących się nad Jordanem w czasie chrztu tłumów. O Jezusie świadczą też dzieła (uzdrowienia, wskrzeszenia), które On spełnia. Co więcej, sam Ojciec dał o Nim świadectwo i to zarówno podczas chrztu w Jordanie, jak i później w czasie przemienienia na górze Tabor. O Jezusie jako Mesjaszu świadczą też pisma starotestamentowe, które oni, Żydzi, czytają co szabat w synagogach.
A jednak mimo wszystko Go odrzucają i nie chcą przyjść do Niego, by mieć życie wieczne. Dlaczego? Bo — jak mówi Jezus — nie ma w nich miłości Boga.
A czy we mnie jest miłość Boga?
J 7,1-2.10.25-30
Każdy dorosły Żyd, czyli ten, który skończył 13 lat, miał obowiązek uczestniczyć trzy razy do roku w największych świętach żydowskich, wśród których było i Święto Namiotów, o ile odległość od Jerozolimy nie była większa niż jeden dzień drogi pieszo.
Zasadniczo więc ani Jezus, ani Jego bracia, czyli kuzyni mieszkający na terenie Galilei, nie mieli obowiązku uczestniczenia w tych świętach; czynili to jednak z pobożności.
Jezus zwracając się do Judejczyków w Jerozolimie powiada, że dobrze wiedzą, skąd On jest, jednakże On nie przychodzi od siebie, ale posłał Go Ten, którego oni nie znają, chociaż twierdzą, że jest ich Ojcem.
Był to mocny zarzut, ale zarazem i jasne stwierdzenie, że Jezus pochodzi od Boga. Przyjęli to z oburzeniem.
A na ile ja wierzę, że Jezus naprawdę pochodzi od Ojca i jest prawdziwym Bogiem? Jaki to ma wpływ na moje życie?
J 7,40-53
Różne opinie o Jezusie dzieliły ludzi między sobą. Niektórzy idąc za wyczuciem serca, obserwując Jego czyny i słuchając Jego słów, byli przekonani, że jest prawdziwie Mesjaszem, bo przecież po owocach poznaje się drzewo.
Inni bardziej wierzyli tekstom starotestamentowym jako natchnionym przez Boga, a te przecież jasno zapowiadały, że Mesjasz, gdy przyjdzie, będzie pochodził z Betlejem, z miasta Dawida. Skoro zatem Jezus narodził się w Nazarecie w Galilei, jak sądzili, nie może być prawdziwym Mesjaszem. I też mieli rację: Pism nie można odrzucać i lekceważyć — są przecież Bożym Słowem.
Nie wiedzieli tylko, bo nie chcieli się dowiedzieć sięgając głębiej do Jego życiorysu, że Jezus tak naprawdę narodził się w Betlejem, a potem — z powodów politycznych — Jego rodzina musiała zamieszkać w Nazarecie i dlatego tam się wychował, jak tłumaczy to św. Mateusz w swojej Ewangelii. Można więc rzec, że Jezus był uchodźcą politycznym.
My też często wyciągamy fałszywe wnioski i wydajemy pochopne sądy, zwłaszcza gdy jesteśmy do kogoś uprzedzeni albo też gdy nie chcemy, by miał wpływ na nasze życie. Nawet jeśli to jest Jezus.
J 8,1-11
Dzisiejszy tekst ewangeliczny o kobiecie cudzołożnej, ze względu na swoje słownictwo, styl i klimat, uważany jest za tekst Łukaszowy, który jakimś trafem dostał się do Ewangelii wg św. Jana. W sposób wyjątkowo ciepły mówi on nam o naturze samego Boga: o Jego miłosierdziu i przebaczeniu.
Żydzi na podstawie Prawa Mojżeszowego, które przypisywali samemu Bogu (a które było przecież tylko Mojżeszowym Prawem), nakazywali kobiety cudzołożne bez dwu zdań zabijać poprzez ukamienowanie. A Jezus Bóg mówi do nich: „kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”. Nie znalazł się ani jeden, co mimo wszystko świadczy pozytywnie o ich sumieniu.
Do niewiasty opuszczonej w grzechu przez ludzi, ale nie przez Boga, Jezus zwraca się słowami: „nikt cię nie potępił?... I ja cię nie potępiam, idź! Ale od tej chwili już nie grzesz więcej”. Okazuje się, że Bóg nie jest tak bezwzględny jak Prawo Mojżeszowe, i tak nieludzki jak ludzie, którzy je wymyślili. On nigdy nie czeka na nasze potknięcie i naszą śmierć, niczym „słuszną karę za grzech”. On czeka na nasze nawrócenie. Na nasz powrót do domu, z którego żeśmy wyszli.
J 8,12-20
W Ewangelii Janowej bardzo często pojawia się antynomia: światłość — ciemność. Światłem jest Bóg, a ci, którzy do Niego należą, są „synami światłości”. Ciemnością jest szatan, a ci, którzy do niego należą, są „synami ciemności”.
Jezus przyszedł na świat jako światłość tego świata i ostateczne zwycięstwo do Niego należy.
Świadectwo Jezusa o sobie jest prawdziwe i wiarogodne, gdyż jako jedyny z ludzi posiada pełnię Wiedzy i Prawdy: wie, skąd przyszedł i dokąd zmierza, zna i swoje źródło, i swój cel.
Ale jest jeszcze Ojciec, który daje o Nim świadectwo i który Go posłał na ten świat. Tym samym świadectwo Jezusa odpowiada wszelkim standardom Prawa Mojżeszowego: jest potwierdzone przez dwu świadków, winno być zatem przez Żydów przyjęte jako zgodne z prawdą. Nie czynią tego jednak. Dlaczego? I tu pada ze strony Jezusa ciężki zarzut wobec Narodu Wybranego: „Nie znacie ani mnie, ani mego Ojca. Gdybyście Mnie poznali, poznalibyście i mojego Ojca”.
Poprzez wieki nie poznali Ojca, na ile to było możliwe w ramach Starego Przymierza, a teraz odrzucają także Jezusa i w ten sposób zamykają sobie dalszą drogę do pełnego poznania Boga.
Dopełnia się miara zła i ludzkiego zamknięcia na to, co Boże.
J 8,21-30
Jezus wchodząc w dialog z faryzeuszami, coraz bardziej objawia im siebie i swoją jedność z Ojcem. W dzisiejszej Ewangelii dwukrotnie padają Jego słowa: „Ja jestem”, które są niemal dosłownym tłumaczeniem imienia Bożego „Jahwe”. Nazywamy je formułą samoobjawieniową. Aż dziw bierze, że Judejczycy ich nie rozumieli i nie kojarzyli właściwie.
Jezus objawia im zatem dwukrotnie swoją jedność z Ojcem i dwukrotnie też przestrzega, że jeśli nie uwierzą w Niego, pomrą w swoich grzechach, czyli całą wieczność będą żyli poza Bogiem ze świadomością odrzucenia Jedynego Dobra i niemożnością powrotu do stanu „sprzed”. Czas na uwierzenie i nawrócenie jest krótki, On bowiem odchodzi już z tego świata: zbliża się bowiem moment Jego męki, śmierci, zmartwychwstania i powrotu do domu Ojca.
Czy będzie to też powrót dla nich? Czy będzie to też powrót dla nas?
J 8,31-42
Dotychczasowy szeroki dialog z Judejczykami przechodzi w rozmowę z tymi, którzy uwierzyli w Jezusa jako Mesjasza, choć jeszcze nie Syna Bożego. I do tej prawdy Jezus pragnie ich przekonać, twierdząc, że tylko Syn, który jest samą Prawdą, może ich wyzwolić z grzechu. Tylko On może ich bezpiecznie doprowadzić do domu Ojca.
Oni zżymają się na te słowa, uważając że są ludźmi wolnymi, bo są przecież dziećmi Abrahama, a nawet Boga mają za swego Ojca. Jezus jednak wyraźnie daje im do zrozumienia, że ich bogiem jest kto inny, ten, którego czyny są od początku złe i w którego imię usiłują Go teraz zabić.
Nie są więc ludźmi wolnymi, bo każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu, a uwolnienie z tego stanu jest wyłącznie w mocy Syna Bożego.
Czy ja jestem człowiekiem wolnym?
J 8,51-59
Wsłuchujemy się w dialog, który Jezus prowadzi z mieszkańcami Jerozolimy, czyli Judejczykami, na temat swego pochodzenia i posłannictwa. W trakcie tej rozmowy, podobnie jak i szeregu innych wcześniej, Jezus używa uroczystego zwrotu: „zaprawdę, zaprawdę powiadam wam”. Wskazuje on zawsze na jakąś ważną prawdę, którą Jezus pragnie przekazać swoim rozmówcom.
Dzisiaj ten zwrot pada dwukrotnie: po raz pierwszy, gdy Jezus uroczyście zapewnia swoich słuchaczy i nas, że każdy, kto zachowuje Jego nauczanie, czyli żyje na co dzień Jego słowem, z całą pewnością nie zazna śmierci wiecznej, czyli odrzucenia na całą wieczność od oblicza Bożego (co wcale jednak nie znaczy, że nie umrze śmiercią fizyczną).
Po raz drugi ten zwrot pojawia się przy zapewnieniu, że zanim „stał się”, czyli zaistniał, Abraham, Jezus już był, co jednoznacznie wskazuje na odwieczną Jego preegzystencję i boskie pochodzenie.
Niewiara rozmówców Jezusa jest wyrażona w ich stwierdzeniu: „pięćdziesięciu lat jeszcze nie masz, a Abrahama widziałeś?!”, co symbolicznie oznacza, że Jezus nie jest jeszcze starym człowiekiem, to jakże mógłby widzieć patriarchę Abrahama (oczywiście, nawet gdyby Jezus i miał pięćdziesiąt lat, to i tak nie mógłby — po ludzku oceniając — widzieć Abrahama, który przecież żył 1800 lat wcześniej).
Dzisiejsza Ewangelia stawia i nam pytanie, czy my, chrześcijanie, zachowujemy Jego naukę, aby mieć w sobie życie, które trwa?
J 10,31-42
Trudno było Judejczykom zaakceptować prawdę, że Jezus jest Synem Boga. Mogli przyjąć to, że jest nadzwyczajnym prorokiem, nawet że jest Mesjaszem posłanym przez Boga na świat, ale że sam jest Bogiem?! Że jest równy Jahwe?! W ich uszach było to czyste bluźnierstwo i uzurpacja.
Nie przekonał ich nawet ten argument, który Jezus przytoczył ze Starego Testamentu, z Ps 82,6: „bogami jesteście”, który to zwrot odnosił się do sędziów Narodu Wybranego, posiadających z woli Bożej władzę osądzania ludzkich spraw, a zatem w jakiejś mierze partycypujących w majestacie samego Boga. Skoro Bóg ich nazywa „bogami”, czyli równymi sobie, to czyż tym bardziej ten zwrot nie odnosi do Jezusa, którego Bóg poświęcił i posłał na świat z misją zbawienia ludzi?
Jeśli jednak to do nich nie trafia, to przynajmniej winni byli ufać Jezusowi ze względu na dzieła, które spełniał.
Czy ja ufam Jezusowi ze względu na Jego dzieła? A może postawmy pytanie inaczej: czy moje świadectwo życia przekonuje innych do Jezusa i Jego Kościoła?
J 12,1-11
Sześć dni przed paschą żydowską i swoją paschą, czyli przejściem ze śmierci do życia, Jezus nawiedza ostatni raz swych przyjaciół w Betanii koło Jerozolimy, jakby szukając pociechy, czy też może pragnąc się pożegnać.
Maria z wdzięczności za przywrócenie do życia jej brata, Łazarza, bierze z domowego skarbczyka funt, czyli ok. 1/3 kg, bardzo cennego olejku nardowego, wartego 300 denarów, czyli 300 dni pracy robotnika niewykwalifikowanego, i wylewa go na stopy Jezusa, namaszczając je i wycierając swoimi włosami.
Piękny gest wdzięczności, miłości i szacunku wobec Jezusa, jakkolwiek nie spotkał się on z powszechną aprobatą. Oto Judasz wyraża obłudny żal nad zmarnowanym olejkiem, bo przecież można go było sprzedać na trzysta denarów i pieniądze rozdać ubogim.
Św. Jan Apostoł i Ewangelista demaskuje jednak jego motywy, stwierdzając wyraźnie i bez ogródek, że Judasz był złodziejem i wykradał pieniądze ze wspólnej kasy, jego pieczy powierzonej — jak z tego wynika, pełnił funkcję skarbnika i ekonoma we wspólnocie Dwunastu. Pozornie więc tylko troszczył się o ubogich; taki niedoszły patron Caritas.
Jezus interpretuje czyn Marii jako namaszczenie Go na zbliżający się dzień Jego pogrzebu, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania umarłych.
Perspektywa bliskiej śmierci i ludzkich słabości kładzie się cieniem nad radością spotkania we wspólnocie przyjaciół.
J 13,21-33.36-38
Opis Ostatniej Wieczerzy daje nam poniekąd wgląd w sposób „zasiadania” przy stole. Otóż w zwyczaju palestyńskim było siedzenie na ziemi, na matach lub skórach. Nowinki rzymskie sugerowały zasiadanie na krzesłach przy wysokim stole. Natomiast najbardziej rozpowszechniony był hellenistyczny sposób leżenia na sofach przy niskich stołach, o czym nas wyraźnie i niejednokrotnie informują greckie terminy i teksty Nowego Testamentu. Spoczywano na sofach na lewym boku podpierając się lewą ręką, a prawą przyjmowano posiłek.
Uczeń, którego Jezus miłował, czyli Jan Apostoł, musiał zatem znajdować się po prawej stronie Jezusa, skoro mógł przechylić się do tyłu i swoją głowę położyć na Jego piersi. Piotr zapewne spoczywał jako kolejny po prawej stronie, skoro za pośrednictwem Jana pytał Jezusa, kto to jest ten, który Go zdradzi. A Judasz Iskariota najwyraźniej był zaraz po lewej stronie Jezusa (może dlatego, że piastował ważną funkcję ekonoma we wspólnocie?), skoro Jezus mógł mu niepostrzeżenie podać ze stołu umoczony kawałek chleba.
Czasami można być bardzo blisko Jezusa fizycznie, a jednocześnie bardzo daleko duchowo. Czasami można być nawet w strukturach Kościoła, a ...
J 13,1-15
Głównym przesłaniem Ewangelii z Wielkiego Czwartku jest przyjęcie postawy służby wobec siebie nawzajem we wspólnocie Kościoła na wzór Jezusa, który — choć jest Panem i Nauczycielem — „uniżył samego siebie, przyjąwszy postać Sługi”.
W symbolicznej postawie umywania nóg, właściwej kiedyś słudze i niewolnikowi, wyraża się najprawdziwiej i najpełniej miłość Jezusa do swoich uczniów („umiłował ich aż do końca”) i zarazem nasza wzajemna miłość do siebie.
Prawdziwa, chrześcijańska miłość, to życie „dla”: dla rodziny, dla innych; to — że tak powiem — „marnowanie” swego czasu, zdrowia, sił i pieniędzy w trosce o osobę kochaną.
Czy moje rozumienie miłości przystaje do Bożego jej rozumienia?
J 18,1 — 19,42
W Wielki Piątek wsłuchujemy się w opis męki i śmierci Jezusa zawsze wg Ewangelii św. Jana.
Zawiera on pewne cechy charakterystyczne, np.: w czasie pojmania w Ogrójcu Jezus dwukrotnie wyznaje, że to On jest tym, którego szukają, a zwrot „Ja jestem”, który w tym kontekście pada, jednoznacznie nawiązuje do imienia własnego Boga, Jahwe, „Ten, który jest”. I tak to chyba zrozumiała straż świątynna, bo cofnęła się i upadła na ziemię, chcąc niechcąc oddając Mu pokłon i cześć.
Z wypowiedzią Jezusa „Ja jestem” kontrastuje wyraźnie wypowiedź przestraszonego Piotra, który na pytanie, czy przypadkiem nie jest spośród Jego uczniów, dwukrotnie odpowiada: „nie jestem”, wypierając się wszelkiej z Nim znajomości.
Jezus stając przed Piłatem odważnie daje świadectwo swej królewskiej godności, jasno też zaznaczając, że Jego Królestwo nie jest jednak z tego świata.
Wisząc na krzyżu przekazuje swą Matkę pod opiekę apostoła Jana i vice versa, co już pierwsi chrześcijanie interpretowali jako Jezusowy testament, mianowicie że Maryja odtąd z woli Jej Syna ma niejako obowiązek stać się matką dla dzieci Kościoła, a chrześcijanie z kolei mają obowiązek przyjąć ją ze czcią i szacunkiem jako swoją Matkę.
Krew i woda wypływająca z boku Jezusa wskazuje z jednej strony na prawdziwość Jego śmierci, ale z drugiej — jest znakiem narodzin nowego życia, czyli wspólnoty Kościoła, w swoich zasadniczych sakramentach: chrzest, pokuta i eucharystia, podobnie jak z boku pierwszego człowieka, Adama, narodziła się Ewa, matka wszystkich żyjących.
I jeszcze jedna myśl: ponieważ Jezus umierał w piątek po południu, a za parę godzin, wraz z zachodem słońca, zaczynał się szabat, który tego roku dodatkowo był wielkim świętem — Paschą żydowską, dlatego ciało Jezusa złożono do pierwszego lepszego grobu, jaki znajdował się w pobliskim ogrodzie, a który był nowy i niezajęty. Grób Jezusa był zatem tymczasowy. I takim — Bogu dzięki! — pozostał.
J 20,1-9
Wsłuchujemy się z uwagą w opis zmartwychwstania Jezusa w relacji Jana — Apostoła, Ewangelisty i umiłowanego ucznia Jezusa.
Św. Jan podkreśla w swym opisie istotny szczegół: w pustym grobie uczniowie „ujrzeli leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu”. O czym to świadczy? Że ciało Jezusa nie zostało wykradzione z grobu przez Jego uczniów, jak to fałszywie rozpowszechniali Judejczycy, ale że On prawdziwie zmartwychwstał. Gdyby bowiem ciało miało być wykradzione, to przecież nikt nie odwijałby je z płócien ani nie pozostawiałby płócien i chusty w grobie, i to jeszcze starannie zwiniętych, tym bardziej, że czas naglił.
Dlatego właśnie Jan „ujrzał i uwierzył”, choć dotychczas nie rozumiał jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z grobu.
Ujrzał i uwierzył, i spisał to wszystko, abyśmy i my wierzyli.
J 20,11-18
O Marii Magdalenie napisano, że była właśnią tą niewiastą, z której Jezus wypędził siedem złych duchów, czyli mówiąc inaczej: wyrzucił z niej wszelkie zło, uczynił ją absolutnie czystą i wolną. Nic dziwnego, że pragnieniem swego serca, rozumu i woli przylgnęła odtąd całkowicie do Jezusa, stając się Jego wierną uczennicą.
To ona była pierwsza u pustego grobu, płacząc z powodu „zabrania” ciała Jezusa, podobnie bowiem jak i do pozostałych uczniów, nie docierała do niej prawda o możliwości Jego zmartwychwstania.
Rozpoznała Go dopiero po sposobie mówienia, po tonacji głosu. Jej reakcja radości obejmuje dwa elementy: spontaniczne nazwanie Jezusa „nauczycielem”, bo widać takim był zawsze wobec niej, oraz objęcie Jego nóg i oddanie Mu głębokiego pokłonu na znak szacunku i czci. Wówczas Jezus — pewnie z odrobiną humoru — powiedział do niej (dosłownie): „przestań mnie już dotykać, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca”, co najczęściej tłumaczy się jako „nie zatrzymuj mnie”. Maria Magdalena bowiem przez swoją miłość do Jezusa „zatrzymuje” Go niejako na ziemi, dotykając i obejmując Jego stopy, jak to było w zwyczaju palestyńskim.
Ona też, podobnie jak niewiasty z opisu Mateuszowego, stała się apostołką, czyli głosicielką radosnej nowiny o Jego zmartwychwstaniu.
Jezus zapewne pragnie, byśmy wszyscy w tych dniach stali się Jego apostołami.
J 21,1-14
Wsłuchujemy się dziś w opis trzeciego już z kolei ukazania się Jezusa Zmartwychwstałego swoim uczniom, tym razem nad Jeziorem Tyberiadzkim, czyli Galilejskim.
Sformułowanie Piotrowe: „idę łowić ryby”, które powtórzyli za nim pozostali uczniowie, może sugerować pokusę powrotu do tego, co było wcześniej w ich życiu, do zajęć, które właśnie tu, nad Jeziorem Galilejskim, wykonywali jako rybacy, zanim ich Jezus powołał. Byłaby to zatem pokusa wycofania się, zwłaszcza w obliczu niepewnej przyszłości: co robić dalej? jak żyć, gdy Go już nie ma wśród nich?
Na szczęście Jezus nie pozostawia swoich uczniów samym sobie, idzie za nimi, gromadzi ich, ukazuje się im, jak choćby teraz, nad jeziorem, i choć Go — tradycyjnie już — nie poznali fizycznie, to jednak rozpoznał Go w znaku obfitego połowu ten, którego Jezus miłował i który Jezusa najbardziej miłował. Okazuje się, że wyłącznie ten, kto kocha, jest w stanie rozpoznać oblicze Boga.
Jan Ewangelista wspomina, że Piotr, znajdując się niecałe 100 m od brzegu, na polecenie Jezusa przyciągnął sieć pełną ryb w ilości 153. Na pewno była to liczba bardziej symboliczna aniżeli realna. Mogła oznaczać — w duchu numerologii żydowskiej — Kościół składający się z judeo- i etnochrześcijan. Byłoby to zatem symboliczne wskazanie na wspólnotę Kościoła, której Piotr ma odtąd stać się przełożonym i przewodnikiem.
„Łowienie ryb” może więc być niekiedy pokusą ucieczki od rzeczywistości i obowiązków…
J 20,19-31
Dzisiejsza scena ewangeliczna jest pięknie odmalowana na obrazie Jezusa Miłosiernego. Oto w niedzielę wielkanocną po południu Jezus przychodzi do swoich uczniów, staje na tle zamkniętych z obawy przed Judejczykami drzwi Wieczernika, pozdrawia ich typowo żydowskim zwrotem: „pokój wam!” (co można przetłumaczyć jako nasze „dzień dobry” lub „witajcie!”, ale w tym kontekście oznacza raczej rzeczywisty dar Bożego pokoju, który Jezus Zmartwychwstały im przynosi); ukazuje im swoje rany i daje Ducha Świętego, aby szli i odpuszczali ludziom grzechy.
Okazuje się, że pierwszym i najważniejszym darem, prezentem Zmartwychwstałego Pana dla wspólnoty wierzących w Niego, jest ni mniej, ni więcej tylko Sakrament Pokuty i Pojednania. Prawdziwy znak Bożego miłosierdzia wobec nas, ludzi grzesznych.
Jego powtórne przyjście w kolejną niedzielę wyrywa z serca „niewiernego” Tomasza pełne radości i zdumienia wołanie: „Panie mój! Boże mój!” To nie jest chłodne i wykalkulowane, i bez emocji wypowiedziane wyznanie wiary w stylu: „Pan mój i Bóg mój” (jak w większości tłumaczeń).
Do Tomasza, ale z myślą o nas, Jezus kieruje ważne słowa: „uwierzyłeś, bo mnie ujrzałeś. Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
I taki właśnie jest cel Ewangelii Janowej: abyśmy wierzyli, że Jezus jest naprawdę Mesjaszem, Synem Boga, i abyśmy wierząc w Niego mieli w sobie życie wieczne.
J 3,7-15
Słyszymy dziś dalszy fragment nocnej rozmowy Jezusa z Nikodemem, dostojnikiem żydowskim.
Jezus mówi o konieczności wewnętrznego odrodzenia się „w Duchu Świętym”, aby wejść na poziom życia Królestwa Bożego i zrozumieć Jego sprawy.
Wypowiada się w liczbie mnogiej, nie mówi bowiem tego wszystkiego „sam od siebie”: daje świadectwo o swoim zjednoczeniu z Ojcem, do którego wkrótce powróci. Jego „wywyższenie” w chwale nieba jest jednak uprzednio uwarunkowane Jego „wywyższeniem” na krzyżu jako Syna Człowieczego, czyli Jego męką i śmiercią. Zapowiedzią tego wydarzenia w Starym Testamencie było wywyższenie miedzianego węża na pustyni przez Mojżesza w czasie wędrówki do Ziemi Obiecanej (Lb 21,4-9). Kto wówczas spojrzał z wiarą na węża, był zachowany przy życiu i chroniony przed śmiercią od ukąszeń jadowitych wężów.
Podobnie spojrzenie z wiarą na Jezusa wywyższonego na drzewie krzyża zachowuje człowieka od śmierci duchowej spowodowanej „ukąszeniem” przez „węża starodawnego”, czyli szatana, i daje mu prawdziwe życie, czyli wieczne przebywanie z Bogiem w Jego chwale.
Daj mi, Panie, z wiarą spoglądać na Ciebie wywyższonego na krzyżu!
J 3,16-21
Dzisiejsza Ewangelia przytacza dalszy fragment nocnej rozmowy Jezusa z Nikodemem, członkiem Wysokiej Rady Żydowskiej, tym, o którym późniejsza tradycja chrześcijańska powiada, iż stał się uczniem Jezusa.
Jezus w rozmowie ujawnia mu prawdę o sobie jako Mesjaszu i Synu Bożym. Ujawnia mu też zaskakującą Żyda prawdę o Bogu, który kocha cały świat i wszystkich ludzi, i pragnie każdego doprowadzić do zbawienia i wiecznego życia, a nie do potępienia i wiecznej śmierci. Kto wierzy w takiego Jezusa, nie podlega potępieniu.
Jezus przychodzi na świat jako światło, które wskazuje — niczym latarnia morska — drogę do bezpiecznego portu: do domu Ojca. Nie wszyscy jednak, jak zauważa smutno Jezus, pragną do tego portu trafić — niektórzy wolą pozostawanie w ciemnościach, aby ich „uczynki nie zostały ujawnione”.
Jezu, przymnóż nam wiary w Ciebie, byśmy „nie podlegali sądowi i potępieniu”! Oświetlaj naszą drogę do domu Ojca, który jest samą Miłością.
J 3,31-36
Wsłuchujemy się dziś w kolejny fragment nocnej rozmowy Jezusa z faryzeuszem Nikodemem, jednym spośród duchowych przywódców narodu żydowskiego.
Słowa Jezusa wyrażają pewien żal wobec swego ludu, ponieważ przyszedł On „z wysoka”, „z nieba”, panuje nad wszystkim i jest ponad wszystkim, mówi prawdę o Bogu Ojcu, a jednak Jego świadectwa nikt nie przyjmuje i nikogo ono nie interesuje.
Przynosi ludziom Boże Słowo, udziela im bez miary Ducha Świętego, daje im gratis życie wieczne prosząc jedynie o odrobinę wiary, ale nawet i tej nie znajduje wśród ludzi.
Pozwól mi, Panie, ukoić Twój ból wiarą przymnożoną przez Ciebie.
J 6,1-15
Tekst ewangeliczny mówi nam o cudownym rozmnożeniu chleba i ryb przez Jezusa w kontekście święta Paschy. Tym samym Jezus wskazuje na siebie jako na nową Paschę i nowy pokarm dla nowej wspólnoty wiary, Kościoła. Jej znakiem rozpoznawczym jest dwanaście koszów (liczba „12” jest w Biblii symbolem wspólnoty wiary czy to Starego, czy Nowego Przymierza).
Denar rzymski miał na terenie Palestyny wartość jednego dnia pracy robotnika niewykwalifikowanego. Stwierdzenie Filipa, iż „za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”, należy prawdopodobnie rozumieć w sensie: „nawet jeśli kupimy chleba za wszystkie pieniądze, jakie posiadamy, to i tak wszystkim nie starczy”. Uczniowie Jezusa mieli zapewne wspólną „kasę”, której zarządcą był... Judasz Iskariota.
Reakcja ludzi na Jezusowy znak rozmnożenia chleba była bardzo przyziemna: chcieli Go „porwać i obwołać królem”. Pragnęli mieć do sytości „chleba powszedniego”. I to im w zupełności wystarczało. Takie zwykłe zabezpieczenie materialne na doczesność. A Jezus chciał im dać coś znacznie więcej.
Może i ja jestem takim minimalistą?
J 6,16-21
Przez wzburzone fale Jeziora Galilejskiego uczniowie Jezusa próbowali nocą przepłynąć na przeciwległy brzeg, do Kafarnaum. Gdy przebyli ok. 25-30 stadiów, to znaczy 4,5 - 5,5 km, Jezus zbliżył się do łodzi krocząc po wodzie. Nic dziwnego, że się przestraszyli, lecz On powiedział do nich: „to Ja jestem; przestańcie się bać”. A gdy chcieli Go zabrać do łodzi, oto okazało się, że są już przy brzegu, do którego z takim trudem zmierzali.
Niekiedy i my płyniemy w naszych łódkach, sami i samowystarczalni, przez wzburzone fale życia, bywa że i po ciemku, nie bardzo wiedząc, dokąd. Ale kiedy pozwolimy Jezusowi przybliżyć się do nas, wejść niejako w nasze życie i nasze lęki, oto okazuje się, że — ku naszemu zaskoczeniu i bez większego trudu — szybko osiągamy cel, do którego zmierzaliśmy.
Jezus wchodząc do naszej życiowej łódki, nie dziurawi jej, ale pomaga bezpiecznie płynąć.
J 21,1-19
Scena, o której przed chwilą usłyszeliśmy, miała miejsce już po zmartwychwstaniu. Nad brzegiem Jeziora Galilejskiego Jezus ukazał się swoim uczniom, którzy mieli wielką pokusę, aby wrócić do swego poprzedniego stylu życia i „łowienia ryb” zamiast ludzi. Przyszedł do nich w ramach — nazwijmy to — akcji konsolidowania swoich uczniów. Niektórzy bowiem z nich uciekali już do Emaus, niektórzy ze strachu zamknęli się w Wieczerniku. On pragnie ich na nowo zgromadzić wokół siebie we wspólnocie, którą założył i nazwał ekklēsia, „kościołem”, czyli tymi, którzy są wywołani przez Niego z tego świata, którzy należą do Niego, są Jego świętą własnością.
Pyta zatem trzykrotnie Piotra, czy Go nadal kocha, jakby chcąc zatrzeć przykre wrażenie trzykrotniego wyparcia się z jego strony z motywu strachu. A kiedy słyszy ciche: „Panie, Ty wiesz, że Cię kocham, że mimo wszystko Cię kocham”, przekazuje mu swoją władzę pasterską nad wspólnotą założonego przez siebie Kościoła: „paś moje owce”. Trzykrotne powtórzenie formuły w tradycji semickiej oznacza formalne, niejako prawne przekazanie władzy i uprawnień. Obietnica prymatu dana Szymonowi, a opisana w Ewangelii Mateuszowej, otrzymuje tu swoje wypełnienie.
Jezus zapowiada też Piotrowi jego przyszły los, czyli jaką śmiercią uwielbi Pana. Na razie jednak odnawia jego powołanie: ponownie zwraca się do niego pamiętnymi słowami sprzed lat: „pójdź za mną!”
Piękne jest i naprawdę boskie, że Jezus nikogo nie przekreśla, pyta jedynie o tę fundamentalną opcję: czy mnie nadal kochasz? Dokładnie takie słowa kieruje dziś i do mnie.
J 6,22-29
W rozumieniu Starego Testamentu, „szukać Boga” oznacza poznawać, kim On jest, a następnie wiernie wypełniać Jego wolę w codziennym życiu.
We fragmencie Nowego Testamentu przed chwilą przeczytanym słyszymy, że tłum gorliwie „szuka” Jezusa, ale motywy szukania są raczej przyziemne: najedli się chleba do syta i dlatego pasuje im taki król i władca. Raczej nie myślą o Nim w kategoriach nadprzyrodzonych ani nie mają zamiaru wypełniać Jego wolę.
Jezus próbuje oczyścić i ukierunkować ich spojrzenie, sugerując, aby bardziej zabiegali o pokarm na życie wieczne niż o pokarm doczesny. A ten pierwszy jest wyłącznie w gestii Syna Człowieczego.
Najpierw jednak muszą w Niego uwierzyć. Uwierzyć, że jest posłany przez Ojca.
Trudno jest niekiedy uczynić ten krok wiary. Ale od niego zależy również nasze wieczne trwanie.
J 6,30-35
Rozdział szósty Ewangelii św. Jana określany jest jako „mowa eucharystyczna”, w tym rozdziale bowiem zawarte są słowa Jezusa o konieczności karmienia się Jego Ciałem i Krwią.
Rozmówcy oczekiwali jakiegoś znaku od Niego, który by potwierdził prawdziwość Jego posłannictwa, np. na wzór manny, którą Mojżesz dał ich ojcom na pustyni jako chleb z nieba.
Jezus podejmuje ten wątek i stwierdza, że prawdziwy chleb z nieba da im dopiero Jego Ojciec, a tym chlebem jest On, Jezus, przynoszący życie światu. Kto do Niego przychodzi, znajdzie zaspokojenie wszelkiego rodzaju głodu i pragnienia.
Tylko Jezus jest prawdziwym nasyceniem i wypełnieniem ludzkich tęsknot i najgłębszych pragnień.
J 6,35-40
Chleb w rozumienie biblijnym oznacza po prostu pokarm codzienny. Gdy Jezus mówi o sobie, że jest chlebem, to oznacza, że jest prawdziwym pokarmem zaspokajającym wszelkie ludzkie potrzeby: te fizyczne, i te duchowe.
Wspaniale jest usłyszeć, że Jezus przyszedł na ziemię nie tyle po to, by pełnić swoją wolę, co raczej wolę swego Ojca, a wolą Ojca jest, by Jezus nikogo nie stracił, nie zagubił, ale wszystkich doprowadził do życia wiecznego w niebie. Warunkiem jest uwierzyć w Jezusa jako Syna Bożego.
Uwierzyć to znaczy też wyciągnąć pełne konsekwencje ze swojej wiary: przynieść owoce godne uwierzenia.
J 6,44-51
Z tej wypowiedzi Jezusa wynika, że wiara w Niego jest darem Ojca, jest Bożym pociągnięciem. Kościół jest przekonany i tak naucza, że Bóg daje tę łaskę każdemu, ale nie każdy z niej chce skorzystać, nie każdy chce odpowiedzieć Bogu „tak”.
Ponownie powracają, niczym refren, słowa z wczorajszej Ewangelii, że każdy, kto uwierzy w Jezusa, będzie miał życie wieczne, czyli będzie żył tym życiem, jakim żyje Bóg w swej wieczności. Ponadto, że tylko Jezus jest prawdziwym chlebem, czyli pokarmem zaspokajającym wszelkie ludzkie pragnienia, a przede wszystkim — pragnienie wiecznego trwania.
Tym chlebem jest On sam, Jego Ciało wydane za życie świata. Jest to zapowiedź ofiary krzyżowej Wielkiego Piątku, która została antycypowana dzień wcześniej, w czasie wieczerzy w Wielki Czwartek. Jezus nakazał wtedy swoim uczniom „brać i jeść” Jego Ciało i „czynić to na Jego pamiątkę”. To polecenie nie straciło dziś nic ze swej aktualności.
J 6,52-59
Usłyszane przed chwilą słowa Jezusa kończą Jego nauczanie w synagodze w Kafarnaum, które — ze względu na tematykę — zostało nazwane „mową eucharystyczną”.
Jezus raz jeszcze dobitnie, wobec niezrozumienia ze strony Żydów („jak On może nam dać swoje ciało na pożywienie?”), powtarza te same słowa: tylko ten, kto będzie spożywał Jego Ciało i pił Jego Krew, będzie duchowo trwał w Nim i będzie miał życie wieczne w sobie.
Kościół naucza, że Jezus jest w pełni obecny nawet pod jedną postacią eucharystyczną. Dlatego, jeśli ktoś spożyje w ramach Komunii św. wyłącznie jedną postać, przyjmuje w pełni Jezusa do swego serca.
Karmienie się zatem Bożym Ciałem i Krwią jest warunkiem niezbędnym do pełnego przeżycia Eucharystii i osiągnięcia pełni jej owoców w życiu chrześcijanina, stosownie do nauczania Jezusa.
J 6,55.60-69
Reakcja części spośród uczniów Jezusa na słowa o karmieniu się Jego Ciałem i Krwią jest jednoznacznie negatywna: opuślili Go. Czy to znaczy, że zabrakło im owego „pociągnięcia” przez Ojca, owego daru wiary, o którym mówi Jezus? Czy też raczej, że oni sami nie starali się dać właściwej odpowiedzi na ów dar, który otrzymali?
Prośmy dla siebie o Ducha, który daje życie, o pokorne, ufne i posłuszne wczytywanie się w Boże słowa, które jako jedyne są źródłem duchowego życia w nas.
J 10,27-30
Uroczystość Poświęcenia Świątyni obchodzona zimą w miesiącu Kislew, około połowy grudnia, przypomina fakt oczyszczenia świątyni jerozolimskiej po okresie wojen machabejskich, co dokonało się w roku 164 p.n.e. Inaczej to święto jest określane jako Chanukka, czyli święto świateł — zapala się je bowiem przez osiem kolejnych dni na pamiątkę tamtych wydarzeń.
Jezus przechadzał się w tym czasie w portyku Salomona — była to wewnętrzna, zacieniona kolumnada świątyni od strony wschodniej, czyli od strony Góry Oliwnej. Wtedy właśnie podeszli do Niego Żydzi, domagając się wyraźnej deklaracji słownej, czy jest tym prawdziwym oczekiwanym przez naród mesjaszem.
Jezus odpowiedział im wskazując na swoje czyny, które o tym świadczą. Nie słowa bowiem, ale czyny dają o Nim świadectwo, i to jest ważniejsze.
Skąd zatem płynie ich niewiara? Bo są duchowo zamknięci na Niego, nie chcą uznać, że pochodzi od Ojca i że Ojciec i On stanowią jedno, inaczej mówiąc — nie należą do Jego owczarni, do Jego Kościoła.
W konsekwencji nie mają w sobie wiecznego życia, bo jego źródło jest wyłącznie w Jezusie. Nie mają też obietnicy pełnego bezpieczeństwa, które daje tylko Bóg w Trójcy Jedyny.
Czy ja przynależę w pełni do Kościoła, akceptując całą naukę Jezusa?
J 10,1-10
Dwa określenia osoby Jezusa dominują w dzisiejszym tekście: jest On pasterzem owiec i bramą owczarni.
Jest prawdziwym pasterzem owiec, ponieważ stale z nimi przebywa, troszczy się o nie, a one dzięki temu znają Jego głos i Mu ufają.
Jest bramą owiec, gdyż tylko On zna drogę wiodącą na bezpieczne pastwiska, dające owcom prawdziwe życie, które się nie kończy.
Oby i dla nas współcześnie Jezus był prawdziwym przewodnikiem, za którym moglibyśmy bezpiecznie i ufnie wędrować ku pełni życia.
J 10,22-30
Uroczystość Poświęcenia świątyni Jerozolimskiej (inaczej Chanukka) wiązała się z odzyskaniem przez Machabeuszów zarówno świątyni, jak i miasta w dniu 15 grudnia 164 p.n.e. z rąk syryjskich Seleucydów, po paru latach powstańczych walk prowadzonych przeciwko nim jako okupującym kraj Izraela (opowiadają o tych wydarzeniach Księgi Machabejskie).
Portyk Salomona znajdował się we wschodniej części terenu okalającego świątynię Herodową i miał postać szerokiej zadaszonej kolumnady, pozwalającej na swobodne spacerowanie zarówno w najbardziej upalne dni lata, jak i wietrzne i deszczowe dni zimy.
W takim to miejscu i czasie Żydzi ponownie podjęli dialog z Jezusem, domagając się od Niego jasnej deklaracji swej tożsamości i misji. Jezus im jasno odpowiada, iż ponieważ nie należą do Jego owczarni, dlatego nie wierzą w Niego i w Jego misję mesjańską, potwierdzoną licznymi czynami. A przynależność do Jego owczarni zakłada uprzednie posłuszeństwo, którego oni nie mają.
Warunkiem zatem przynależności do Bożej owczarni, czyli Kościoła, jest zasłuchanie się w Boże słowa i postępowanie w zgodzie z tym, co się słyszy, czyli „po-słuszeństwo”.
Proszę Cię, Panie, o dar zasłuchania się w Twoje słowa i postępowania zgodnie z nimi.
Jezus zapewnia również, że Jego owce nigdy nie zginą, bo nikt ich nie jest w stanie wyrwać ani z Jego ręki, ani z ręki Ojca. I tu dodaje słowa, które w uszach słuchających Żydów brzmią jak herezja: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”. Jezus utożsamia siebie z Bogiem Izraela, Bogiem Jahwe, nazywając Go też swoim Ojcem.
Oni porwali wtedy za kamienie, aby Go ukamienować. A ja pragnę Ci podziękować, Jezu, że jesteś pełen mocy swego Ojca.
J 12,44-50
Dzisiejsza Ewangelia zawiera szereg tzw. negacji dialektycznych o ostrym semickim schemacie kontrastu: „nie...lecz”, które winny być tłumaczone bardziej łagodnie jako: „nie tyle…, co raczej…”.
Żeby to nie było jednak czysto teoretyczne wyjaśnienie, wymieńmy je wszystkie z dzisiejszego tekstu: „ten, kto wierzy we mnie, wierzy nie tyle we mnie, co raczej w tego, który mnie posłał”; „przyszedłem bowiem nie tyle po to, aby sądzić ten świat, co raczej po to, aby ratować ten świat”; „ponieważ ja nie tyle sam od siebie mówiłem, co raczej ten, który mnie posłał, Ojciec, On sam dał mi polecenie, co mam powiedzieć i co oznajmić”.
Właściwie przetłumaczone negacje dialektyczne nie wykluczają w tych przypadkach obecności czy działania Jezusa, wprost przeciwnie — wewnętrznie je zakładają.
Ten, kto wierzy, wierzy zatem i w Jezusa i w tego, który Go posłał. Kto widzi Jezusa, widzi też duchowo i samego Ojca w Jego działaniu.
Jezusa obecność w świecie zakłada i sądzenie, i ratowanie świata. To pierwsze dokonuje się przez Jego słowa wypowiedziane do ludzi: w oparciu o nie, o Pismo święte, o jego czytanie lub nieczytanie, o jego zachowanie lub niezachowanie zostanie kiedyś osądzony każdy z nas.
Nikt więc nie będzie miał wymówki, że nie znał Bożej woli ani Jego słowa nie słyszał. Wystarczy bowiem wziąć do ręki Pismo święte, aby je przeczytać i poznać.
J 13,16-20
Jezus umywając nogi swoim uczniom, spełnia wobec nich czynność przypisaną najniższemu słudze lub wręcz niewolnikowi. Zachęca ich w ten sposób do przyjęcia podobnej postawy wobec innych ludzi. Jeśli zachowają taką hierarchię wartości w swoich sercach, tzn. będą traktować innych jako wyżej stojących od siebie, to w tej postawie służenia innym odnajdą prawdziwe szczęście i pokój. Staną się bowiem jak ich Mistrz, który nie tyle przyszedł, aby Jemu służono, co raczej, aby służyć i wydać swoje życie na okup za wielu.
Jezus już teraz zapowiada zdradę jednego spośród najbliższego grona Jego uczniów, a czyni to dlatego, żeby dać im do zrozumienia, iż prawdziwie jest Bogiem i posiada pełną wiedzę na temat tego, co stanie się w przyszłości. Jest zatem — jak mówimy w teologii — wszechwiedzący.
Jak to dobrze, gdy moim Panem jest ktoś, kto zna przyszłość i może mnie bezpiecznie przez nią przeprowadzić.
J 14,1-6
Dzisiejsze słowa Jezusa skierowane do uczniów mają w sobie coś z ciepła rodzinnego spotkania: zachęca ich, by się nie bali i zawierzyli Mu, tak jak dotychczas wierzyli w Boga Jahwe. Jezus wraca teraz do domu Ojca, aby przygotować im miejsce, a kiedy to uczyni, wówczas zabierze ich do siebie, aby i oni byli tam, gdzie On przebywa na zawsze.
„Wracać do domu Ojca” — jakże piękne, osobowe określenie tego, co tak często określamy bezosobowo i bezdusznie jako po prostu „iść do nieba”.
Dziwnie brzmi zatem to stwierdzenie Tomasza: „Panie, nie wiemy, dokąd idziesz”. Przecież Jezus wraca do domu Ojca. Jeśli tak, to jedyną drogą tam wiodącą jest On sam: tylko On zna Ojca i tylko On może do Niego bezpiecznie doprowadzić: „nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie”.
Oby i nas Jezus bezpiecznie przeprowadził przez meandry życia do domu swego i naszego Ojca.
J 13,31-33a.34-35
Powyższe słowa Jezus wypowiada w trakcie Ostatniej Wieczerzy w Wielki Czwartek, zaraz po wyjściu Judasza z wieczernika. Najpierw pięciokrotnie w dwu krótkich wersetach używa zwrotu: „otoczyć chwałą”, co wskazuje na motyw przewodni tej wypowiedzi: oto wypełniają się Boże plany zbawienia człowieka, ukazuje się pełna prawda o Bogu i Jego miłości do nas.
Następnie Jezus pozostawia swoim uczniom — niczym w testamencie — nowe przykazanie miłości wzajemnej. Było ono już, co prawda, znane i w Starym Przymierzu w wersji: „będziesz miłował bliźniego jak siebie samego” (Kpł 19,18), gdzie „bliźnim” określano wyłącznie drugiego Izraelitę. Jezusowe przykazanie jest „nowe”, bo zmienia się radykalnie motywacja czynu: „tak jak Ja was umiłowałem” (J 13,34). Ma to być miłość na wzór Jezusowej, aż po cierpienie i śmierć, gdy zajdzie taka potrzeba. Ona i tylko ona winna stać się prawdziwym znakiem rozpoznawczym Jego uczniów.
A co jest moim znakiem rozpoznawczym w środowisku i w świecie?
J 15,1-8
Jesteś, Jezu, winnym krzewem, a my — latoroślami, jego gałązkami. Twój Ojciec jest rolnikiem, który go uprawia i dogląda. Każdą zdrową gałązkę (= czyli przynoszącą owoc) oczyszcza, aby przynosiła większy owoc, każdą złą usuwa.
Oczyszczenie dokonuje się przez Twoje słowo, które wypowiedziałeś do nas. Ono w nas jest i trwa. Wzywasz nas, byśmy trwali w Tobie, jak latorośle w życiodajnym winnym krzewie. Bez tej łączności z Tobą nic nie możemy wartościowego sami z siebie uczynić.
Kto trwa w Tobie przynosi owoc obfity. A co najważniejsze — przez to zostanie otoczony chwałą Twój Ojciec; tzn. przez to, że będziemy przynosić obfity owoc i że w ten sposób staniemy się Twoimi uczniami. To jest celem, sensem bycia latoroślami, trwania w winnym krzewie. Człowiek jest przecież po to stworzony, by oddawał Bogu chwałę w swoich myślach, słowach i czynach. Całym sobą.
Kiedy trwamy w Tobie, możemy poprosić o cokolwiek, co chcemy, a to nam się spełni.
Bez Ciebie zatem nic nie mogę uczynić. I oby tak zawsze było, Panie.
J 15,9-11
Mówimy nieraz, że miłość niejedno ma imię, ale z chrześcijańskiego punktu widzenia miłość ma wyłącznie jedno imię: jest nim „Bóg”. Tylko Bóg jest czystą i prawdziwą miłością.
A podobnie jak sprawdzianem miłości Jezusa do Jego Ojca jest zachowanie Jego poleceń, tak też sprawdzianem naszej miłości do Jezusa jest zachowanie Jego nauczania, Jego Ewangelii. A to jest coś więcej, niż tylko przykazania Starego Testamentu. Po owocach dobrych czynów poznaje się zatem drzewo chrześcijańskiej miłości.
J 15,18-21
Obok Bożego świata i Bożej miłości jest też świat zbuntowanego osobowego zła, szatana, i jego nienawiści wobec wszystkiego, co Boże. W takim właśnie znaczeniu św. Jan wykorzystuje termin „świat” w wielu miejscach swej Ewangelii, także w dzisiejszej perykopie.
Ponieważ świat zła nienawidzi Chrystusa, to konsekwentnie nienawidzi też tych, którzy do Niego należą, czyli nas, Jego uczniów, chrześcijan. I chociaż żyjemy w tym świecie, to jednak do niego nie należymy, gdyż Jezus wybrał nas z tego świata dla siebie, tworząc z nas swój Kościół, po grecku ekklēsia, czyli — dosłownie — ci, którzy są „wywołani ze świata”.
Takimi właśnie my, chrześcijanie, jesteśmy. Jesteśmy wywołani z tego świata i należymy do Jezusa. On jest naszą radością i trwałym szczęściem, choć teraz, póki co, musimy często doświadczać zła i nienawiści, gdyż sługa nie jest większy od swego pana: jeżeli Jezusa prześladowali, to i nas będą prześladować.
Ale to On ostatecznie wygrał, bo prawdziwie zmartwychwstał, i teraz mówi do nas: „nie bójcie się: Jam zwyciężył świat”.
J 14,23-29
Przeczytany przed chwilą fragment jest częścią długiej przemowy, którą Jezus kieruje do swoich uczniów w Wieczerniku, zgodnie z zapisem Ewangelii wg św. Jana.
Słowa Jezusa można potraktować jako testament pozostawiony uczniom w obliczu zbliżającego się Jego odejścia z tego świata: chodzi tu zarówno o Jego rychłą mękę i śmierć, jak i też o chwalebne wniebowstąpienie.
Jezus zachęca uczniów do trwania w miłości ku Niemu, czego zewnętrznym wyrazem będzie zachowywanie Jego nauki i poleceń. Uczniowie staną się wówczas żywym tabernaculum — miejscem prawdziwego zamieszkania całej Trójcy Świętej.
Jezus obiecuje im swego Ducha Parakleta, czyli tego, który jest pocieszycielem, obrońcą i orędownikiem przed Bogiem Ojcem. On będzie stopniowo doprowadzał uczniów do poznania całej prawdy o Bogu i człowieku. A póki co, Jezus zostawia uczniom dar pokoju, którego świat im dać nie może, bo go nie ma.
Wypowiedź kończy się swoistym wyrzutem Jezusa wobec uczniów, że tak naprawdę to nie kochają Go szczerze, bo gdyby Go kochali, to cieszyliby się, że wraca do domu swego Ojca, do pełni szczęścia, wolny od cierpienia i śmierci.
Czy jest we mnie ta radosna i zdumiewająca świadomość, że jestem mieszkaniem, żywym tabernaculum Boga w Trójcy Jedynego?
J 15,26 — 16,4a
Duch Święty, Duch Prawdy, stanie się pocieszycielem wobec uczniów Jezusa, gdy zacznie się czas prześladowań. Będzie to trudny dla nich czas, bo nawet znajdą się tacy, którzy w imię Boga JHWH będą ich zabijać, sądząc, że przez to oddają Mu cześć. I nie są to wcale czcze przestrogi — tak przecież czynił Szaweł z Tarsu, dopóki nie poznał Jezusa, a przez Niego — Jego Ojca, prawdziwego Boga JHWH.
Jezus zapowiada już teraz, czyli wcześniej, ten czas prześladowań, aby — gdy on nadejdzie — Jego uczniowie nie załamali się w wierze, ale mieli w sobie tę ufną pewność, że Bóg nad wszystkim nadal panuje i nic nie wymknęło się spod Jego kontroli.
Bóg też panuje i nad naszym życiem. Tylko czy my tego chcemy?
J 16,16-20
Dzisiejsza Ewangelia jest dobrym przykładem na semicki z ducha sposób powolnego wprowadzania odbiorcy w treść, która jest ważna z punktu widzenia autora.
Termin „chwila”, mikron, pojawia się w tym krótkim tekście aż 7x i oznacza z jednej strony chwilę odejścia Jezusa z tego świata, a zatem Jego mękę i śmierć, a z drugiej — chwilę Jego zmartwychwstania, czyli powrotu do uczniów.
Otóż chwila odejścia Jezusa będzie dla uczniów doświadczeniem traumatycznym, czasem płaczu i zawodzenia, natomiast dla świata — który jest tu symbolem sił wrogich Bogu — czasem radości i fiesty.
Jezus jednak zapowiada, że smutek Jego uczniów będzie „chwilowy” i zamieni się w trwałą radość, bo On ma szczery zamiar — dla naszego dobra — powstać z martwych.
J 14,6-14
Jezus objawia siebie jako „drogę” prowadzącą do domu Ojca, jako „prawdę”, czyli całkowite przeciwieństwo szatana i jego kłamliwej propagandy, oraz jako „życie” będące w pełni domeną wyłącznie Boga. Objawia też, że jedynym sposobem dotarcia do Boga Ojca jest przyjście do Niego, do Jezusa.
Jeśli ktoś pragnie „poznać” Ojca, niejako zobaczyć Go, kim jest i jaki jest, winien przyjść do Jezusa, bo Ojciec i On stanowią jedno. Kto zobaczył Jezusa, Jego ból z powodu ludzkiego cierpienia, Jego płacz z powodu śmierci Łazarza czy jedynego syna wdowy z Nain, Jego przebaczenie kobiecie cudzołożnej i słowa: „nikt cię nie potępił? i ja cię nie potępiam, ale od tej chwili idź i nie grzesz więcej”, Jego rozmnożenie chleba wobec wszystkich głodnych i potrzebujących, Jego uzdrowienia względem chorych — kto to wszystko zobaczył, ten wie też, jaki jest Bóg Ojciec.
Stąd z ufnością możemy prosić o cokolwiek czy to Jezusa, czy Boga Ojca w imię Jezusa, wierząc, że zawsze będziemy wysłuchani. Jak małe dziecko, które wie, że rodzice je kochają i dlatego niczego, co dobre i słuszne, mu nie odmówią.
J 16,23b-28
Kolejna uroczysta zapowiedź Jezusa, wprowadzona formułą: „zaprawdę, zaprawdę powiadam wam”. Tym razem Jezus zachęca nas, byśmy w Jego imię prosili Ojca o wszystko, by nasza radość z otrzymania była pełna.
Co więcej, podkreśla nawet, że nie będzie już musiał wstawiać się za nami u Ojca, nie będzie zatem musiał pełnić funkcji pośrednika, ponieważ Ojciec sam nas miłuje. Dlaczego? Bo uwierzyliśmy Jego Synowi i umiłowaliśmy Go.
Bóg Ojciec nie jest w stanie odmówić niczego temu, kto kocha Jego Syna. Jakie to ludzkie i piękne.
J 10,11-16
Kiedy pasterz jest dobrym pasterzem? Kiedy zna swoje owce, czyli przebywa razem z nimi, spędza z nimi swój czas, rozmawia z nimi. One wówczas go znają i nie uciekają od niego.
A także, kiedy jest w stanie z miłości do nich oddać swoje własne życie, bo tak bardzo mu na ich dobru zależy.
Jezus jest właśnie takim pasterzem we wspólnocie swoich uczniów, swego Kościoła. Do Niego należą zarówno te owce, które pochodzą spośród Narodu Wybranego, jak i te „inne owce, które nie są z tej owczarni”, a przyjdą ze Wschodu i Zachodu, z Północy i Południa, czyli ze wszystkich stron świata. Jako poganie, którzy ujrzą w Jezusie dobrego Pasterza i uwierzą w Jego zmartwychwstanie i przebaczenie grzechów, które On jako jedyny jest w stanie człowiekowi ofiarować.
Wówczas nastanie jedna owczarnia i jeden pasterz i na tym dzieje ziemskiej owczarni Jezusa, czyli Jego Kościoła, się zakończą. Nastąpi era Królestwa Bożego.
Czy Jezus jest także moim Pasterzem? Czy ja należę rzeczywiście do Jego owczarni?
A może jeszcze i to pytanie: czy jestem dobrym pasterzem dla mojej rodziny?
J 17,1-11a
Rozdział 17 Ewangelii Jana to tzw. modlitwa arcykapłańska Jezusa. Wypowiada ją przed odejściem z tego świata, w Wieczerniku, a kieruje do swego Ojca. Modli się w niej za swoich uczniów, aby otrzymali od Ojca pełnię życia wiecznego, czyli aby poznali jedynego prawdziwego Boga oraz tego, którego On posłał na świat, Jezusa Chrystusa.
Zwrot: „nadeszła godzina” oznacza zbliżający się czas Jego męki, śmierci i odejścia z tego świata, a „otoczyć chwałą” oznacza oddać cześć Bogu przez wierne wypełnienie Jego woli lub też przywrócić lub przyjąć do pierwotnego majestatu.
Oddanie chwały Bogu staje się wiodącym tematem modlitwy arcykapłańskiej Jezusa.
Czy moje chrześcijańskie życie ma znamiona oddawania chwały Jedynemu Bogu?
J 17,11b-19
Przedmiotem tzw. modlitwy arcykapłańskiej Jezusa jest prośba za uczniów, aby stanowili jedno. Jezus nie tyle prosi Ojca, by zabrał ich z tego świata, co raczej, by ich ustrzegł od wpływów świata, czyli szatana i jego ludzi. Będą w nienawiści, bo nie postępują według standardów tego świata, podobnie jak Jezus był znienawidzony przez świat, bo nie tolerował zła.
Jezus prosi Ojca, aby ich uświęcił w prawdzie, czyli umocnił swoim słowem wypowiedzianym ustami Jezusa a zapisanym w ewangeliach. A także by oddzielił ich od tego, co zbyt przyziemne, złe lub grzeszne.
Za nich też poświęca samego siebie, czyli oddaje swoje życie za ich świętość.
Być świętym — oddzielonym od osobowego Zła i dedykowanym osobowemu Dobru. Czy to ma jakiś wymierny sens w moim życiu?
J 17,20-26
Modlitwa arcykapłańska Jezusa jest modlitwą wstawienniczą: Jezus modli się nie za Siebie i w swojej intencji, ale za swoich uczniów, tu i teraz, oraz za tych wszystkich, którzy nimi się staną w przyszłości. Wtedy w Wieczerniku modlił się zatem także za nas.
Prosi Ojca o jedność dla swego Kościoła, która stanie się znakiem prawdziwości Jego posłania, Jego misji w świecie. Ta jedność winna być ukształtowana na wzór tej absolutnej jedności, która istnieje między Nim a Ojcem.
Pytanie, czy jest to w ogóle możliwe? Czy my, ludzie, jesteśmy w stanie osiągnąć taką „boską” jedność? Po ludzku patrząc, oczywiście, że nie jest to możliwe. Dlatego Jezus prosi o to swego Ojca jako o dar dla Kościoła.
Prawdziwa jedność płynie z prawdziwej miłości. Jedność w Bogu Trójjedynym jest owocem tejże właśnie niesamowitej miłości. Jeżeli Jezus prosi swego Ojca o taką jedność dla nas, to zasadniczo prosi o dar takiej miłości dla Kościoła, dla każdego z nas. W konsekwencji prosi Ojca, byśmy byli razem z Nim tam, gdzie On na stałe przebywa: w domu swego Ojca. Bo miłość nie znosi rozłąki — tym bardziej ta Boża.
J 15,9-17
Motywem przewodnim dzisiejszej Ewangelii jest polecenie trwania we wzajemnej miłości we wspólnocie uczniów. Na czym ona ma polegać? Na zachowaniu poleceń Jezusa, czyli Jego nauki w naszym codziennym chrześcijańskim życiu. Wzorem dla nas ma stać się postawa Jezusa, który z miłości do swego Ojca zachował i wypełnił wszystkie Jego polecenia aż po akceptację cierpienia i śmierci na krzyżu.
Miłość zatem Boża to nie uczucia czy przemijające emocje, ale konkretne i bolesne zaangażowanie ze strony Boga na rzecz dobra człowieka.
Miłość ludzka, stąd wynikająca, to zaangażowanie rozumu i woli, i całego człowieka, w świadome pochylenie się z troską nad każdym potrzebującym, na wzór Syna Bożego.
Do takiego właśnie stylu życia wybrał nas, chrześcijan, Jezus. Mamy iść przez życie i przynosić trwałe owoce naszej miłości do Boga i bliźniego. Mamy stawać się Boga i ludzi przyjaciółmi.
J 7,37-39
Słowa z dzisiejszej Ewangelii Jezus wypowiada w kontekście Święta Namiotów, jednego spośród trzech najważniejszych świąt w tradycji Narodu Wybranego, obok Paschy i Święta Tygodni. Były to tzw. święta pielgrzymkowe, w które każdy dorosły mężczyzna miał obowiązek pojawić się w Jerozolimie, o ile odległość jego zamieszkania nie przekraczała jednego dnia drogi pieszo od Świętego Miasta.
Święto Namiotów było radosnym dziękczynieniem za zebrane plony winorośli oraz przypomnieniem wędrówki Narodu Wybranego przez pustynię do Ziemi Obietnicy i zamieszkania w namiotach.
W liturgii tego dnia wspominano cud wyprowadzenie wody ze skały na pustyni (Wj 17,1nn), modlono się o deszcz, który był znakiem Bożego błogosławieństwa i życia, oraz czytano teksty prorockie, zwłaszcza z Księgi Ezechiela (47,1nn) i Księgi Zachariasza (14,8), zapowiadające wypłynięcie strumieni wód spod progu świątyni Jerozolimskiej dla odrodzenia i odnowienia kraju.
W takim to zatem kontekście, w ostatnim, najbardziej uroczystym dniu święta, Jezus wyraźnie ogłasza w świątyni, że to na Nim wypełniają się te wszystkie zapowiedzi i oczekiwania, gdyż to On jest źródłem prawdziwej wody żywej dla odrodzenia Izraela i każdego wierzącego. Jan Ewangelista wyjaśnia, że chodzi tu o dar Ducha Świętego, którego mają otrzymać wierzący w Niego.
„Wylanie wody żywej” zapowiada więc tak naprawdę „wylanie Ducha Świętego” na uczniów Jezusa, czyli wspólnotę założonego przez Niego Kościoła.
Ześlij, o Chryste, Twojego Ducha nam!
J 20,19-23
Dzisiaj, w dniu pięćdziesiątym, zamykającym okres paschalnej radości Kościoła ze zmartwychwstania Chrystusa (okres nazwany przez św. Atanazego jedną „wielką niedzielą”), Kościół raz jeszcze przypomina sobie spotkanie Jezusa w Wieczerniku z uczniami owego pamiętnego pierwszego dnia tygodnia.
Uczniowie, Galilejczycy, zamknęli się w wieczerniku ze strachu przed Judejczykami. Bali się bowiem, że mieszkańcy Jerozolimy postąpią z nimi tak samo, jak postąpili z Jezusem. I wtedy właśnie do nich, zalęknionych i drżących o swe życie, przychodzi mimo drzwi zamkniętych Jezus i przynosi im swój Boży pokój.
Daje im też swego Ducha. Jest to Duch posłania, misji, ale także Duch męstwa i odwagi, a przede wszystkim Duch przebaczenia i pojednania, Duch Sakramentu Pokuty.
Zmartwychwstały Bóg przynosi zagubionemu człowiekowi najpiękniejszy prezent, jaki posiada: dar pojednania z Bogiem, z drugim człowiekiem, z sobą samym, i ze światem stworzonym.
Jest to rzeczywiście początek „nowego stworzenia”.
J 2,1-11
Wesele w Kanie Galilejskiej jest okazją do dokonania pierwszego „znaku” przez Jezusa. Jan, autor opisu, nie mówi tu o cudzie, ale o „znaku”, bo ma on „wskazywać” na Bożą moc i Boże posłannictwo Jezusa. Generalnie św. Jan unika w swojej Ewangelii mówienia o „cudach” Jezusa: to zawsze są „znaki” Jego Bóstwa. Inaczej mówiąc, Jezus objawia przez nie swoją „chwałę”.
Jezus dokonuje zatem tego pierwszego znaku na wyrażoną sercem, ale nie ustami, prośbę Maryi: „nie mają już wina”. Brak wina na weselu — które na ogół trwało szereg dni — oznaczał poważny nietakt wobec zaproszonych gości, brak odpowiedniego przygotowania ze strony nowożeńców i ich rodziny. Można by to było nawet odczytać jako chęć jak najrychlejszego pozbycia się gości z własnego domu.
Maryja kobiecym okiem zauważa zmartwienie państwa młodych, zwraca się więc do Jezusa. Jego reakcja jest wyrażona na sposób typowo semicki — można ją oddać słowami: co my mamy z tym wspólnego? Jeszcze nie nadeszła moja „godzina”, czyli jeszcze nie nadszedł czas, abym rozpoczął swą działalność cudotwórczą, przewidzianą w planach Ojca.
A jednak Jezus dokonuje tego pierwszego znaku ze względu na swą Matkę, pokazując przez to, że jest ona najlepszą orędowniczką u Jego Serca w trudnych sprawach. Bo Jezus nie jest w stanie niczego odmówić swej Matce. Bo Bóg Ojciec nie jest w stanie niczego odmówić Matce swego Syna.
Warto o tym pamiętać przy okazji naszych rozmów z Bogiem.
J 19,25-27
Św. Jan Apostoł przedstawia w swojej Ewangelii zaledwie dwie sceny z udziałem Matki Bożej (dodajmy — obie bardzo ważne). Pierwsza, to wesele w Kanie Galilejskiej, które ukazuje nam pośrednictwo Maryi, druga — w zakończeniu Ewangelii — to scena pod krzyżem, gdy Jezus powierza swą Matkę opiece Jana i vice versa. Ta scena z kolei pokazuje nam Maryję nie tylko jako Matkę Jezusa, ale też jako Matkę Kościoła, czyli wspólnoty wiary. Dlaczego? Ponieważ już Ojcowie Kościoła i pisarze kościelni pierwszych wieków podają, iż w osobie Jana pod krzyżem jest symbolicznie obecny każdy chrześcijanin.
Kiedy więc Jezus zwraca się do Matki mówiąc: „Oto syn twój", to tym samym oddaje Jej pod opiekę nie tylko Jana, ale każdego z nas. Z woli Jezusa Maryja ma opiekować się nami wszystkimi, całym Kościołem. Możemy być tego absolutnie pewni. Ona nigdy nas nie opuści.
Z drugiej strony, skoro Jezus zwracając się do Jana mówi: „Oto matka twoja", to oznacza, że Maryja od tego momentu staje się — z woli Jezusa — matką każdego chrześcijanina. Winniśmy więc Ją jako naszą Matkę czcić i szanować. To jest z kolei nasz obowiązek.
Jak najlepiej możemy to uczynić? Gdy pójdziemy za Jej radą wypowiedzianą do sług w Kanie Galilejskiej: „uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5). Uczyńmy wszystko, cokolwiek nam powie Jezus, Jej Syn, a wtedy rzeczywiście doświadczymy tego, iż Maryja jest wobec nas Matką Dobrej Rady.
Dzisiejsza ewangelia mówi nam zatem, że Maryja jest i Matką Mesjasza, i Matką Kościoła; naszą Matką. Jak zatem wygląda moja miłość do mej Matki?
J 17,1-2.9.14-26
Rozdział 17 Ewangelii wg św. Jana to tzw. modlitwa arcykapłańska Jezusa. Wypowiada ją przed swoim odejściem z tego świata, w Wieczerniku, a kieruje do swego Ojca. Modli się w niej za swoimi uczniami, aby otrzymali od Ojca pełnię życia, czyli aby poznali jedynego prawdziwego Boga oraz tego, którego On posłał na świat, Jezusa Chrystusa.
Zwrot: „nadeszła godzina” oznacza zbliżający się czas Jego męki, śmierci i odejścia z tego świata, a „otoczyć chwałą” oznacza oddać cześć Bogu przez wierne wypełnienie Jego woli lub też przywrócić lub przyjąć do pierwotnego majestatu.
Oddanie chwały Bogu staje się wiodącym tematem modlitwy arcykapłańskiej Jezusa.
Czy moje chrześcijańskie życie ma znamiona oddawania chwały Jedynemu Bogu?
Modlitwa arcykapłańska Jezusa jest modlitwą wstawienniczą: Jezus modli się nie za Siebie i w swojej intencji, ale za swoich uczniów tu i teraz, oraz za tych wszystkich, którzy nimi się staną w przyszłości. Wtedy w Wieczerniku modlił się zatem także za nas.
Prosi Ojca o jedność dla swego Kościoła, która będzie znakiem prawdziwości Jego posłania, Jego misji w świecie. Ta jedność winna być ukształtowana na wzór tej absolutnej jedności, która istnieje między Nim a Ojcem.
Czy jest to w ogóle możliwe? Czy my, ludzie, jesteśmy w stanie osiągnąć taką „boską” jedność? Po ludzku patrząc, jest to niemożliwe. Dlatego Jezus prosi o to swego Ojca jako o dar dla Kościoła.
Prawdziwa jedność płynie z prawdziwej miłości. Jedność w Bogu Trójjedynym jest owocem tejże właśnie niesamowitej miłości. Jeżeli Jezus prosi swego Ojca o taką jedność dla nas, to zasadniczo prosi o dar takiej miłości dla Kościoła, dla każdego z nas. W konsekwencji prosi Ojca, byśmy byli razem z Nim tam, gdzie On na stałe przebywa: w domu swego Ojca. Bo miłość nie znosi rozłąki — tym bardziej ta Boża.
J 16,12-15
Duch Święty jest Duchem Prawdy, ponieważ nie tylko objawi uczniom Jezusa rzeczy przyszłe, ale przede wszystkim doprowadzi ich do pełnego rozumienia nauczania Jezusa.
A swą wiedzę będzie czerpał „od Ojca i Syna”, bo „Ja i Ojciec jedno jesteśmy”, jak powiedział Jezus.
Prawdziwa miłość prowadzi do jedności w działaniu.
J 21,15-19
Wsłuchujemy się dziś w opis jednej z ostatnich scen w Ewangelii Janowej, ukazujących spotkania uczniów z Jezusem po Jego zmartwychwstaniu.
Tym razem jesteśmy nad Jeziorem Galilejskim, gdy po spożyciu wspólnego posiłku Jezus trzykrotnie pyta Piotra, czy Go nadal miłuje. Jest to zapewne nawiązanie do uprzedniego, podyktowanego strachem, trzykrotnego wyparcia się pod przysięgą ze strony Piotra wszelkiej znajomości z Jezusem.
Jezus trzykrotnie też przekazuje Piotrowi władzę pasterską nad owczarnią Kościoła. Ta forma jest semickim sposobem prawnego przekazania urzędu. To, co wcześniej było obietnicą prymatu (Mt 16,13nn), teraz znajduje swoje wypełnienie.
Jezus nie przekreśla Szymona Piotra jako swego ucznia, choć on wcześniej wyparł się Go publicznie i pod przysięgą. Pyta go jedynie o miłość: „Czy nadal mnie kochasz?”
Doświadczenie swej słabości i grzeszności nie musi być zatem destruktywne. Może pomóc człowiekowi bardziej zaufać Bogu i Jego mocy, aniżeli sobie i swoim siłom fizycznym, zdobytej wiedzy czy intelektualnym umiejętnościom.
Uczniem Jezusa człowiek stopniowo „się staje”, ale nigdy nim „nie jest” w pełni. A staje się tym bardziej, im bardziej ufa Bogu niż sobie.
J 20,1.11-18
Dla ciebie, Mario Magdaleno, Jezus był „Panem”. Był oczekiwanym Mesjaszem, wyzwolicielem. Doświadczyłaś tego na sobie, kiedy wyrzucił z ciebie tę pełnię zła („siedem złym duchów”), jaka w tobie wcześniej zamieszkiwała. Wywrócił „do góry nogami” cały twój dotychczasowy świat, jego wartości i przyjemności. Pokazał ich złudność i przemijanie. Pozwolił ci teraz oddychać pełną piersią poznania Boga i Jego woli. Dlatego stał się też dla ciebie nauczycielem nowej drogi życia.
To doświadczenie Jezusa jako „rabbiego” było tak silne, tak głęboko wpisane w twe serce, że twoja pierwsza reakcja na wiadomość, że Jezus żyje i że to On właśnie stoi teraz przed tobą, to było właśnie słowo rabbuni, „mój nauczycielu!” On był dla ciebie przede wszystkim nauczycielem i tak się tobie zawsze kojarzył, bez żadnych podtekstów. Twoja pierwsza spontaniczna reakcja była taka czysta, taka szczera, taka piękna! Dziękuję ci za nią, Mario Magdaleno, bo ona pokazuje, jak czysta była twoja miłość i twoje przywiązanie do Jezusa.
Miłość i radość uzewnętrzniły się w twoim dotykaniu Mistrza (prawdopodobnie w objęciu Jego stóp i nóg). Jakbyś chciała dotykiem upewnić się, że to naprawdę jest Jezus, i w ten też sposób wyrazić swą miłość. Musiało to chyba trochę potrwać, skoro Jezus (zapewne z uśmiechem) powiedział do ciebie: „Przestań już mnie dotykać, nie zatrzymuj mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca mego”. Chciał przecież iść i powiedzieć Ojcu o swoim zmartwychwstaniu, dać wyraz swej radości i miłości w ponownym spotkaniu z Nim, a tu Magdalena zatrzymuje Go teraz na ziemi!
Jezus nazywa apostołów swoimi braćmi, chociaż wcześniej opuścili Go, zostawiając samego. Zdradzili Go, choć ich deklaracje były takie „szumne". A mimo wszystko ich nie przekreśla — są nadal dla Niego braćmi.
Dzięki Ci, Jezu, że nigdy nie przekreślasz człowieka w jego słabości, grzechu i odejściu, ale widzisz w tym możliwość doświadczenia, jak niewiele on może sam z siebie. To jest taki istotny element prawdziwego nawrócenia, gdy ktoś dotknie swej słabości i przestaje wtedy liczyć na siebie, a zaczyna ufność swą pokładać w Tobie.
Wstępujesz teraz do Ojca, który odtąd jest Ojcem Twoim i naszym, Bogiem Twoim i naszym. Już nie ma różnicy, jesteśmy dla siebie braćmi, dziećmi jednego Ojca w niebie. Chcesz, abyśmy o tym wiedzieli i pamiętali, a zwiastunką tej radosnej nowiny wobec swoich uczniów i nas czynisz właśnie Marię Magdalenę, tę, która Cię najbardziej umiłowała.
Mario Magdaleno, wyproś mi czystą i świętą miłość do Jezusa i do moich bliskich.
J 15,1-8
Przypowieść o winnym krzewie to piękny obraz wspólnoty Kościoła, która jest niczym gałązki latorośli umocowane w Chrystusie — prawdziwym krzewie winnym. Ogrodnikiem zaś, który dogląda tę winorośl, jest Bóg Ojciec.
To On oczyszcza poszczególne gałązki dzięki słowu wypowiedzianemu przez Jezusa. Chodzi tu o Jego nauczanie, o Jego ewangelię. Trwanie w tej nauce jest zatem dla nas, latorośli, gwarantem przynoszenia owocu, ponieważ bez Chrystusa nic, co trwałe i wartościowe, nie możemy uczynić.
Nie możemy zatem funkcjonować i żyć bez Niego, podobnie jak odłamana gałązka nie może żyć poza krzewem, który daje życie. Jezus jest zatem dla nas naszym „być albo nie być”.
A jeśli będziemy trwali w Nim, wówczas możemy poprosić Go o cokolwiek chcemy, a to nam się spełni. I to wcale nie jest bajka z „tysiąca i jednej nocy”.
J 11,19-27
Najczęściej postrzega się Martę jako niewiastę zatroskaną o dom, gości i sprawy „tego świata”, natomiast Marii, tej siedzącej u stóp Jezusa i zasłuchanej w Jego słowa, przypisuje się głębię ducha i patronat nad wszystkimi zakonami kontemplacyjnymi.
Okazuje się jednak, że takie „szufladkowanie” jest zbyt uproszczone i nieprawdziwe. Dzisiejsza Ewangelia ukazuje nam bowiem niezwykłą głębię wiary Marty. Ona wierzy mocno, że Jezus jest w stanie wskrzesić jej brata, Łazarza, nawet teraz, a nie tylko „w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym”. Jezus stwierdza więc z naciskiem, że to On jest i zmartwychwstaniem, i życiem, i obdarza tymi darami wtedy, kiedy sam chce, niekoniecznie „w dniu ostatecznym”.
Ktokolwiek zatem wierzy w Niego teraz, to choćby i umarł śmiercią fizyczną, jak Łazarz, żyć będzie duchowo na wieki, natomiast każdy, kto żyje na ziemi a wierzy w Niego, z pewnością nigdy nie umrze duchowo, choć może go dotknąć śmierć fizyczna, jak jej brata, Łazarza. Zatem ani śmierć fizyczna „na długo”, ani śmierć duchowa „na stałe” nie mają władzy nad kimś, kto wierzy w Jezusa.
Marta wyznała swą wiarę w te prawdy dodając jeszcze: „ja uwierzyłam i nadal wierzę, że Ty jesteś Mesjaszem, Synem Boga”.
Oby i nam Jezus udzielił daru takiej bezkompromisowej wiary w Jego absolutne panowanie nad życiem i śmiercią.
J 12,24-26
W tym uroczystym pouczeniu („zaprawdę, zaprawdę powiadam wam”) Jezus zawiera myśl o wartości i celu ludzkiego życia. Porównuje je do dorodnego ziarna pszenicy, sensem istnienia którego jest przyniesienie obfitego plonu. A stanie się to tylko wtedy, jeśli to piękne ziarno pszenicy uprzednio obumrze, czyli rozłoży się w ziemi. Jeśli zaś pozostanie w tym swoim pięknym stanie, do niczego się nie przyda, chyba że do Muzeum Rolnictwa albo do Księgi Guinnessa.
Podobnie jest z życiem ludzkim: jeśli ktoś „kocha” wyłącznie siebie i swoje życie, ten je zapewne zachowa na doczesność, ale straci w perspektywie życia wiecznego. Natomiast jeśli ktoś „nienawidzi” swego życia, czyli kocha innych bardziej niż siebie samego, ten zachowa swe życie aż po życie wieczne.
Logika przekazu jest prosta, a wybór należy do nas. Jezus go nie narzuca, On proponuje: „kto chciałby mi służyć, niech idzie na mną”.
J 1,45-51
Św. Jan Ewangelista opowiadając o powołaniu pierwszych uczniów Jezusa, poszerza dziś ich grono o kolejne dwie osoby: Filipa, pochodzącego z tej samej miejscowości, co Andrzej i jego brat, Szymon Piotr, oraz Natanaela, któremu tradycja nadaje drugie imię: Bartłomiej, a który miał wywodzić się z Kany Galilejskiej nieopodal Nazaretu.
Okoliczności powołania tego ostatniego są owiane mgłą subtelnej tajemnicy: Jezus bowiem w spotkaniu z Natanaelem przywołał jakieś wydarzenie znane tylko i wyłącznie jemu: „widziałem cię, gdy byłeś pod drzewem figowym”, na co Natanael zareagował niezwykle emocjonalnie: „rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, ty jesteś królem Izraela!” Co mogło wywołać tak zaskakującą reakcję ucznia?
Przebywanie pod drzewem figowym oznacza w Biblii odpoczywanie w porze popołudniowej sjesty. Być może Natanael odpoczywał w samotności i ciszy pod drzewem figowym w swojej winnicy (tam bowiem najczęściej je sadzono) i rozmyślał na temat, czy JHWH, Bóg Izraela, który opiekuje się całym Narodem Wybranym, opiekuje się też pojedynczym Izraelitą? Czy wie na przykład, co robi teraz on, Natanael? Czy go w ogóle widzi? I raptem przychodzi Jezus i mówi: „widziałem cię, gdy byłeś pod drzewem figowym”. Wtedy reakcja może być tylko jedna: zdumienie i zachwyt, i słowa: „rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!”
Jezus zapowiada wówczas uroczyście jemu i nam wszystkim: „zaprawdę, zaprawdę powiadam wam”, zobaczycie jeszcze coś więcej: „ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego”, czyli: „zobaczycie tę bliską relację, która istnieje między mną a moim Ojcem”. A jeśli uwierzycie, doświadczycie jej także sami.
J 2,1-11
Wesele w Kanie Galilejskiej jest okazją do dokonania pierwszego „znaku” przez Jezusa. Jan, autor opisu, nie mówi tu o cudzie, ale o „znaku”, bo ma on „wskazywać” na Bożą moc i Boże posłannictwo Jezusa.
Generalnie św. Jan unika w swojej Ewangelii mówienia o „cudach” Jezusa: to zawsze są „znaki” Jego Bóstwa. Inaczej mówiąc, Jezus objawia przez nie swoją „chwałę”.
Jezus dokonuje zatem tego pierwszego znaku na wyrażoną sercem, ale nie ustami, prośbę Maryi: „nie mają już wina”. Brak wina na weselu — które na ogół trwało szereg dni — oznaczał poważny nietakt wobec zaproszonych gości, brak odpowiedniego przygotowania ze strony nowożeńców i ich rodziny. Można by to było nawet odczytać jako chęć jak najrychlejszego pozbycia się gości z własnego domu.
Maryja kobiecym okiem zauważa zmartwienie państwa młodych, zwraca się więc do Jezusa. Jego reakcja jest wyrażona na sposób typowo semicki — można ją oddać słowami: co my mamy z tym wspólnego? Jeszcze nie nadeszła moja „godzina”, czyli jeszcze nie nadszedł czas, abym rozpoczął swą działalność cudotwórczą, przewidzianą w planach Ojca.
A jednak Jezus dokonuje tego pierwszego znaku ze względu na swą Matkę, pokazując przez to, że jest ona najlepszą orędowniczką u Jego Serca w trudnych sprawach. Bo Jezus nie jest w stanie niczego odmówić swej Matce. Bo Bóg Ojciec nie jest w stanie niczego odmówić Matce swego Syna.
Warto o tym pamiętać przy okazji naszych rozmów z Bogiem.
J 3,13-17
Tekst, który — jak się wydaje — nie potrzebuje żadnego zbędnego komentarza, żadnych dodatkowych słów. Wystarczy wsłuchać się w te piękne, brzemienne w treść słowa Jezusa i pozwolić, aby przeniknęły do głębi naszego serca, napełniając je radością, zdumieniem i wdzięcznością.
„Trzeba” (gr. dei) — a jest to „przymus miłości” — aby Jezus cierpiał i umierał na krzyżu, aby był „wywyższony” w ten sposób ponad ziemię, bo wtedy każdy, kto w Niego nie zwątpi, kto wytrwa w wierze, osiągnie wieczne życie w Jego królestwie.
„Trzeba”, aby tak się stało, bo przez to Bóg Ojciec pragnie mi pokazać, jak bardzo Mu na mnie zależy, jak bardzo mnie kocha; że z miłości do mnie On, wielki Bóg, nie cofnie się nawet przed cierpieniem i śmiercią: „tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego wydał, aby nikt, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”.
Motywem przyjścia Bożego Syna na świat jest zatem nie tyle karanie świata, co raczej jego uratowanie. Uratowanie przed samounicestwieniem, samolubstwem, samym sobą.
Drzewo Krzyża jest więc szokującym znakiem i dowodem Bożej miłości do mnie.
J 19,25-27
Słowa powyższe określane są mianem testamentu z krzyża. Jezus odchodząc z tego świata przekazuje Janowi swą Matkę, a Matce powierza pod opiekę Jana, swego umiłowanego ucznia.
Już w interpretacji pierwotnego Kościoła powyższe słowa miały swoje głębsze, duchowe znaczenie: pod postacią Jana, umiłowanego ucznia, pod krzyżem stoi każdy uczeń Jezusa każdego czasu i epoki, każdy chrześcijanin, o ile tylko jest Mu wierny.
A to oznacza, że Jezus umierając na krzyżu poleca swej Matce zaopiekować się wspólnotą Kościoła, a nam jako Kościołowi nakazuje przyjąć Maryję do naszych domów i serc jako naszą Matkę. Maryja jest tym samym nie tylko Jego Matką, Matką Mesjasza, ale z woli i polecenia Syna staje się też Matką Kościoła.
My możemy być pewni jej opieki nad nami, podobnie jak Ona winna być pewna naszego szacunku i czci, i miłości jako nasza Matka.
A umiłowany uczeń „wziął ją do siebie”. Nie tylko na jeden miesiąc, choćby był tak „maryjny” jak maj czy nadchodzący październik.
J 1,47-51
Przebywać pod własnym drzewem figowym oznaczało w Starym Testamencie odpoczywać w ramach popołudniowej sjesty. Prawdopodobnie Natanael, czyli Bartłomiej, oddając się poobiedniej drzemce w porze, gdy najbardziej paliło słońce, zastanawiał się też nad pewnymi kwestiami teologicznymi, np. czy JHWH, Bóg Izraela, który opiekuje się całym narodem, troszczy się też o pojedynczego Izraelitę? Konkretnie: czy wie, co on, Natanael, teraz robi? Czy to widzi?
I zaraz potem przychodzi Jezus i mówi mu: „Widziałem cię, gdy byłeś pod drzewem figowym”. Takie słowa, w takim kontekście, mogą rzeczywiście powalić na ziemię i skłonić do tak zaskakującego wyznania, jak to: „Rabbi, ty jesteś Synem Bożym, ty jesteś królem Izraela!”
Jezus nie zatrzymuje się nad tym wyznaniem Natanaela, lecz informuje go uroczyście: „Zobaczysz jeszcze więcej niż to. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego”.
Inaczej mówiąc: zobaczycie i doświadczycie tej bliskiej relacji, jaka istnieje między mną a Bogiem JHWH, między Synem Bożym a Jego Ojcem.
J 11,32-45
Scena opisująca wskrzeszenie Łazarza ukazuje z jednej strony Boskie panowanie Jezusa nad życiem i śmiercią, a z drugiej — ludzkie Jego uczucia i emocje. Jest prawdziwie Bogiem i Człowiekiem.
I dlatego godny jest naszego zaufania: potrafi rozerwać pęta śmierci i przywrócić nas ponownie do życia i to nie tylko tego doczesnego i ograniczonego czasem, ale wiecznego i nieprzemijającego.
Potrafi też pochylić się z troską i współczuciem nad ludzkim cierpieniem i bólem, nieobce Mu są żadne nasze zmartwienia i problemy.
Dzięki Ci, Jezu, że jesteś taki „ludzki” i taki „boski”. Taki prawdziwy.
J 14,1-6
Każde rozstanie jest trudne; a jest tym trudniejsze, im bardziej kochało się osobę, która odchodzi.
Pewnie to samo przeżywali uczniowie, gdy dowiedzieli się, że Jezusa już więcej nie zobaczą, przynajmniej — nie w najbliższej przyszłości. Serca ich napełnił i smutek, i lęk przed tą nową rzeczywistością. Bez Niego.
Lecz Jezus uspokaja ich i nas, i powiada, że idzie do domu Ojca, idzie po to, by przygotować nam miejsce, a potem wróci i zabierze nas do siebie, abyśmy i my byli tam, gdzie On przebywa na stałe.
Z tego płynie wniosek, że życie nasze nie skończy się na cmentarzu, naszym celem jest dom Ojca, Jego i naszego Ojca w niebie! Gdyby nasze życie i naszych bliskich miało znaleźć swój kres na cmentarzu, to byłaby to największa porażka chrześcijańskiej wiary i fatalna przegrana Jezusa: bo to by znaczyło, że zmarli nie zmartwychwstają.
Nie szukajmy ich zatem na cmentarzach, tam ich nie znajdziemy. Tam są tylko — i to czasowo — ich doczesne szczątki. Oni są z Jezusem.
J 2,13-22
Świątynia jest zawsze miejscem „świętym”, czyli dedykowanym Bogu, przeznaczonym do kultu i modlitwy. Nie może być zatem miejscem „profannym”, czyli wykorzystywanym do celów świeckich, nie związanych z kultem. Dlatego właśnie Jezus powyrzucał z terenu świątynnego wszystkich kupujących i sprzedających, którzy uczynili z domu Bożego targowisko.
W ten sposób wypełniły się na osobie Jezusa zapowiedzi starotestamentowe: „gorliwość o dom Twój pożera mnie”, a tłumacząc dokładniej: „gorliwość o dom Twój wyniszczy mnie”.
Rzeczywiście, troska Jezusa o prymat Boga w życiu społecznym i politycznym Narodu Wybranego doprowadziła Go do śmierci, wyniszczyła Go całkowicie. Zginął, ale „w trzech dniach” powstał z martwych i odbudował świętość Bożej świątyni w ludzkich sercach. Wzniósł ją na nowo, ale na sposób duchowy i wiecznie trwały. Odtąd każdy z nas stał się Bożym tabernaculum.
Pytany przez współrodaków o znak legitymizujący Jego działania podjęte na terenie świątyni Jerozolimskiej, Jezus odpowiedział: „zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo”. Spotkało się to z niezrozumieniem, wyrażonym w pełnych oburzenia słowach Żydów: „czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w ciągu trzech dni?!” Prace nad wzniesieniem świątyni podjął Herod Wielki w roku 19 p.n.e. Z kontekstu zatem wynika, że powyższa rozmowa Jezusa miała miejsce w czasie Paschy roku 28 n.e.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz