środa, 11 grudnia 2013

Uczniowie Jezusa

Kiedy spoglądamy na grono dwunastu najbliższych uczniów Jezusa, wydaje nam się zapewne, że są oni dla nas tak niedościgłym wzorem postępowania (o ile w ogóle patrzymy na nich jako na pewien wzór postaw moralnych), że z pewnością nigdy im nie dorównamy. Stąd też płynie prosty wniosek: nie ma co sobie nawet głowy nimi zaprzątać - oni są święci, w niebie, a mnie daleko do tego, ja żyję na ziemi.

Może jednak warto sobie postawić pytanie, kim oni byli naprawdę, tzn. co o nich mówią Ewangelie, a nie nasze “pobożne” wyobrażenia.
Spójrzmy zatem najpierw na Jana i Jakuba, synów Zebedeusza i Salome. Pewnego razu ich matka przychodzi do Jezusa i prosi Go ni mniej, ni więcej, ale o “stołki ministerialne” dla swoich synów w Jego przyszłym rządzie: «Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie» (Mt 20,21). Marzyła im się władza w ludzkim rozumieniu rzeczy, co może nie było aż tak absurdalne, jeśli dodamy, że byli blisko spokrewnieni z Jezusem: wedle danych biblijnych, Salome była rodzoną siostrą Maryi, matki Jezusa, a zatem jako Jego ciocia, mogła odważyć się na taki krok.
Ewangelista podaje, że «gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci» (Mt 20,24). Dlaczego? Czy dlatego, iż uznali daleko posuniętą niestosowność prośby swoich dwu kolegów? Raczej nie: zagrały tu urażone ambicje pozostałych uczniów. Dlaczego to ci dwaj mają być lepsi od nas? Stąd czytamy kolejne pouczenie Jezusa: «Nie tak będzie u was» (Mt 20,26).
Ci sami dwaj synowie Zebedeusza wędrowali pewnego razu przez Samarię w stronę Jerozolimy. A ponieważ Samarytanie - mówiąc delikatnie - nie akceptowali Judejczyków ani też tych, którzy zmierzali w stronę Judei, nie chcieli im nigdzie udzielić gościny. Dlatego Jakub i Jan, pełni “świętego” oburzenia, spytali Jezusa: «“Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?”. Lecz On odwróciwszy się zabronił im» (Łk 9,54n). Mają być przecież innego ducha... Dochodzi tu wyraźnie do głosu urażone poczucie godności ucznia. Kto śmie odmawiać gościny Jezusowi i Jego uczniom? Nic dziwnego, że Jezus, widząc ich porywczy charakter, nazwał ich “synami gromu”, czyli - tak bardziej po polsku - gwałtownikami.
Innym razem apostołowie pokłócili się o pierwszeństwo w grupie, a nie mogąc dojść do porozumienia, nie rozmawiali ze sobą przez resztę drogi. Tak to opisał św. Marek: «oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy» (Mk 9,34). Można przypuszczać, że w gronie Dwunastu była silna rywalizacja o pierwszeństwo.
Dotyczy to także relacji wobec osób z zewnątrz wspólnoty: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami» (Mk 9,38). Jasne. Skoro nie chodzi z nami, nie należy do naszego grona, to jakim prawem uzdrawia?! Czyż nie jest to zazdrosne bronienie statusu ucznia, statusu Dwunastu jako swoistego “klubu dla wybranych”?
Jezus zapewne nieraz czuł się zmęczony takimi zachowaniami swoich apostołów. Kiedyś nawet - jakkolwiek w nieco innym kontekście - wyrwała się z Jego ust skarga, którą można też odnieść i do Dwunastu: «o, plemię niewierne, dopóki mam być z wami? Dopóki mam was cierpieć?» (Mk 9,19).
Spójrzmy jeszcze na poszczególne postacie z grona apostołów. Na przykład Mateusz jako celnik traktowany był zapewne zarówno przez Dwunastu, jak i przez innych Żydów, jako zdrajca i kolaborant. Dlaczego? Wiązało się to ze sposobem, w jaki wchodzono w ten urząd, kupując go za naprawdę duże pieniądze u rzymskiego okupanta i mając potem wolną rękę w ściąganiu podatków od swoich. Takiemu celnikowi nie można było nic uczynić, stała przecież za nim potęga samego Rzymu. Traktowano go więc jako zdrajcę, kolaboranta i grzesznika. I tak zapewne patrzyli na niego pozostali uczniowie. Jego obecność w gronie Dwunastu było z pewnością większym zgorszeniem niż obecność Judasza, o którym przecież nikt jeszcze nie wiedział, że zdradzi. O tym ostatnim wiedziano natomiast, że jest złodziejem. Tak go określił Jan Ewangelista, przytaczając scenę, w której Judasz oburzył się na Marię z Betanii, siostrę Łazarza, że marnuje drogocenny olejek, wylewając go na stopy Jezusa: «“Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?” Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano» (J 12,5n). Judasz pełnił zatem we wspólnocie   odpowiedzialną funkcję ekonoma, ale wszystkim znana była jego słabość ku mamonie. To zresztą głównie zadecydowało o jego późniejszej zdradzie.
W gronie Dwunastu mamy jeszcze Szymona z przydomkiem Zelota (z greckiego: gorliwy). Można to rozumieć dwojako: jako gorliwy w zachowywaniu Prawa Mojżeszowego, albo - co wydaje się bardziej prawdopodobne - jako osobę przynależącą do radykalnej nacjonalistycznej partii zelotów, starających się za wszelką cenę przywrócić ziemskie królestwo Izraela. Nie cofali się oni przed żadnymi metodami walki, “święty” bowiem cel uświęcał ich środki, stąd można go określić jako nie tylko nacjonalistę, ale też i terrorystę w gronie Dwunastu! Cóż zatem za przedziwne rzeczy pomieszanie w tym “towarzystwie Jezusowym”: z jednej strony Mateusz kolaborujący z okupantem, z drugiej zaś Szymon Zelota niszczący takie jednostki w imię dobra nadrzędnego.
Ale to jeszcze nie wszystko w naszym zagłębianiu się w apostolskie życiorysy. Spójrzmy na koniec na postać Szymona Piotra. Jest emocjonalny, porywczy, w wieczór Wielkiego Czwartku zarzeka się ostro: «życie moje oddam za Ciebie!» (J 13,37), a jeszcze tej samej nocy trzy razy ze strachu wypiera się Jezusa, twierdząc, że Go w ogóle nie zna. Dwukrotnie uczynił to pod przysięgą: «zaprzeczył pod przysięgą: „nie znam tego człowieka”» (Mt 26,72); «wtedy począł się zaklinać i przysięgać: „nie znam tego człowieka”» (26,74). Tak nie postąpił nawet Judasz, o którym powiedzieliśmy, że jego zasadniczym motywem działania była chciwość pieniędzy.
Marek Ewangelista, opisując scenę pojmania Jezusa w nocy w Ogrodzie Oliwnym, pisze: «wtedy opuścili Go wszyscy i uciekli. A pewien młodzieniec szedł za Nim, odziany prześcieradłem na gołym ciele. Chcieli go chwycić, lecz on zostawił prześcieradło i nago uciekł od nich» (14,50nn). Autor podaje tu szczegóły znane tylko jemu osobiście, stąd jest wielce możliwe przypuszczenie, że przyznaje się tu do własnej ucieczki - i to nago - celem uniknięcia aresztowania. Mamy tu zatem prawdziwy Ogród Oliwny: wszyscy uczniowie uciekli, jeden nago; w takim momencie, kiedy On najbardziej potrzebował ich obecności.
Nasuwa się więc natrętne pytanie: Dlaczego Jezus takich wybrał? Przecież «przywołał do siebie tych, których sam chciał» (Mk 3,13), był całkowicie wolny w swojej decyzji. A w tym gronie Dwunastu jeden to kolaborant i zdrajca, drugi złodziej, trzeci tchórz, inni to karierowicze, jeszcze inny to niemal terrorysta — “idealna” wspólnota uczniów... Rysuje się nam zatem bardzo wyraźnie negatywny jej obraz. Okazuje się, że byli zwykłymi, przeciętnymi, uwikłanymi w rozmaite słabości ludźmi. Nie byli żadnymi świetlanymi przykładami, których blask dotychczas nas porażał i onieśmielał. Okazuje się też pośrednio, ku naszemu zdumieniu i - przyznajmy - zadowoleniu, że my wcale nie jesteśmy od nich gorsi. Co więcej, może nawet wielu z nas przyzna bez cienia obłudy i udawania, że jesteśmy od nich lepsi! I to prawda. I za tę “normalność” apostołów powinniśmy Bogu dziękować dniem i nocą. Dlaczego? Ponieważ w ten sposób odkrywamy, iż są oni dla nas autentycznie punktem odniesienia w naszym życiu, pokazują, że człowiek - jakkolwiek słaby i grzeszny - może stać się Bożym uczniem, jeśli tylko swą ufność pokłada w Nim, a nie w sobie. Jeśli przestaniemy liczyć wyłącznie na siebie, na swoje możliwości intelektualne, duchowe czy fizyczne, na swoje studia czy umiejętności, jeśli dostrzeżemy swoje ograniczenia i słabości i zaczniemy wreszcie większą ufność pokładać w Jezusie, w Jego mocy i sile, wtedy dopiero, krok po kroku, zaczynamy się “stawać” Jego uczniami. Stąd Jezus wybrał takich, a nie innych, słabych i grzesznych, dalekich od ideału, aby poprzez doświadczanie własnej słabości, ograniczoności i grzechu stawali się coraz bardziej “Jego”. Doświadczenie własnej słabości nie zawsze musi być destruktywne, wprost przeciwnie - może stać się dla człowieka błogosławieństwem, jeśli tylko potrafi szukać ratunku i wyjścia z trudnej sytuacji w Jezusie.

Idealne zatem grono uczniów Jezusa, idealna wspólnota Kościoła, to nie ta po “czystce”, ale ta, w której panuje akceptacja swych odmienności, słabości; gdzie ludzkie grzechy (które są i będą) nie przesłaniają radości Jezusowego powołania: “Pójdź za mną!” Liczy się przylgnięcie do Jezusa i stopniowe, mozolne dojrzewanie we własnym powołaniu, dorastanie do godności ucznia. Uczniem «się staje», nigdy «się nie jest»; ale też “wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz