wtorek, 3 grudnia 2013

O zwojach i kodeksach biblijnych (II)

O zapisywaniu i kopiowaniu
W porównaniu do kodeksów papirusowych, kodeksy pergaminowe były wygodniejsze i trwalsze. Na kartach pergaminowych można było pisać bez trudności po obu ich stronach. Ze względu na wygodę czytelników zaczęto nawet w taki sposób zestawiać karty pergaminowe, aby stronice “z sierścią”, które są ciemniejsze z natury, pojawiały się razem po otwarciu kodeksu, podobnie jak stronice “od ciała”, które są z natury jaśniejsze. Wypracowano wtedy wygodne rozwiązanie w formie arkusza czterostronicowego.
Pergamin miał też swoje wady. Na przykład krawędzie kart pergaminowych były bardziej podatne na strzępienie i nierówne. A jak twierdził Galen, słynny grecki lekarz z II w. n.e., pergamin, który błyszczy, bardziej męczy oczy przy czytaniu aniżeli papirus, który nie odbija tak bardzo światła.

Teksty biblijne, podobnie jak inne teksty literackie, były zapisywane ręcznie i to pięknym charakterem pisma, który nazywano uncjałą - od łacińskiego słowa uncia, co oznacza “dwunasta część”. Nie chodzi tu o wielkość liter, ale o ich rozmieszczenie w linii kolumny: zasadniczo winno się zmieścić dwanaście liter w jednej linii. Miały one wygląd współczesnych tzw. “dużych” liter i nie były łączone ze sobą w tekście. Najpiękniejsze przykłady takiego zapisu znajdujemy w manuskryptach greckich Biblii powstałych między III a VI wiekiem.
Na początku IX w. przeprowadzono w Konstantynopolu reformę pisma odręcznego, wprowadzając małe litery łączone ze sobą, zwane minuskułą. Dzięki tej zmianie zużywano mniej materiału pisarskiego, a same kodeksy stały się bardziej ekonomiczne. Pisano też szybciej, dzięki czemu można było wyprodukować większą ilość kodeksów w tym samym czasie. Wszystko to wyraźnie wpłynęło na obniżenie kosztów produkcji i udostępnienie tekstów Biblii nawet średniozamożnym członkom wspólnot kościelnych. Pociągnęło to za sobą upowszechnienie znajomości Pisma św. Współcześnie szacuje się (na podstawie tego, co dotarło do naszych czasów), że ilość kodeksów minuskułowych przewyższyła ostatecznie aż dziesięciokrotnie ilość kodeksów majuskułowych.
W okresach ekonomicznej zapaści, kiedy radykalnie wzrastały koszty produkcji i zakupu kodeksu pergaminowego, posuwano się często do ponownego wykorzystywania starych i nieco zużytych pergaminów. Oryginalny tekst był zdrapywany i zmazywany, powierzchnię ponownie wygładzano pumeksem i nanoszono nowy tekst. Takie kodeksy nazywano palimpsestami (od greckich słów: palin, “ponownie” + psaō, “ścieram, wymazuję”). W ich kwestii wypowiedział się Kościół na synodzie w Trullo w 692 roku, zakazując w kanonie 68 pod sankcją jednorocznej ekskomuniki takiego procederu, zwłaszcza gdy chodziło o wymazywaniu tekstów Pisma świętego, by na ich miejsce nanieść inne. Spośród 250 znanych nam obecnie manuskryptów uncjalnych Nowego Testamentu, 52 to właśnie palimpsesty.
W przeciwieństwie do współczesnej praktyki zapisywania tekstu powyżej linii, skryba grecki pisał poniżej, “zawieszając” niejako na niej litery. Pisano nie oddzielając wyrazów od siebie (tzw. scriptio continua, czyli “pisanie ciągłe”) i na ogół (niemal do VIII wieku) nie stosując znaków interpunkcyjnych. Odczytywanie i poprawne przepisywanie nie było zatem łatwe, ale pomagano sobie czytając tekst na głos, nawet jeśli kopista był sam (por. Dz 8,30), i czyniono to z zasady sylaba po sylabie, a w przypadku nieznajomości języka - litera po literze.
Proces kopiowania wiązał się ze sporym zmęczenie fizycznym. W starożytności aż do wczesnego średniowiecza teksty przepisywano stojąc (tak np. pisali stenografowie w sądzie), ewentualnie siedząc na niewielkiej ławce lub wręcz na ziemi, a tekst trzymając na kolanach. Stąd mówiono nawet, że przy pisaniu tekstu świętego czynny udział brał rylec, prawa ręka skryby (dosłownie: “trzy jego palce”) i jego kolana. W takiej pozycji kopista pracował na ogół 6 godzin dziennie przez szereg miesięcy. Nic dziwnego, że w wielu manuskryptach można znaleźć takie oto ciekawe refleksje zapisane na marginesie kodeksów: “tak jak podróżujący cieszą się widząc wreszcie swoją ojczyznę, tak ci, którzy się trudzą przy pisaniu, gdy widzą koniec księgi”. Lub też: “koniec księgi! Bogu niech będą dzięki!”
Trudy pisania były rekompensowane przez świadomość duchowych pożytków pracy, np.: “każde słowo Pana zapisane przez skrybę jest raną zadaną szatanowi... Jeżeli mogę ośmielić się tak to powiedzieć, trzy palce skryby są po to, by wyrazić wypowiedzi Trójcy Świętej... Szybko mknące trzcinowe pióro zapisuje święte słowa i w ten sposób mści złościwość Złego, który spowodował, że trzcina była użyta do bicia po głowie naszego Pana w czasie Jego męki”. Jak widać, kopiści byli mocno zmotywowani teologicznie.
Niekiedy w zakończeniu przepisywanych manuskryptów dodawano coś w formie przekleństwa na tych wszystkich, którzy by ośmielili się kiedykolwiek ukraść dany kodeks z zakonnej biblioteki, lub też zachętę skierowaną do przyszłych kopistów, by swą pracę wykonali starannie: “zaklinam ciebie, który będziesz kopiował tę księgę, na naszego Pana, Jezusa Chrystusa i na Jego chwalebne przyjście, gdy nadejdzie, by sądzić żywych i umarłych, abyś porównywał to, co przepisujesz, i poprawiał to starannie w oparciu o ten manuskrypt, z którego kopiujesz; a także, abyś przepisał tę przestrogę i umieścił ją w kopii” (Euzebiusz z Cezarei, Hist. Eccl., 5, 20, 2).
Do początku IV wieku n.e. kopiowano teksty święte jako pojedyncze egzemplarze i to prywatnie, po kryjomu, z obawy prześladowań. Dopiero od edyktu cesarza Konstantyna z roku 313 powstawały tzw. scriptoria, czyli oficjalne miejsca przepisywania tekstów świętych, w których kopiowano naraz do kilkunastu egzemplarzy (jedna osoba, lector, czytała głośno i powoli tekst, pozostałe przepisywały go ze słuchu). Taki sposób powielania tekstów znacznie wpłynął na ich szybkie upowszechnienie, przy jednoczesnym radykalnym obniżeniu kosztów produkcji. Teksty w ten sposób kopiowane musiały być jeszcze sprawdzone przez korektora (gr. diorthōtēs).
O... karach i kosztach
Czasami niezbyt starannych kopistów trzeba było karać. Słynne monastyczne skryptorium w Konstantynopolu za czasów Teodora Studyty (ok. 800 r.), przełożonego Studium, przewidywało surowe kary dla niedbałych mnichów, niestarannie przepisujących teksty święte. Podstawową karą była “dieta” o chlebie i wodzie za brak należytego skupienia przy pisaniu (np. za rozmawianie, które w skryptorium było zabronione). Za brak porządku i czystości w utrzymaniu kopiowanego pergaminu wymierzano 130 kar (batów?). Jeśli ktoś wziął bez pozwolenia karty pergaminu należące do kogo innego, wymierzano 50 kar. Jeżeli skryba złamał swoje pióro w przypływie gniewu (np. gdy zabrudził tekst lub popełnił błąd pod koniec jego przepisywania), zasługiwał na 30 kar, itd.
Okazuje się, że prawdziwym utrapieniem byli nie tylko niedbali kopiści, ale też... myślący kopiści (!). Zamiast wiernie kopiować to, co mieli przed sobą, wprowadzali do tekstu subiektywne poprawki. Skarżył się na nich św. Hieronim w jednym ze swych listów: “zapisują nie to, co znajdują, ale to, co im się wydaje, że jest właściwym znaczeniem. I podczas gdy próbują poprawić błędy innych, po prostu ujawniają własne” (Epist. 71,5).
Warto nadmienić, iż świat grecki miał zupełnie inne podejście do słowa pisanego niż świat semicki. Dla Greka święta była przekazywana treść, a nie litera, jak dla Hebrajczyka. Znamienna jest w tej kwestii wypowiedź neoplatonika Porfiriusza o jego antologii wyroczni. Odwołuje się do bogów, aby zaświadczyli, że niczego w tekście przekazywanym nie ominął ani doń nie dodał. On jedynie poprawił czytania, które były błędne, nadając im większą jasność, “ale znaczenie słów zachowałem wiernie” (Eusebiusz, Praeparatio evangelica, 4,7). Trudno więc dziwić się greckim kopistom, że mieli podobne podejście do tekstu biblijnego.
Każdy skryba zatrudniony w scriptorium był opłacany na akord, zależnie od ilości linijek tekstu, które przepisał. Miarą handlowej ceny manuskryptu był jedna linia tekstu, czyli po grecku stichos, liczący 16 sylab. Edykt wydany w 301 r. przez Dioklecjana ustalał wynagrodzenie skryby na poziomie 25 denarów za 100 linii tekstu wysokiej jakości i 20 denarów na taką samą ilość tekstu gorszej jakości (niestety, dokument nie precyzował, co wówczas rozumiano pod dzisiejszymi pojęciami high quality oraz standard quality). Np. koszt Kodeksu Synajskiego plasował się zatem w granicach 30 tys. denarów. Należy wyjaśnić, że w czasach Nowego Testamentu na terenie Palestyny denar był zapłatą za dzień pracy robotnika niewykwalifikowanego, a roczne stipendium, czyli wynagrodzenie legionisty rzymskiego za Karakalli (211-217) - niezależne od jego utrzymania - wynosiło 750 denarów (czyli mniej więcej 2 denary dziennie). Koszty kodeksów biblijnych były więc ogromne.

Metoda liczenia linii tekstu biblijnego, czyli stychometria, była użyteczna nie tylko przy określaniu kosztów kodeksu, ale też i jego integralności. I tak Ewangelia Mateusza musiała w przybliżeniu liczyć 2600 linii, Mk - 1600, Łk - 2800, a J - 2300.

1 komentarz: