czwartek, 12 grudnia 2013

Medytacje nad Słowem (Mk)

Mk 3,7-12
Dzisiejszy fragment Ewangelii Markowej można określić swoistym podsumowaniem, summarium, działalności Jezusa: wielkie mnóstwo ludu wędruje za Nim ze wszystkich stron Palestyny, a nawet spoza tego terenu, a On uzdrawia wszystkich, którzy mieli jakiekolwiek choroby, a także wypędza z nich duchy nieczyste.
Taki opis idealnie pasuje do koncepcji pisania Ewangelii przez św. Marka. Kieruje on ją bowiem nie do chrześcijan pochodzenia żydowskiego, tzw. judeochrześcijan, ale do chrześcijan pochodzenia pogańskiego, czyli tzw. etnochrześcijan. Dlatego w jego Ewangelii nie ma prawie cytatów ze Starego Testamentu, nie ma długich mów Jezusa na wzór mów Mojżesza, nie ma odwoływania się do żydowskich praktyk i tradycji. Jest natomiast charakterystyczne dla pogan tamtej epoki oczekiwanie na nadejście tzw. “męża Bożego”, po grecku: anēr theios, którego znakiem rozpoznawczym będzie przede wszystkim leczenie ludzi z ich chorób i słabości. I taki właśnie jest Jezus w Ewangelii Markowej.

Tym sposobem Marek pragnie swoich czytelników o pogańskich korzeniach umocnić w wierze, że to właśnie Jezus jest owym oczekiwanym przez nich mężem Bożym, a nawet więcej - jest prawdziwym Synem Boga.
Mk 8,1-10
Św. Marek z żelazną konsekwencją mnoży sceny ukazujące Jezusa jako cudotwórcę, zgodnie z przyjętym założeniem swej Ewangelii, że jest ona skierowana do chrześcijan pochodzenia pogańskiego i właśnie ich ma umocnić w wierze, iż Jezus jest owym oczekiwanym przez nich mężem Bożym, który prawdziwość swej misji potwierdza nieustannymi cudami.
Ten kolejny cud to rozmnożenie chleba na pustkowiu i nakarmienie nim ok. 4000 ludzi. Ewangelista powiada, że “najedli się do sytości” i pozostało jeszcze sporo ułomków.
Zasadniczym przekazem tego tekstu jest myśl, że Jezus może zaspokoić i wypełnić wszelkie ludzkie potrzeby i pragnienia, o ile ludzie “trwają przy Nim”. Jemu jest zawsze żal ludzi i zawsze pochyla się nad nimi z troską i pełną uwagą.
Pytanie, na ile my to widzimy i chcemy zaakceptować Jego obecność w naszej codzienności.
Mk 8,22-26
Betsaida nad Jeziorem Galilejskim to było już pogranicze Dekapolu, czyli federacji 10 miast pogańskich o kulturze hellenistycznej. Może właśnie dlatego Jezus dokonując kolejnego cudu czyni to na wzór uzdrowicieli pogańskich, dostosowując się niejako do środowiska i zwyczajów terenu, na którym przebywał.
Człowiek niewidomy, któremu Jezus przywrócił wzrok, otrzymał od Niego zakaz wstępowania do wsi. Dlaczego? Prawdopodobnie chodzi tu o tzw. sekret mesjański, mocno akcentowany przez Marka Ewangelistę. Jezus nie chce, by Jego misję ludzie wiązali wyłącznie z cudownymi uzdrowieniami, oraz by kojarzyli go z potocznym rozumieniem roli mesjasza w tamtym czasie jako swoistego duce czy führera. On, Jezus, przyszedł wypełnić starotestamentowe rozumienie misji Mesjasza jako tego, który w imieniu Boga Jahwe przeniesie sprawiedliwość, prawo, pokój swemu ludowi.
Oby Jezus i nam współcześnie przywrócił wzrok, ten duchowy, byśmy rozpoznali w Nim kogoś więcej niż tylko adwokata naszych doczesnych potrzeb.
Mk 8,27-33
Pytania, które Jezus postawił swoim uczniom pod Cezareą Filipową, daleko na północ od Jeziora Galilejskiego, można nazwać szybkim sondażem opinii publicznej: Za kogo ludzie mnie uważają? Za kogo wy mnie uważacie? Poprawna odpowiedź Piotra: „Ty jesteś Mesjaszem”, spotyka się z zakazem rozpowszechniania tej informacji publicznie, o czym mówiliśmy wczoraj, ale też z szokującą uczniów zapowiedzią, że Mesjasz będzie cierpiał i umrze. Po dzień dzisiejszy taka wizja Mesjasza jest nie do przyjęcia przez stronę żydowską, choć wyraźnie zapowiadają ją teksty starotestamentowe.
Była ona trudna do zaakceptowania także Piotrowi, dlatego Jezus zganił go mówiąc: „zejdź mi z oczu, przeciwniku” (nie: „szatanie”, gdyż aramejski termin satanas należy w tym kontekście przetłumaczyć stosownie do jego podstawowego znaczenia). Piotr myślał i reagował po ludzku, zapewne tak jak każdy z nas w tym momencie by zareagował, chcąc chronić drogą mu osobę.
Lecz z Bożego punktu widzenia byłoby to sprzeniewierzenie się misji Mesjasza i woli Boga, pragnącego tą drogą uratować człowieka spod dominacji grzechu. A przede wszystkim pragnącego w ten sposób pokazać nam, jak bardzo nas kocha; że z miłości do nas, ludzi, jest w stanie przyjąć każde cierpienie, a nawet śmierć.
Mk 8,34 - 9,1
Co oznacza: “zaprzeć się samego siebie”?
To znaczy: nie szukać własnej wygody i korzyści, lecz wziąć na siebie krzyż, czyli trud chrześcijańskiego życia, i w ten sposób codziennie naśladować Jezusa.
Nie jest to łatwe, ale Jezus spokojnie wyjaśnia swoim uczniom, że kto chce zachować swoje życie doczesne żyjąc tylko dla siebie, egoistycznie, dążąc - jak mówimy - “po trupach do celu”, dla swojej wygody i korzyści - ten je straci, straci w wymiarze wiecznym.
Natomiast kto będzie “tracił” - mówiąc po ludzku - swoje życie doczesne, swój czas, zdrowie, siły, pieniądze dla dobra innych ludzi, rodziny, z powodu Jezusa i wymogów Ewangelii, ten zachowa je w wymiarze wiecznym.
Jaki jest bowiem sens zyskać tu, na ziemi, choćby największe dobra materialne, sławę i znaczenie na przeciąg zaledwie kilkudziesięciu lat, ale stracić swoje życie u Boga, które - tak jak On - nigdy nie ma kresu?
Mk 9,14-29
Okazuje się, że i Jezus czasami był zniecierpliwiony i zmęczony niewiarą swoich uczniów oraz tłumów, które przecież tak gorliwie za Nim podążały dzień w dzień. Jak widać, samo słuchanie Jezusa nie przekłada się automatycznie na głęboką wiarę w Niego. Również chodzenie do kościoła, nawet systematyczne, też nie przekłada się samo z siebie na chrześcijański styl życia. Potrzebne jest zaufanie, zawierzenie, niczym zaufanie małego dziecka trzymającego się ręki swego taty, gdy razem z nim wędruje ulicą.
A jaka była inna przyczyna, dla której uczniowie Jezusa nie mogli wyrzucić owego ducha nieczystego? Ponieważ - jak tłumaczy Jezus - ten rodzaj można wyrzucić wyłącznie modlitwą i postem.
Jeśli chcemy, tak jak On, pomagać dziś ludziom, potrzebna nam jest i wiara w Niego, i zaufanie, i żywy kontakt z Nim, czyli modlitwa, i post, czyli uporządkowana relacja do samego siebie.
Mk 9,41-50
Dzisiejsza Ewangelia to zestaw przestróg Jezusa wyrażonych na sposób semicki, czyli bardzo radykalnie.
Najpierw Jezus przestrzega przed gorszeniem, czyli “czynieniem gorszym” kogokolwiek spośród “tych małych, którzy wierzą”. A chodzi tu nie tyle o dzieci, co o wszystkich, których wiara jest prosta, może nieco naiwna, taka nieskomplikowana. Moja wiara, o ile jest głębsza i bardziej „zaawansowana duchowo”, nie może się stać powodem do lekceważenia innych, “maluczkich”.
Druga przestroga dotyczy radykalnego unikania zła lub też zrywania z nim, co Jezus wyraża symbolicznie, w duchu semickim: “jeśli twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją; jeśli twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je”.
Ze złem osobowym, czyli szatanem, który jest głównym sprawcą zła moralnego, nie wchodzi się bowiem w żaden dialog. Tu potrzebna jest odwaga i radykalizm w stanowczym powiedzeniu “nie!”
Mk 13,33-37
W tej krótkiej wypowiedzi Jezus parokrotnie wzywa swoich uczniów do czuwania. W tekście greckim Ewangelii padają tu słowa: blepete, agrypneite, „patrzcie, czuwajcie”, czyli: patrzcie, baczcie na to, abyście czuwali, abyście (dosłownie:) „spali na otwartej przestrzeni”, a zatem nie dali się zaskoczyć temu, kto chce do was podejść w złym celu. Dwukrotnie powtarza się też słowo grēgoreite, od egeirō, czyli powstać, podnieść się, przybrać postawę stojącą, bo ona pozwala na czuwanie i szybkie reagowanie.
Za każdym razem chodzi zatem o przyjęcie postawy czuwania, gotowości na szybką reakcję, by nie dać się zaskoczyć. Dlaczego należy przyjąć taką postawę? Bo nie wiemy, kiedy nadejdzie kairos, czyli ta „właściwa pora”. Pora powrotu właściciela. Należy czuwać, aby pan domu nie zastał nas śpiącymi, gdy niespodziewanie przyjdzie.
Panem domu jest, oczywiście, Jezus, a „pora” Jego nieoczekiwanego nadejścia to paruzja — moment powtórnego i ostatecznego przyjścia. Tego właśnie nie możemy przoczyć: tego czasu i tej Osoby. Jest to czas nawiedzenia, episkopē, a może lepiej: epifania.
Jak należy czuwać, aby czuwać właściwie?
Z kontekstu wypowiedzi wynika, że chodzi o wypełnianie obowiązków nałożonych przez pana domu na swoje sługi, zanim jeszcze wyruszył w drogę: „każdemu jego własne zadanie”. Co to znaczy? To są obowiązki stanu, zadania związane z podjętą pracą czy funkcją w Kościele. To ma być treścią, wypełnieniem czasu mego oczekiwania i czuwania. To jest mój „krzyż”, który winienem nieść przez życie, naśladując w tym Jezusa, Pana domu, Pana Kościoła.
Proszę Cię, Jezu, abym tak właśnie przeżywał czas Adwentu.
Na koniec warto nadmienić, iż Marek przytaczając cztery pory możliwego nadejścia pana domu („z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem”), odwołuje się do czterech straży nocnych, wedle rzymskiej tradycji, przejętej przez Izraelitów. Kieruje swą Ewangelię do Rzymian, nic zatem dziwnego, że przytacza ten właśnie sposób dzielenia nocy.
A zatem opse — wieczorem, po zachodzie słońca; mesonyktion — o północy; alektorofōnia — „o porze piania koguta”, czyli między północą a trzecią nad ranem; oraz prōi — wczesnym rankiem; pomiędzy trzecią a szóstą rano.
Mk 1,1-8
Misją wysłannika jest przygotować „drogę” Panu, uczynić prostymi „ścieżki” dla Niego. Ale czy rzeczywiście jest to misja tylko wysłannika? Czyż nie jest to nasze zadanie? Liczba mnoga wskazuje raczej na to, iż to my, słuchacze tej wypowiedzi, mamy przygotować drogę Panu i wyprostować ścieżki dla Niego.
O jaką „drogę” i jakie „ścieżki” tu chodzi? Sądzę, że duchowe, prowadzące do naszych serc. Chodzi o wyprostowanie naszego życia, o naprawienie tego, co jest złe, o nawrócenie się. Zadaniem wysłannika jest pomóc nam dokonać niejako rachunku sumienia pomocnego do nawrócenia.
Taki właśnie jest cel przyjścia i nauczania Jana: głosił chrzest nawrócenia celem odpuszczenia grzechów.
Jan powiada, że chrzci wodą, hydati, Jezus zaś będzie chrzcił en pneumati hagiō, „w Duchu Świętym”. Chrzest Jezusa zatem jest nie tylko obmyciem z grzechów, ale też zanurzeniem w Duchu Świętym, napełnieniem Jego mocą.
Chrzest Jana był tylko i wyłącznie zapowiedzią, symbolicznym obmyciem wodą jako preludium do właściwego chrztu, Jezusowego. On nie dawał oczyszczenia z grzechów, nie dawał też mocy Bożego Ducha do trwania w łączności w Bogiem, do przezwyciężania słabości i pokus.
Chrzest Janowy był środkiem wiodącym do właściwego celu — do uwierzenia w Jezusa i przyjęcia Jego Ducha, Ducha Świętego.
Dzięki Ci, Jezu, że otrzymałem Twój chrzest, Twoje obmycie. A jest ono nie tylko obmyciem z grzechów i w ten sposób pojednaniem z Tobą — co już samo w sobie jest niesamowitym darem — ale jest też darem Ducha Świętego, Twego Ducha, do życia zgodnego z Twoją wolą.
Proszę Cię o odnowienie we mnie mocy Twego Świętego Ducha.
Mk 1,6b-11
Jan nauczając i chrzcząc nad Jordanem, mówił do swoich uczniów i szerokiego grona słuchających go, że nadchodzi „mocniejszy ode mnie”. Chodzi o „mocniejszego” duchowo, godnością, majestatem, pochodzeniem. Jan uważa siebie wręcz na niegodnego, by klęknąć i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów, co było funkcją niewolnika. Czuje, że różnica między nimi jest tak wielka, że nie można nawet jej porównać do różnicy między panem a jego niewolnikiem.
Daj mi, Jezu, tę głęboką świadomość, że jesteś pełen majestatu, że jesteś „mocniejszy od”.
Dziękuję Ci, że jesteś „mocniejszy” nie tylko od Jana, ale jesteś mocniejszy od osobowego zła, niezależnie od tego, jak silne by ono było (Łk 11,21n). Ty zawsze jesteś „mocniejszy”. I za to Ci dziękuję, Boże.
O jeszcze jednej ogromnej różnicy powiada Jan: jego chrzest jest chrztem z wody, hydati, natomiast Jezus będzie chrzcił Duchem Świętym, en pneumati hagiō. Inni ewangeliści piszą: „ogniem Ducha Świętego”. Chrzest Jana jest zatem tylko zapowiedzią, przygotowaniem, wskazaniem na coś większego. Jest swoistą „wprawką”. Prawdziwy chrzest, to chrzest udzielany przez Jezusa. Jest to chrzest mocą Ducha Świętego.
Takim właśnie chrztem zostałem ochrzczony. Otrzymałem Twego Ducha, Panie, podobnie jak wielu moich braci i sióstr.
Dziękuję za dar chrztu, za dar Ducha, Ducha mocy, świętości, prawdy.
Dziękuję Ci, Boże, za moich Rodziców, którzy mnie do chrztu przynieśli i wychowali w wierze, za rodziców chrzestnych, za szafarza chrztu.
Proszę Cię o nieustanne odnawianie mocy Twego Ducha we mnie i we wszystkich ochrzczonych.
Gdy Jezus przyjął chrzest z rąk Jana, wówczas z otwartych niebios Duch zstąpił na Niego niczym gołębica i odezwał się głos: „Ty właśnie jesteś moim umiłowanym synem”. To jest równoznaczne ze stwierdzeniem: Ty jesteś moim jedynym synem, poza którym nie mam innego. I dalej: „w Tobie znalazłem upodobanie”, albo: „w Tobie się rozsławiłem”.
Ja też, podobnie jak każdy ochrzczony, jestem Twoim dzieckiem; mam w sobie Twego Ducha, a zatem mogę do Ciebie wołać: Abba! Tato!
Jestem też dziedzicem Twoich dóbr: Królestwo Boże należy do mnie! A zadatkiem i potwierdzeniem tego teraz jest Twój Duch, którego mi dałeś. Dzięki Ci, Boże!
I zachowaj mnie, moich braci i siostry w mocy Twego Ducha.
Mk 1,14-20
Patrząc z perspektywy mieszkańca Judei i jej stolicy, Jerozolimy, Galilea była traktowana pogardliwie i lekceważąco jako kraina na wpół pogańska, z wymieszaną ludnością, nadto utrzymująca kontakty handlowe bardziej z hellenistycznym Dekapolem, czyli wspólnotą „dziesięciu miast” na wschód od Jeziora, aniżeli z rdzennie żydowską Judeą.
Ale właśnie tutaj, w Galilei, wychował się Jezus, chociaż Nazaret nie był miastem Jego narodzenia. Tutaj w Kafarnaum, na pograniczu dawnych pokoleń Zabulona i Neftalego, zamieszkał w domu Piotra. Tutaj przede wszystkim nauczał w synagogach, głosił Ewangelię o nadchodzącym Królestwie i leczył chorych i opętanych. Z tego też terenu powołał wszystkich swoich uczniów za wyjątkiem jednego, Judasza, który wywodził się z Judei, z wioski o nazwie Kariot (dlatego po hebrajsku nazwano go „mężem z Kariotu”, isz Kariot).
Dlaczego Jezus powołał właśnie Galilejczyków? Może dlatego, że Galilea była bardziej przyjazna dla człowieka, bardziej zielona, kwitnąca, obfitująca w wodę, a ludzie tu mieszkający byli w związku z tym bardziej otwarci na siebie nawzajem i na obcych, bardziej serdeczni i tolerancyjni. Łatwiej też im było przyjąć to, co nowe, i dostosować się do potrzeb i wyzwań Radosnej Nowiny.
A może też i dlatego wybrał Galilejczyków, że jako np. rybacy zarządzający dobrze prosperującymi spółdzielniami rybackimi, byli bardziej zamożni i mieli więcej do stracenia zostawiając wszystko i idąc za Jezusem, a ich radykalna decyzja była bardziej wartościowa i przemyślana, i nie nosiła w sobie znamion „słomianego ognia”?
Czy moja zamożność prowadzi mnie do Jezusa czy też w drugą stronę?
Mk 3,22-30
Różne opinie krążyły o Jezusie w środowisku. Jedni byli Nim zafascynowani, inni twierdzili, że “odszedł od zmysłów”, a jeszcze inni, jak faryzeusze i uczeni w Piśmie, utrzymywali złośliwie, że ma w sobie Belzebuba, władcę złych duchów, i jego mocą wypędza złe duchy.
Pomijając już to, że była to całkowita nielogiczność (ale tak właśnie się dzieje, gdy człowiek odrzuca Boże prawo, to Bóg go oddaje “na pastwę na nic niezdatnego rozumu”, jak stwierdza św. Paweł w Liście do Rzymian), pomijając zatem jaskrawą nielogiczność, w tej wypowiedzi uczonych w Piśmie wybrzmiewa ich gniew, zazdrość i złość przeciwko Jezusowi, bo tłumy idą za Nim, a nie za nimi. Świadomie zatem pragną podkopać Jego autorytet i zaufanie w społeczeństwie i choć dobrze wiedzą i czują, że Jezus naucza mocą Bożego Ducha, to jednak rozpowiadają, że czyni to mocą Belzebuba, księcia ciemności.
Taką właśnie postawę Jezus nazywa grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, który nigdy nie będzie odpuszczony, bo ma znamiona grzechu wiecznego. Jak z tego wynika, to nie Bóg stawia tu barierę człowiekowi, ale sam człowiek świadomie i dobrowolnie odwraca się od Boga, próbując też innych od Niego odciągnąć, i mówi Mu swoje nieodwracalne “nie!”
Winniśmy zawsze prosić Boga, aby zachował nas od złych emocji, nienawiści, gniewu i zazdrości, zaślepiających nasz rozum i zdrowe myślenie.
Mk 3,31-35
Rodzina Jezusa, patrząc na Jego styl życia sądziła, że „odszedł od zmysłów”. Uważali, że Jego postępowanie może Go narazić na wrogość ze strony środowiska kapłańskiego, saducejskiego, faryzejskiego, herodiańskiego. Wszyscy zatem mogą się zwrócić przeciw Niemu.
Wyszli zatem i w dobrej wierze chcieli Go „pochwycić”. Chcieli zapewne przywieść Go z powrotem do domu i w ten sposób uchronić przed jakimś nieszczęściem, przeczekać wzburzenie środowisk „trzymających władzę”. Dlatego teraz stanęli na zewnątrz domu, w którym przebywał (pewnie nie tylko z tego powodu, że tłum był wokół Jezusa i nie mogli się do Niego dostać) i „posłali po Niego, aby Go wezwać”. Chcieli Go zatem wywołać na zewnątrz, porozmawiać z Nim na osobności i przekonać o konieczności powrotu do domu i zaprzestania tej niebezpiecznej działalności.
Czynili to z dobrego serca, ze szczerego przekonania o słuszności swych decyzji, z czysto ludzkiej troski o Niego.
Jaka była reakcja Jezusa? Gdy Mu doniesiono, iż Jego Matka i Jego bracia stoją na dworze i pragną się z Nim widzieć, zwrócił się do tłumu zgromadzonego wokół Niego i spytał retorycznie: „Którzy są moją Matką i moimi braćmi?” I od razu odpowiedział: „Oto moja matka i oto moi bracia”.
Te słowa mogły być przykre dla uszu Matki i rodziny, ale oni raczej ich nie słyszeli, byli przecież na zewnątrz (tak, jak tego chcieli, także duchowo: na zewnątrz świata, w którym On żył). Te słowa usłyszeli wyłącznie ci, którzy Go słuchali, którzy chcieli Go słuchać (którzy byli „wewnątrz”, wewnątrz domu, ale i „wewnątrz” Jego świata). Oni wszyscy byli dla Niego jak Matka i bracia. Dlaczego? Właśnie dlatego, że Go słuchali. Gdyż — jak to ujął — „ktokolwiek spełnia wolę Boga, ten jest Mi bratem i siostrą, i matką”.
Naucz mnie, Panie, słuchać i spełniać wolę Boga, i „coraz bardziej” stawać się Twoim bratem.
Mk 1,21-28
Dwie sprawy wprawiły w zdumieniu uczestników liturgii synagogalnej w Kafarnaum: nieznany im, zupełnie nowy sposób autorytatywnego nauczania, który prezentował Jezus w przeciwieństwie do ich rabinów, oraz Jego przemożne panowanie nad duchami nieczystymi.
Okazuje się, że duch nieczysty miał o wiele lepsze rozeznanie, kim jest Jezus, niż nawet apostołowie, którzy z Nim przebywali „na okrągło”, nie mówiąc już o zwykłych ludziach. W oczach ducha nieczystego Jezus jest świętym Boga, Jego wysłannikiem, który przyszedł na ziemię, aby zniszczyć dzieło szatana.
Można tu postawić pytanie: skoro szatan wie, kim jest Jezus i jaka jest Jego misja, i skoro wie, że ostatecznie przegra, to dlaczego się przeciwstawia? Odpowiedź jest chyba jedna: wiedza to nie wszystko. Brakuje tu woli, chęci uznania Jezusa za Boga i podporządkowania Mu siebie.
Szatan jest najlepszym teologiem, gdy chodzi o wiedzę o Bogu. Ale „idzie w zaparte”, gdy chodzi o uznanie Go za „swego” Boga i Pana.
My też czasami posiadamy dużą, teologiczną wiedzę o Bogu. Ale czy to znaczy, że wierzymy w Niego, że zawierzamy Mu swoje życie?
Mk 1,29-39
Dlaczego dopiero z nastaniem wieczora, „gdy słońce już zaszło” — jak podaje Ewangelista — przynoszono do Jezusa wszystkich chorych i opętanych? Nie mogli tego uczynić za dnia?
Otóż nie mogli, bo był szabat, a w szabat nie wolno nic nosić ani wykonywać żadnych prac, które miałyby charakter twórczy. Natomiast po zachodzie słońca, kiedy rozpoczynał się już nowy dzień (zgodnie z żydowskim sposobem liczenia czasu), mogli przyjść do Jezusa, przynosząc doń wszystkich potrzebujących uzdrowienia.
Jezus zabraniał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim On jest. To oznacza, iż nie chciał, aby ludzie wyrabiali sobie opinię o Nim na podstawie świadectwa innych, w oparciu o plotki i medialne doniesienia. On pragnął, aby każdy sam wyrobił sobie opinię o Nim na podstawie tego, co widział i czego doświadczył. Tylko wtedy będzie głęboko wewnętrznie umotywowany do szczerego pójścia za Nim, do przylgnięcia do Niego całym sobą i na zawsze.
Na to przecież Jezus „wyszedł” od Ojca.
Mk 7,14-23
W tradycji Narodu Wybranego bardzo mocno podkreślano wartość czystości rytualnej, czyli takiej, która umożliwiała uczestniczenie w kulcie liturgicznym w świątyni Jerozolimskiej. Zwracano uwagę przede wszystkim na czystość zewnętrzną, nie (zawsze) dbając o czyste serce i myśli.
A właśnie ten ostatni aspekt podkreśla Jezus: „Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym, lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym”.
Prawdziwa nieczystość związana jest zatem ze złymi myślami, które przyjmują następnie postać złych słów czy wreszcie złych czynów.
Jak zatem wynika z dzisiejszej wypowiedzi Jezusa, Jego uczeń winien przede wszystkim dbać o czystość swoich myśli. Tu jest główne źródło jego świętości lub nieczystości.
Mk 7,24-30
Piękna scena ewangeliczna ukazująca głęboką wiarę poganki i jej wielką miłość do swego dziecka, gotową znieść z pokorą przykre zapewne słowa usłyszane z ust Jezusa. Jezus jej jednak nie odpycha, lecz — że tak powiem — „testuje” jej wiarę i ufność.
Najpierw zwraca się do niej słowami typowymi dla mentalności przeciętnego Żyda tamtej epoki: to my jesteśmy „dziećmi” Boga i dzięki temu mamy prawo do wszelkich Jego darów, natomiast poganie są „psami”, które nie są warte ani Boskiej, ani ludzkiej uwagi.
Te szorstkie słowa nie zniechęciły jednak kobiety, która — z miłości do swego dziecka — przyjęła je w uniżeniu serca i nadal prosiła, by „szczenięta” mogły się nasycić choćby okruszynami spadającymi ze stołu „dzieci”.
I jak tu odmówić takiej prośbie kochającej matki? Nawet dziś Bóg nie jest w stanie tego uczynić.
Mk 1,40-45
Trądem nazywano w starożytności różne odmiany chorób skórnych, a nawet wszelkiego rodzaju zmiany na ubraniach czy murach domów (np. grzyb). W każdej z tych sytuacji należało zwrócić się do kapłana, który nie tyle leczył, co raczej wydawał diagnozę o „stanie zdrowia”, o czystości lub nieczystości osoby lub rzeczy. Wiązało się to z okresem kwarantanny, a po oczyszczeniu — ze złożeniem Bogu ofiary dziękczynnej.
Prawdziwy trąd skóry był nieuleczalny. Uważano, iż jedynie Bóg może pomóc takiej osobie.
Ileż zatem wiary musiało być w owym człowieku pokrytym trądem, który prosił Jezusa: „Jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Nie mówił: „Jeśli możesz co uczynić”, ale: „Jeśli chcesz”.
Ileż ludzkiego współczucia było w Jezusie, który — wbrew zakazom Prawa i zwykłej roztropności — dotknął trędowatego i powiedział do niego: „Chcę, bądź oczyszczony!” Polecił mu też pokazać się kapłanowi i złożyć ofiarę, aby w ten sposób spełnić wszelkie wymagania Prawa Mojżeszowego w tej materii.
Jezus nie przyszedł po to, by znieść Prawo, ale po to, by je wypełnić. Wypełnić miłością.
Mk 8,11-13
Zaskakującą jest rzeczą, iż człowiek może patrzeć na coś i tego w ogóle nie dostrzegać, nie widzieć. Faryzeusze widzieli różne cuda dokonywane przez Jezusa, zapewne o wielu jeszcze innych słyszeli od ludzi, a jednak teraz przychodzą do Niego i domagają się znaku potwierdzającego Jego misję i godność mesjańską. Kontekst mówi nam wyraźnie o ich złej woli oraz zamknięciu się na działanie Boga w świecie i Jego natchnienia.
Wedle tradycji hebrajskiej, znakiem potwierdzającym nadejście Mesjasza i Jego królowania miałby być kamień z nieba, nie poruszony ręką ludzką, który spadając zniszczy wszelkie ludzkie królestwa oparte na przemocy i tyranii, stosownie do tekstu z Księgi Daniela ze Starego Testamentu (Dn 2).
Jezus na takie oczekiwania jedynie głęboko wzdycha i powiada, że „żaden znak nie będzie dany” temu przewrotnemu pokoleniu. Ta wersja wypowiedzi Jezusa zawarta w Ewangelii Marka różni się od wersji Mateuszowej i Łukaszowej, gdzie jest powiedziane, że żaden znak „prócz znaku Jonasza” nie będzie dany temu pokoleniu. Być może wypowiedź Markowa jest bardziej pierwotna i oryginalna, ale też jest możliwe, że Marek ją zmienił, bo uznał, że odbiorcy jego Ewangelii — etnochrześcijanie — nie bardzo będą wiedzieli, kim był prorok Jonasz ze Starego Testamentu.
Tak czy inaczej, znakiem jest osoba Jezusa, Jego nauczanie i czyny. On jest prawdziwym Słowem, przez które Bóg Ojciec wypowiedział wszystko, cokolwiek chciał nam, ludziom, zakomunikować i nie ma nam już nic więcej do przekazania (pap. Benedykt XVI). Szukanie innych znaków byłoby w tej sytuacji — delikatnie mówiąc — nietaktem wobec Boga, jak to napisał św. Jan od Krzyża.
Mk 8,14-21
Jak słyszymy, Jezus też niekiedy bywał zniecierpliwiony małą pojętnością swoich wybranych uczniów. Patrzą na cuda, których dokonuje, i nie wyciągają żadnych wniosków co do ich znaczenia. Słyszą Jego nauczanie, ale nie potrafią zrozumieć i odnieść je do siebie.
Jezusową przestrogę, by strzegli się „kwasu faryzeuszów i Heroda”, zrozumieli dosłownie i zaczęli się martwić, że nie mają z sobą dość chleba, do którego wypieku kwas był niezbędny. Nie przyszło im w ogóle do głowy, że przecież Jezus — jak sami to widzieli — rozmnożył chleb za jednym razem dla pięciu tysięcy, za drugim — dla czterech tysięcy ludzi. Nie muszą się zatem martwić o sprawy tego świata, jak długo Jezus jest obecny w ich życiu.
Mają natomiast wystrzegać się symbolicznego kwasu faryzeuszów i Heroda, czyli ich przebiegłości w czynieniu zła, ich podstępów, ich przewrotności. Uczeń Jezusa winien bardziej wystrzegać się zła duchowego, aniżeli martwić z powodu niedostatku materialnego.
Mk 1,12-15
Czas pobytu na pustyni przez czterdzieści dni to trud walki, ale nie byłeś w niej sam: Ojciec posłał swoich aniołów, aby Ci służyli. Ja też nie jestem sam w tym okresie wielkopostnej walki z samym sobą. Ty jesteś ze mną.
„Czas się wypełnił — bliskie jest Królestwo Boże”. Pewna epoka (greckie kairos) historii zbawienia i historii świata jest już za nami (czas gramatyczny, który tu występuje, zwany perfectum passivum, może wskazywać na Boga jako tego, który zamknął tę epokę w historii zbawienia; byłoby to zatem passivum divinum, czyli „boska” strona bierna).
Nadszedł czas Królestwa (perfectum wskazuje na skutki: Królestwo nadeszło i jest obecne w Jezusie. Stąd Ojcowie Kościoła nazywali Go po grecku autobasileia, czyli „On sam jest Królestwem”).
Zakończył się Stary Testament, rozpoczyna się Nowy. Do jakiej postawy jestem zatem wezwany?
„Nawracajcie się, byście wierzyli w Ewangelię”. Systematyczne, stałe nawracanie się (praesens, czyli czas teraźniejszy). To nie jest coś jednorazowego, tu chodzi o proces. Jest to proces przemiany swego umysłu, swego sposobu myślenia. Nie chodzi o emocje, ale o spokojne, rozważne i dobre decyzje. Czas nawracania się to właśnie czas owych 40 dni, które daje mi Kościół.
Co ma być jego efektem? „Abyście wierzyli” w Ewangelię. Nawracanie się ma mnie doprowadzić do wiary w Ewangelię, ma mi pomóc wierzyć; nie tyle „uwierzyć”, co właśnie „wierzyć” (praesens), trwać w wierze.
Jeśli chcę zatem wierzyć, muszę wpierw się nawracać, stworzyć odpowiedni grunt pod wiarę, jak zaoranie gleby przed zasiewem. Wiara jest łaską, jest darem Boga, ale Bóg oczekuje współpracy, oczekuje działania z mojej strony.
Czas 40 dni jest właśnie po to, by nawracać się, przygotowywać grunt pod wiarę w Ewangelię. Prawda o zmartwychwstaniu Jezusa jest owym ziarnem, które ma przynieść owoc obfity. Do przyjęcia tego ziarna muszę się przygotować.
„Dobra nowina”, czyli ewangelia, to prawda o Jego zmartwychwstaniu i o pokonaniu przez Niego szatana, grzechu i śmierci. Dlatego teraz szatan kusi Go, aby zniweczyć Boże plany, odciągnąć Jezusa od ich realizacji, bo to stanie się dla szatana klęską.
Wielki Post to czas „tranzytowy”, to czas nawracania się. Celem jest Zmartwychwstanie.
Mk 12,28b-34
Pytanie o najważniejsze, czyli „pierwsze” przykazanie bynajmniej nie było pytaniem akademickim. Tradycja żydowska wyliczała 613 nakazów i zakazów, wynikających z Prawa Mojżeszowego. Ale czy wszystkie należało zachowywać? Czy też może są ważniejsze i mniej ważne?
Jezus pytany w tej kwestii odpowiada bardzo krótko i zdecydowanie: chodzi o jedno przykazanie miłości Boga całym sobą, połączone nierozerwalnie z uprzednim wyznaniem wiary w Jego jedyność (tzw. Szema Israel).
Drugim przykazaniem jest miłowanie bliźniego jak siebie samego. Wszystkie inne normy zawierają się w pełni w tym przykazaniu miłości, jak twierdzi św. Paweł. Wszelkie całopalenia i ofiary mają w stosunku do przykazania miłości Boga i bliźniego znaczenie drugorzędne.
Czy także dla mnie jako chrześcijanina miłość wobec Boga i każdego bliźniego jest ważniejsza od wszystkich innych spraw w tym życiu?
Mk 14,1 — 15,47
W Niedzielę Palmową Kościół wsłuchuje się z uwagą i w zadumie w długie opowiadanie o Męce Pańskiej, odczytywane w jednej z wersji Ewangelistów synoptycznych, czyli Mateusza, Marka lub Łukasza. W tym roku roku jest to wersja Markowa.
Po kolei przesuwają się przed naszymi oczyma ostatnie sceny poprzedzające śmierć Jezusa.
Najpierw jest to namaszczenie w Betanii drogocennym olejkiem, wartym 300 denarów, czyli 300 dni pracy robotnika niewykwalifikowanego, co wywołuje oburzenie Judasza, a co Jezus zinterpretował jako zgodne z tradycją przygotowanie do Jego pogrzebu.
Następnie jest krótki opis zdrady Judasza, postanawiającego za 30 srebrników, czyli 120 denarów — wyznaczona Prawem Mojżeszowym cena za niewolnika (Wj 21,32) — wydać swego Mistrza w ręce arcykapłanów.
Potem widzimy człowieka niosącego dzban wody na głowie (zupełnie wyjątkowa sytuacja: była to przecież funkcja kobiet!), który dla uczniów Jezusa staje się znakiem doprowadzającym do miejsca, gdzie należy przygotować Paschę.
W trakcie samej Paschy Jezus informuje uczniów o dramacie zbliżającej się zdrady: dokona jej bowiem ten, który należy do grona Dwunastu i który z Jezusem „rękę zanurza w misie”, czyli jest dopuszczony do najbliższej wspólnoty jako przyjaciel i brat.
Po opisie ustanowienia Eucharystii kolejny dramat: tym razem zapowiedź haniebnego zaparcia się Jezusa ze strony Piotra, pierwszego w gronie Apostołów.
Potem modlitwa w Ogrójcu i stres agonii, i prośba do uczniów i do nas o „jedną godzinę czuwania” wraz z Nim w Jego bólu i trwodze konania.
Wreszcie pojmanie i „Judaszowy pocałunek”, który nie był bynajmniej znakiem przyjaźni i braterskiej życzliwości. Tu Marek Ewangelista wstawia dziwną informację o jakimś młodzieńcu, „odzianym w prześcieradło na gołym ciele”, który — pochwycony przez strażników świątynnych — pozostawił je w ich rękach i uciekł nago. Być może Marek wspomina tu samego siebie, tym bardziej, że ogród Getsemani należał przecież do jego matki.
Następnie wsłuchujemy się w paralelnie prowadzony opis: z jednej strony — przesłuchanie Jezusa przed Sanhedrynem i Jego odważne wyznanie, że jest „Synem Błogosławionego”, a z drugiej — trzykrotne wyparcie się przez Piotra wszelkiej znajomości z Nim; za trzecim razem uczynił to pod przysięgą.
Następnego dnia rano arcykapłani i uczeni w Piśmie prowadzą Jezusa przed Piłata, prokuratora rzymskiego, gdyż tylko on miał władzę wydawać wyroki śmierci w Palestynie w tamtym czasie. Pod wpływem ich intryg Piłat skazuje na śmierć Jezusa, Syna Boga Ojca, a uwalnia im, na ich prośbę, Barabasza, buntownika i zabójcę, którego aramejskie imię oznacza — nomen omen — „syn ojca”…
Kolejne wydarzenia toczą się już bardzo szybko: najpierw wyszydzenie Jezusa przez żołnierzy rzymskich, kiedy dowiedzieli się, że jest rzekomo królem żydowskim; potem dźwiganie krzyża, w którym pomaga Jezusowi niejaki Szymon z Cyreny, „ojciec Aleksandra i Rufusa”, jak wyraźnie podkreśla to Marek (pisze bowiem swą Ewangelię w Rzymie, a tam właśnie mieszkał później Rufus, o czym dowiadujemy się z Listu św. Pawła do Rzymian, gdy w jego zakończeniu zamieszcza takie słowa: „Pozdrówcie wybranego w Panu Rufusa i jego matkę, która jest i moją matką”, Rz 16,13).
Następnie ukrzyżowanie i powszechne wyszydzenie Jezusa na Golgocie. Marek zaznacza, iż podano Jezusowi do wypicia wino zaprawione mirrą celem złagodzenia bólu, lecz On go nie wypił: chciał umierać i cierpieć za nas w pełni świadomie, bez „znieczulenia” i udawania.
Jego śmierci na Golgocie towarzyszyło rozdarcie się zasłony świątynnej w Jerozolimie, oddzielającej Miejsce Najświętsze od reszty przybytku. Symbolicznie oznacza to, iż odtąd, od momentu ekspiacyjnej śmierci Jezusa za nasze grzechy i pojednania ludzkości z Bogiem, nie będzie już niczego, co mogłoby nas oddzielać od Niego.
Urzędowym obserwatorem ukrzyżowania i śmierci Jezusa jest oficer rzymski i to on składa piękne świadectwo swej wiary: „Istotnie, człowiek ten był Synem Boga!”. Jest to zapewne też i ukłon Marka w stronę wspólnoty rzymskiej, dla której potrzeb pisał tę Ewangelię.
Naocznymi świadkami wszystkich dotychczasowych wydarzeń oraz pośpiesznego pogrzebania Jezusa w ogrodzie z racji na zbliżający się szabat, były też kobiety: z punktu widzenia tradycji judaizmu — świadek bezwartościowy. Jego uczniowie jednak już dawno uciekli…
Mk 16,1-8
Oto mamy przed sobą pierwsze i — jak się wydaje — rzeczywiście pierwotne zakończenie Ewangelii wg św. Marka. Jest to zarazem najstarszy ewangeliczny opis wydarzeń, które dokonały się „pierwszego dnia po szabacie”.
Jezus zmartwychwstał! Świadectwem tego jest pusty grób oraz słowa anioła: „powstał, nie ma Go tu”.
Niewiasty mają stać się pierwszymi świadkami i zwiastunami tego radosnego i niesamowitego wydarzenia wobec grona Apostołów, chociaż tradycja Mojżeszowa wyraźnie stwierdzała, że świadectwo kobiety jest bez wartości… Być może było tak w oczach ludzi, ale nie w oczach Boga.
Zmartwychwstałego Pana będzie można spotkać w Galilei. Tam bowiem w teologicznej koncepcji Marka wszystko się rozpoczęło, tam też zamyka się ziemski krąg życia i nauczania Jezusa. Odtąd Galilea staje się symbolicznym miejscem spotkania ze Zmartwychwstałym. Jest ona wszędzie tam, gdzie przepowiada się Jezusa i Jego zbawcze orędzie.
Niewiasty, zdumione i przestraszone wielkością i niesamowitością usłyszanego orędzia, „nikomu nic nie powiedziały, bo się bały”. Może wydać się szokujące takie zakończenie najstarszej Ewangelii kanonicznej. Nic zatem dziwnego, że wkrótce — raczej już nie spod pióra Marka — wyszły następne jej zakończenia, bazujące na świadectwach pozostałych Ewangelii kanonicznych, opisujące kolejne ukazywania się Zmartwychwstałego zarówno Apostołom, jak i szerszemu gronu uczniów.
Pan rzeczywiście zmartwychwstał, Alleluja!
Mk 16,15-20
Przeczytany przed chwilą tekst jest fragmentem tzw. dłuższego zakończenia Ewangelii wg św. Marka. Zostało ono dodane do tekstu pierwotnego prawdopodobnie w II w. Celem było po pierwsze — zamknięcie Ewangelii w jakiś literacko przyjęty sposób, a po drugie — odwołanie się do epilogów pozostałych Ewangelii kanonicznych, mówiących o ukazywaniu się Jezusa swoim Apostołom po Jego zmartwychwstaniu.
Zakończenie Markowe zawiera tzw. nakaz misyjny Jezusa: Jego uczniowie mają iść na cały świat i głosić Ewangelię „wszelkiemu stworzeniu”. Każdy, kto uwierzy ich nauczaniu i przyjmie chrzest, znajdzie się na dobrej drodze ku zbawieniu, natomiast ten, kto słuchając nauczania o Jezusie jako Panu odrzuci je z motywu przywiązania do zła, znajdzie się na drodze wiodącej ku samodestrukcji. Tylko miłość bowiem jest twórcza, a Bóg jest Miłością.
Tym, którzy uwierzą w Jezusa i Jego Bożą moc, towarzyszyć będą szczególne znaki.
Pytanie, czy były one właściwe tylko czasom apostolskim, czy też i dziś możemy ich doświadczać? A jeśli ich nie doświadczamy, to może dlatego, że brak nam wiary?
Mk 10,28-31
Dzisiejsza Ewangelia podejmuje ważki temat: bogatemu trudno będzie wejść do Królestwa niebieskiego. Apostołowie, choć mocno tym faktem zdumieni, a nawet przestraszeni, odnajdują jednak jakieś elementy ubóstwa i opuszczenia w swoim życiu i ustami Piotra pytają lękliwie: opuściliśmy nasze domy i rodziny, nasz dobrze prosperujący biznes rybacki, poszliśmy za Tobą, czy to wystarczy, by wejść do Królestwa?
Jezus odpowiada im i nam dwuetapowo: po pierwsze, każdy, kto ze względu na Niego opuści swoich najbliższych oraz posiadane dobra materialne, niezależnie od tego, czy uczyni to realnie, czy też duchowo: nabierając do nich pewnego dystansu i stawiając Jezusa w swym życiu ponad tym wszystkim — już teraz, na ziemi, otrzyma stokrotnie więcej. A zatem Bóg mu to wynagrodzi — jak mówimy — w dwójnasób, choć zapewne nie obejdzie się bez cierpienia, prześladowań, niezrozumienia, bo taki jest kontekst ludzkiego życia tutaj, na ziemi.
Po drugie, każdy, kto zdobędzie się na radykalne postawienie Jezusa na pierwszym miejscu w życiu obecnym, osiągnie też i życie wieczne.
Ważne, by w swych decyzjach wytrwać do końca. Bo wielu pierwszych i gorliwych obecnie, okaże się ostatnimi, gdy nie wytrwają na tej drodze, a wielu obecnie dalekich od Boga, okaże się być pierwszymi dzięki swemu nawróceniu.
Mk 10,32-45
Prośbę skierowaną do Jezusa przez Jana i Jakuba można zinterpretować jako żądanie dla siebie stołków ministerialnych w przyszłym Jego rządzie. Dwaj bracia uznali widać, że należy się pośpieszyć z załatwieniem tej sprawy, skoro Jezus zapowiada jakąś bliżej niezrozumiałą dla nich swoją śmierć, a potem jeszcze trudniejsze do pojęcia zmartwychwstanie.
Prośba synów Zebedeusza oburzyła pozostałych dziesięciu Apostołów, ale bynajmniej nie z racji na jej niestosowność, ale z racji na to, że i oni przecież także chcieli te miejsca u boku Jezusa zająć.
Widzimy więc, że Dwunastu Jego uczniów, których nota bene sam sobie wybrał, nie było idealnym gronem świętych mężów. Oni dopiero uczyli się być Jego uczniami, dorastali do swej misji i powołania.
Uczniem bowiem Jezusa człowiek się staje, ale nigdy nim się nie rodzi ani też nie jest nim w pełni. Stąd też i nikt z nas w oczach Jezusa nie jest przekreślony i bez nadziei na poprawę. Wszystko zależy od tego, czy chcemy z Nim być, nawet jeśli na tej drodze upadamy, tak jak On na drodze Krzyża.
Może zatem warto wziąć dziś przykład z Jezusa, który nie przyszedł po to, aby Jemu służono, lecz aby służyć, i zrobić ten zasadniczy krok na drodze Jego uczniostwa: zacząć żyć dla innych.
Mk 14,22-25
Opis ustanowienia Eucharystii występuje w Nowym Testamencie w czterech miejscach: w Ewangeliach wg św. Marka (14,22nn), Mateusza (26,26nn), Łukasza (22,19nn) oraz — najstarszy — u Pawła w Pierwszym Liście do Koryntian (11,23nn). Teksty te reprezentują dwie tradycje: Pawłową, widoczną w 1Kor i w Łk (jest to inaczej tradycja antiocheńska — od Antiochii Syryjskiej) oraz Piotrową, przekazaną przez Marka, tłumacza św. Piotra z okresu jego pobytu i nauczania w Rzymie, i przejętą przez Mateusza (jest to tzw. tradycja palestyńska).
Tylko tradycja Piotrowa ma wezwanie: „bierzcie, (jedzcie)”, czyli zawiera wyraźny nakaz spożywania, co nadaje Eucharystii rys uczty (por. J 6: „kto spożywa…”).
Tradycja Piotrowa ma bardziej semicki charakter, np. krew Jezus ma być „za wielu” wylana, co interpretuje się zgodnie z duchem tekstu jako „za wszystkich”. Słowa te podkreślają wymiar powszechny, uniwersalny uczty eucharystycznej.
Krew ma być wylana „na odpuszczenie grzechów” (wg Mt), bo taki jest właśnie cel męki i śmierci Jezusa, jak o tym jasno powiedział swoim uczniom w dniu zmartwychwstania. Podobnie nauczał Paweł w Azji Mniejszej, że tylko w Jezusie mamy odpuszczenie grzechów.
Eucharystia gromadzi nas wokół Chrystusa (ma zatem wymiar chrystocentryczny) i buduje Kościół (ma więc też wymiar eklezjotwórczy). Nie ma wspólnoty Kościoła bez Eucharystii.
Stąd tak ważne są słowa z Listu do Hebrajczyków: „Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem …” (10,25).
Mk 12,1-12
Przypowieść ma to do siebie, że liczy się w niej ogólna myśl, morał wynikający z całości przekazu, choć nie zawsze wszystkie szczegóły opowiadania znajdują swoje odpowiedniki w rzeczywistości, jak to winno być w przypadku alegorii.
Obraz winnicy zatem to obraz Ziemi Świętej niczym pięknego ogrodu rajskiego, który Bóg założył, uprawiał i przekazał w dzierżawę, czyli w leasing, Narodowi Wybranemu. Z czasem posyłał doń swoich proroków, oczekując dojrzałego duchowego owocu. Ponieważ źle się z nimi obeszli, w końcu posyła swego Syna, sądząc, że Go uszanują i usłuchają. Oni jednak w przewrotności swojej uznali, że byłoby korzystnie zabić jedynego dziedzica i przejąć winnicę na własność. Jezus stawia wtedy retoryczne pytanie: „co zrobi właściciel winnicy?”
Arcykapłani, uczeni w Piśmie i starsi ludu, nie przeczuwając początkowo, że to o nich jest mowa, dali Jezusowi poprawną odpowiedź: gospodarz winnicy w końcu przyjdzie, wytraci rolników, a winnicę odda w dzierżawę komu innemu. Mieli zatem właściwą ocenę rzeczywistości. Zmienili jednak zdanie, gdy zrozumieli, że Jezus mówi o sobie jako zasadniczej „głowicy węgła”, na której opiera się cały fundament domu, i o nich jako budujących, którzy ją lekceważąco odrzucili. Teraz ich reakcją było pragnienie pojmania Go i osądzenia, a jedyną przeszkodą był strach przed tłumem.
Wsłuchując się w tę przypowieść mogę postawić sobie pytanie, na ile ja uczciwie i obiektywnie oceniam sytuację swego życia i czy — będąc chętnym nauczycielem i wytrawnym wychowawcą wobec innych — potrafię swe rady odnieść też do siebie?
Mk 12,13-17
Wielokrotnie i na różne sposoby próbowali starsi ludu, uczeni w Piśmie, kapłani i arcykapłani pochwycić Jezusa na jakimś nieopatrznym słowie, które dałoby im podstawę do oskarżenia Go o cokolwiek. Byle wyeliminować Go z życia publicznego.
Tym razem wybrali się więc do Niego ze zwolennikami Heroda, których tak na co dzień nie cierpieli, ale każdy sojusz jest dobry, jeśli chce się osiągnąć zaplanowany cel.
Do czego byli im potrzebni ci zwolennicy politycznej zależności Izraela i współpracy z rzymskim okupantem? Otóż gdyby Jezus powiedział, że nie należy płacić podatku Cezarowi, to zwolennicy Heroda musieliby oskarżyć Go przed najwyższą władzą o brak lojalności i nawoływanie do anarchii.
Gdyby jednak Jezus mimo wszystko powiedział, że należy płacić podatek okupantowi, to straciłby bardzo wiele na popularności w oczach patriotycznie nastawionych mieszkańców Ziemi Świętej. A zatem, czy tak, czy inaczej, niezależnie od Jego odpowiedzi, uczeni w Piśmie i starsi ludu czuli, że mają Go już w swojej misternie uplecionej sieci.
Jezus jednak odpowiedział tak, że ich zatkało: „oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara (a więc wszystko to, co nosi jego podobiznę, co jest trefne, niekoszerne, także denary podatkowe), a Bogu to, co należy do Boga”.
A jak to wygląda w moim życiu?
Mk 14,12-16.22-26
Święto Paschy było pierwotnie świętem ludności pasterskiej, nomadycznej, wędrującej ze swoimi stadami po stepach Palestyny. Natomiast święto Przaśników związane było już z kulturą osiadłą, tzw. sedentarystyczną, i cechowało ludność rolniczą. Z czasem oba te święta, obchodzone wiosną, w tradycji Narodu Wybranego połączono w jedno.
Mężczyzna niosący na głowie dzban wody nie był zwyczajnem obrazkiem w krajobrazie palestyńskim. To zadanie spełniały kobiety. Może więc należał on do sekty esseńczyków, znanych nam po części z odkryć w Qumran nad Morzem Martwym, którzy byli zasadniczo celibatariuszami?
Opis ustanowienia Eucharystii występuje w Nowym Testamencie w czterech miejscach: w Ewangeliach wg św. Marka (14,22nn), Mateusza (26,26nn) i Łukasza (22,19nn) oraz — najstarszy — u Pawła w Pierwszym Liście do Koryntian (11,23nn). Teksty te reprezentują dwie tradycje: Pawłową, widoczną w 1Kor i w Łk (jest to inaczej tradycja antiocheńska — od Antiochii Syryjskiej) oraz Piotrową, przekazaną przez Marka, tłumacza św. Piotra z okresu jego pobytu i nauczania w Rzymie, i przejętą przez Mateusza (jest to tzw. tradycja palestyńska).
Tylko tradycja Piotrowa ma wezwanie: „bierzcie, (jedzcie)”, czyli zawiera wyraźny nakaz spożywania, co nadaje Eucharystii rys uczty (por. J 6: „kto spożywa…”).
Tradycja Piotrowa ma bardziej semicki charakter, np. krew Jezus ma być „za wielu” wylana, co interpretuje się zgodnie z duchem tekstu jako „za wszystkich”. Słowa te podkreślają wymiar powszechny, uniwersalny uczty eucharystycznej.
Krew ma być wylana „na odpuszczenie grzechów” (wg Mt), bo taki jest właśnie cel męki i śmierci Jezusa, jak o tym jasno powiedział On swoim uczniom w dniu zmartwychwstania. Podobnie nauczał Paweł w Azji Mniejszej, że tylko w Jezusie mamy odpuszczenie grzechów.
Eucharystia gromadzi nas wokół Chrystusa (ma zatem wymiar chrystocentryczny) i buduje Kościół (ma więc też wymiar eklezjotwórczy). Nie ma wspólnoty Kościoła bez Eucharystii.
Stąd tak ważne są słowa z Listu do Hebrajczyków: „Nie opuszczajmy naszych wspólnych zebrań, jak się to stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się nawzajem …” (10,25).
Mk 12,35-37
Jezus nieustannie atakowany przez uczonych w Piśmie czy też arcykapłanów, faryzeuszów, saduceuszów lub zwolenników Heroda, w końcu przechodzi do „kontrataku”: stawia im wszystkim zasadnicze pytanie: czyim synem jest Mesjasz?
Tradycyjna odpowiedź na to — wydawałoby się — retoryczne pytanie brzmiała: jest, oczywiście, synem Dawida!
A Jezus odwołując się do znanego im wszystkim Ps 110 pyta wówczas: dlaczego zatem Dawid w psalmie mówi: „rzekł JHWH do pana mego: ‚siądź po mojej prawicy’”? Skoro Dawid nazywa go „panem”, to jak może być jego synem?
W ten oto sposób Jezus wyraźnie im wykazuje na podstawie Pism, w których natchnienie przecież wierzyli, że Mesjasz nie jest synem Dawida.
Jest kimś więcej.
Mk 12,38-44
Co oznaczają słowa Jezusa: „strzeżcie się uczonych w Piśmie”? Tutaj chodzi Jezusowi nie tyle o ich nauczanie, co raczej o ich postawę. Nauczają bowiem, lecz sami tego nie zachowują; wprost przeciwnie, ich postępowanie to obraz pychy i próżności, obłudy i kłamstwa. Takich osób, a jeszcze bardziej — takiej postawy w swoim życiu uczeń Jezusa winien się wystrzegać jak ognia.
Uboga ewangeliczna wdowa jest symbolem pełnego zawierzenia swego życia Bogu. Jako wdowa jest pozbawiona naturalnej opieki i obrony ze strony męża. Jako niewiasta uboga jest zepchnięta na margines życia społecznego i ludzkiej hierarchii wartości. Jej symboliczny „wdowi grosz” jest zatem pełnym zaufania powierzeniem całego swego życia Bogu w sytuacji, gdy nie można już racjonalnie liczyć na ludzkie wsparcie i ochronę ze strony pełnego luk prawa.
Do Bożej skarbony możemy wrzucać wiele. Ale czy wrzucamy wszystko?
Mk 3,20-35
Różne opinie krążyły o Jezusie w środowisku. Jedni byli Nim zafascynowani, inni twierdzili, że „odszedł od zmysłów”, a jeszcze inni, jak faryzeusze i uczeni w Piśmie, utrzymywali złośliwie, że ma w sobie Belzebuba, władcę złych duchów, i jego mocą wypędza złe duchy.
Pomijając już to, że była to całkowita nielogiczność (ale tak właśnie się dzieje, gdy człowiek odrzuca Boże prawo, to Bóg go oddaje „na pastwę na nic niezdatnego rozumu”, jak stwierdza św. Paweł w Liście do Rzymian), pomijając zatem jaskrawą nielogiczność, w tej wypowiedzi uczonych w Piśmie wybrzmiewa ich gniew, zazdrość i złość przeciwko Jezusowi, bo tłumy idą za Nim, a nie za nimi. Świadomie zatem pragną podkopać Jego autorytet i zaufanie w społeczeństwie i choć dobrze wiedzą i czują, że Jezus naucza mocą Bożego Ducha, to jednak rozpowiadają, że czyni to mocą Belzebuba, księcia ciemności.
Taką właśnie postawę Jezus nazywa grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, który nigdy nie będzie odpuszczony, bo ma znamiona grzechu wiecznego. Jak z tego wynika, to nie Bóg stawia tu barierę człowiekowi, ale sam człowiek świadomie i dobrowolnie odwraca się od Boga, próbując też innych od Niego odciągnąć, i mówi Mu swoje nieodwracalne „nie!”
Winniśmy zawsze prosić Boga, aby zachował nas od złych emocji, nienawiści, gniewu i zazdrości, zaślepiających nasz rozum i zdrowe myślenie.
Rodzina Jezusa, patrząc na Jego styl życia sądziła, że „odszedł od zmysłów”. Uważali, że Jego postępowanie może Go narazić na wrogość ze strony środowiska kapłańskiego, saducejskiego, faryzejskiego, herodiańskiego. Wszyscy zatem mogą się zwrócić przeciw Niemu.
Wyszli zatem i w dobrej wierze chcieli Go „pochwycić”. Chcieli zapewne przywieść Go z powrotem do domu i w ten sposób uchronić przed jakimś nieszczęściem, przeczekać wzburzenie środowisk „trzymających władzę”. Dlatego teraz stanęli na zewnątrz domu, w którym przebywał (pewnie nie tylko z tego powodu, że tłum był wokół Jezusa i nie mogli się do Niego dostać) i „posłali po Niego, aby Go wezwać”. Chcieli Go zatem wywołać na zewnątrz, porozmawiać z Nim na osobności i przekonać o konieczności powrotu do domu i zaprzestania tej niebezpiecznej działalności.
Czynili to z dobrego serca, ze szczerego przekonania o słuszności swych decyzji, z czysto ludzkiej troski o Niego.
Jaka była reakcja Jezusa? Gdy Mu doniesiono, iż Jego Matka i Jego bracia stoją na dworze i pragną się z Nim widzieć, zwrócił się do tłumu zgromadzonego wokół Niego i spytał retorycznie: „Którzy są moją Matką i moimi braćmi?” I od razu odpowiedział: „Oto moja matka i oto moi bracia”.
Te słowa mogły być przykre dla uszu Matki i rodziny, ale oni raczej ich nie słyszeli, byli przecież na zewnątrz (tak, jak tego chcieli, także duchowo: na zewnątrz świata, w którym On żył). Te słowa usłyszeli wyłącznie ci, którzy Go słuchali, którzy chcieli Go słuchać (którzy byli „wewnątrz”, wewnątrz domu, ale i „wewnątrz” Jego świata). Oni wszyscy byli dla Niego jak Matka i bracia. Dlaczego? Właśnie dlatego, że Go słuchali. Gdyż — jak to ujął — „ktokolwiek spełnia wolę Boga, ten jest Mi bratem i siostrą, i matką”.
Naucz mnie, Panie, słuchać i spełniać wolę Boga, i „coraz bardziej” stawać się Twoim bratem.
Mk 5,21-43
Dzisiejsza perykopa ewangeliczna to kolejne dwa cuda dokonane przez Jezusa, a opisane piórem św. Marka. Dlaczego Marek Ewangelista tak wiele uwagi poświęca cudom Jezusa, a tak mało przytacza Jego wypowiedzi, w przeciwieństwie do Ewangelisty Mateusza?
Przede wszystkim dlatego, że kieruje swą Ewangelię do innych odbiorców: są nimi etnochrześcijanie, czyli chrześcijanie wywodzący się z pogaństwa. A do nich nie przemawiały teksty Starego Testamentu, lecz pełna mocy postać męża opatrznościowego, męża Bożego (po grecku anēr theios), który dokonuje cudów, uzdrawia, wskrzesza, i takim właśnie przedstawił Jezusa św. Marek.
Zarówno w przypadku kobiety od lat cierpiącej na upływ krwi, jak i przełożonego synagogi, którego córeczka dopiero co zmarła, Jezus oczekuje odważnego trwania w wierze. Trwania w wierze i nadziei wbrew faktom, wbrew bolesnej prawdzie doświadczanej rzeczywistości. A jednak to On ma rację, a nie „fakty”.
„Nie bój się, wierz tylko!”.
Jezu, przymnóż mi wiary w Ciebie.
Mk 9,2-10
Jezus przemienił się wobec swoich uczniów na górze, którą w zgodzie z tradycją chrześcijańską pierwszych wieków nazywa się górą Tabor, choć nigdzie w ewangeliach nie ma wzmianki o jej nazwie.
Ukazał się w towarzystwie Mojżesza, twórcy Prawa, i Eliasza, pierwszego z grona proroków, a to oznacza, że całe Prawo i Prorocy, czyli cały Stary Testament, znajduje swoje wypełnienie w osobie Jezusa i na Niego wskazuje.
Obłok jest symbolem Bożej obecności, stąd też głos dochodzący z obłoku jest głosem Boga Ojca, który wzywa ludzi do posłuszeństwa swemu jedynemu Synowi.
Jezus przemienia się ukazując swoje bóstwo, aby — w obliczu zbliżającej się męki i śmierci — umocnić wiarę uczniów w Jego pochodzenie i misję. Widać, dotychczas spełniane przez Niego cuda, uzdrowienia, wskrzeszenia, chodzenie po morzu są jeszcze niewystarczającym argumentem, by Jego uczniowie, wobec dramatycznych wydarzeń Wielkiego Tygodnia, nie załamali się i nie uciekli.
Ukazuje im zatem swoje bóstwo, ale zarazem zabrania o tym mówić pozostałym uczniom do momentu, dopóki On nie powstanie z martwych. Można powiedzieć — dziwny i niezrozumiały zakaz: przecież kiedy zmartwychwstanie, to już nie trzeba będzie nikogo przekonywać co do Jego bóstwa.
Widocznie Jezus pragnie, aby ci trzej wybrani: Piotr, Jan i Jakub, umocnieni duchowo na Taborze, wzmacniali potem wiarę pozostałych uczniów na Golgocie. Ale nie słowami, lecz postawą.
Tabor to też umocnienie naszej wiary w Jego bóstwo i wezwanie do przemiany: tej duchowej.
Mk 7,1-8.14-15.21-23
Bardzo ostre słowa kieruje Jezus do faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Zarzuca im bowiem, że w miejsce Bożego Prawa umieścili swoje, czysto ludzkie zasady dotyczące drobnych i mało istotnych — z Bożego punktu widzenia — spraw, jak czystość rytualna czy koszerność jedzenia.
Stąd cytując proroka Izajasza ze Starego Testamentu (jak widać, był to problem ciągnący się przez całe wieki ...), powiada do nich, że ten lud czci Go wyłącznie ustami, lecz sercem swym daleko jest od Niego. Lecz czci Go na próżno.
Jest to mocne oskarżenie i mocne ostrzeżenie, iż jeśli dalej będą postępować tą drogą, to rozminą się z wolą Boga.
Można tu sobie postawić pytanie, na ile my współcześnie zachowujemy proste Boże Prawo Jego Ewangelii, a na ile gubimy się w dziesiątkach rozmaitych norm, ustaw, zarządzeń, rozporządzeń, załączników, aneksów, ... dalekich od Bożego prawa?
W tradycji Narodu Wybranego bardzo mocno podkreślano wartość czystości rytualnej, czyli takiej, która umożliwiała uczestniczenie w kulcie liturgicznym w świątyni Jerozolimskiej. Zwracano uwagę przede wszystkim na czystość zewnętrzną, nie (zawsze) dbając o czyste serce i myśli.
A właśnie ten ostatni aspekt podkreśla Jezus: „Nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym, lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym”.
Prawdziwa nieczystość związana jest zatem ze złymi myślami, które przyjmują następnie postać złych słów czy wreszcie złych czynów.
Jak zatem wynika z całości dzisiejszej wypowiedzi Jezusa, Jego uczeń winien przede wszystkim dbać o czystość swoich myśli. Tu jest główne źródło jego świętości lub nieczystości.
Mk 7,31-37
Kolejna scena ewangeliczna i — delikatnie mówiąc — dziwne zachowanie Jezusa według opisu Markowego. Jezus dokonuje, powiedzielibyśmy, mało estetycznego uzdrowienia człowieka głuchoniemego. Dlaczego tak czyni?
Może dlatego, że jest na terenach pogan (Dekapol), a tam obowiązują nieco inne reguły postępowania, do których Jezus się dopasowuje, np. dokonuje uzdrowienia człowieka zgodnie z przyjętymi normami działania przez pogańskich uzdrowicieli.
Zakazuje też mówić o uzdrowieniach, bo nie chce, aby patrzono na Niego wyłącznie jak na pogańskiego uzdrowiciela. On pragnie leczyć człowieka całościowo — holistycznie, jak to się mówi we współczesnej medycynie. A całościowo, to znaczy także ludzkie wnętrze: serce i sumienie. Bo człowiek to nie tylko ciało.
Mk 8,27-35
Pytania, które Jezus postawił swoim uczniom pod Cezareą Filipową, daleko na północ od Jeziora Galilejskiego, można nazwać szybkim sondażem opinii publicznej: Za kogo ludzie mnie uważają? Za kogo wy mnie uważacie? Poprawna odpowiedź Piotra: „Ty jesteś Mesjaszem”, spotyka się z zakazem rozpowszechniania tej informacji publicznie, ale też z szokującą uczniów zapowiedzią, że Mesjasz będzie cierpiał i umrze. Po dzień dzisiejszy taka wizja Mesjasza jest nie do przyjęcia przez stronę żydowską, choć wyraźnie zapowiadają ją teksty starotestamentowe.
Była ona trudna do zaakceptowania także Piotrowi, dlatego Jezus zganił go mówiąc: „zejdź mi z oczu, przeciwniku” (nie: „szatanie”, gdyż aramejski termin satanas należy w tym kontekście przetłumaczyć stosownie do jego podstawowego znaczenia). Piotr myślał i reagował po ludzku, zapewne tak jak każdy z nas w tym momencie by zareagował, chcąc chronić drogą mu osobę.
Lecz z Bożego punktu widzenia byłoby to sprzeniewierzenie się misji Mesjasza i woli Boga, pragnącego tą drogą uratować człowieka spod dominacji grzechu. A przede wszystkim pragnącego w ten sposób pokazać nam, jak bardzo nas kocha; że z miłości do nas, ludzi, jest w stanie przyjąć każde cierpienie, a nawet śmierć.
„Zaprzeć się samego siebie” oznacza zrezygnować z szukania wyłącznie własnej korzyści i wygody.
„Wziąć swój krzyż” oznacza podejmować codziennie trudy i wymogi chrześcijańskiego życia. Tylko w ten sposób idziemy za Chrystusem jako Jego uczniowie.
„Kto chce zachować swoje życie” tu, na ziemi, żyjąc z myślą tylko o sobie, ten straci je w wymiarze wieczności. Jeżeli zaś ktoś „straci swoje życie” tu, na ziemi, ze względu na Jezusa i Jego Ewangelię, czyli żyjąc dla innych, ten je zachowa w wymiarze życia wiecznego.
Mk 9,38-43.45.47-48
Ewangelie często obnażają przed nami czysto ludzkie emocje i uczucia, którymi kierowali się Apostołowie Jezusa. Na przykład dzisiaj słyszymy, jak Jan, umiłowany przez Niego, zazdrośnie broni statusu ucznia Jezusa: to przecież tylko oni, Jego Apostołowie, mają prawo w Jego imię wyrzucać złe duchy!
Jezus jednak nie chce, by Jego Kościół stał się jakimś klubem dla wybranych, stowarzyszeniem sekciarzy i fundamentalistów. Jego Kościół jest zawsze otwarty i uniwersalny, jest ponad podziałami, jest zawsze „ortodoksyjny”, czyli broniący prawdziwej chwały Jezusa, i jest zawsze „powszechny”, czyli — używając słowa greckiego — katholikos, katolicki.
Dzisiejsza Ewangelia to też zestaw przestróg wyrażonych na sposób semicki, czyli bardzo radykalnie.
Najpierw Jezus przestrzega przed gorszeniem, czyli „czynieniem gorszym” kogokolwiek spośród „tych małych, którzy wierzą”. A chodzi tu nie tyle o dzieci, co o wszystkich, których wiara jest prosta, może nieco naiwna, taka nieskomplikowana. Moja wiara, o ile jest głębsza i bardziej „zaawansowana duchowo”, nie może się stać powodem do lekceważenia innych, „maluczkich”.
Druga przestroga dotyczy radykalnego unikania zła lub też zrywania z nim, co Jezus wyraża symbolicznie, w duchu semickim: „jeśli twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją; jeśli twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je”.
Ze złem osobowym, czyli szatanem, który jest głównym sprawcą zła moralnego, nie wchodzi się bowiem w żaden dialog. Tu potrzebna jest odwaga i radykalizm w stanowczym powiedzeniu „nie!”
Mk 10,2-16
Stary Testament znał praktykę rozwodów. Ich motywem, jak to wyraźnie stwierdza Jezus, była „zatwardziałość waszych serc”. Ale też jasno dodaje, że od początku wola Boża była i jest inna: Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, stworzył ich dla siebie i we wzajemnym związku małżeńskim stają się oni fizycznie i duchowo „jednym ciałem”. Dlatego też tego, co Bóg złączył, czyli swoją decyzją przeznaczył dla siebie nawzajem, tego człowiek niech nie rozdziela!
W domowym zaciszu, na ponowne pytanie uczniów w tej kwestii, Jezus wyjaśnia szerzej, iż mężczyzna, który porzuca swoją żonę, a bierze inną kobietę, popełnia wobec swej żony cudzołóstwo. Podobnie gdy żona opuści swego męża i zamieszka u innego mężczyzny, popełnia cudzołóstwo.
Nie jest to zatem „związek partnerski” — w oczach Boga jest to permanentne cudzołóstwo.
Biegające po kościele i hałasujące w czasie mszy świętej dzieci, choć są radością i dumą dla rodziców i dziadków, to jednak są utrapieniem dla duszpasterzy, którzy z bólem widzą, jak trudno jest wtedy wszystkim zachować atmosferę skupienia i modlitwy.
Jezus nigdy nie odtrącał dzieci. Wprost przeciwnie, gdy zauważył, jak Jego uczniowie, zapewne w trosce o Jego wypoczynek, zabraniali im zbliżać się do Niego, powiedział im twardo, aby tego nie czynili, do takich bowiem należy Królestwo Boże. „Do takich”, tzn. nie tyle w sensie dosłownym: „do dzieci”, co raczej do osób o takiej prostolinijnej i szczerej postawie.
Kto bowiem — jak mówi Jezus — nie przyjmie Królestwa Bożego jak dziecko, czyli z pełną otwartością, zaufaniem, ten — zacytujmy tu dosłownie — „z całą pewnością do niego nie wejdzie”.
Daj, Panie, bym był dzieckiem: nie: naiwnym, ale duchowo prostym i czystym.
Mk 10,17-30
Pytanie o coś, co określamy „życiem wiecznym”, zostało skierowane precyzyjnie pod właściwy adres. Któż bowiem lepiej od Boga wie, jak wygląda Jego życie?
Odpowiedź Jezusa jest banalnie prosta: chcesz żyć moim życiem, zachowaj przykazania. A jeśli chcesz być w 100% pewnym osiągnięcia tego życia, to postąp radykalnie: postaw Mnie na pierwszym miejscu w swojej hierarchii życiowych wartości: sprzedaj, co masz, rozdaj ubogim, przyjdź do mnie i stań się moim uczniem.
Niełatwa to decyzja, niełatwo być wolnym. O wolności łatwiej mówić.
Tym bardziej nie była ona łatwa i zrozumiała dla uczniów Jezusa, wychowanych w żydowskiej tradycji wręcz bałwochwalczego kultu dóbr materialnych, bo przecież kto więcej ich posiada, ten ma więcej Bożego błogosławieństwa!
Tak przynajmniej twierdził, niemal jednogłośnie, Stary Testament. Jezus jednak prostuje to mniemanie, wskazując, że trudno jest wejść bogatemu do Królestwa niebieskiego, gdyż w dostatkach pokłada swą ufność i często obojętny jest dla niego żywy kontakt z Bogiem i drugim człowiekiem. Z przepracowania nie ma nań po prostu ani czasu, ani chęci. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez „ucho igielne”.
Lecz niech żywi, a chętni, nie tracą nadziei: to, co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga. Bóg jest w stanie dać łaskę przejrzenia na oczy każdemu, kto o nią poprosi.
Apostołowie odnajdują pewne elementy ubóstwa i opuszczenia w swoim życiu i ustami Piotra pytają lękliwie: opuściliśmy nasze domy i rodziny, nasz dobrze prosperujący biznes rybacki, poszliśmy za Tobą, czy to wystarczy, by wejść do Królestwa?
Jezus odpowiada im i nam dwuetapowo: po pierwsze, każdy, kto ze względu na Niego opuści swoich najbliższych oraz posiadane dobra materialne, niezależnie od tego, czy uczyni to realnie, czy też duchowo: nabierając do nich pewnego dystansu i stawiając Jezusa w swym życiu ponad tym wszystkim — już teraz, na ziemi, otrzyma stokrotnie więcej. A zatem Bóg mu to wynagrodzi — jak mówimy — w dwójnasób, choć zapewne nie obejdzie się bez cierpienia, prześladowań, niezrozumienia, bo taki jest kontekst ludzkiego życia tutaj, na ziemi.
Po drugie, każdy, kto zdobędzie się na radykalne postawienie Jezusa na pierwszym miejscu w życiu obecnym, osiągnie też i życie wieczne.
Mk 10,35-45
Prośbę skierowaną do Jezusa przez Jana i Jakuba można zinterpretować jako żądanie dla siebie stołków ministerialnych w przyszłym Jego rządzie. Dwaj bracia uznali widać, że należy się pośpieszyć z załatwieniem tej sprawy, skoro Jezus zapowiada jakąś bliżej niezrozumiałą dla nich swoją śmierć, a potem jeszcze trudniejsze do pojęcia zmartwychwstanie.
Prośba synów Zebedeusza oburzyła pozostałych dziesięciu Apostołów, ale bynajmniej nie z racji na jej bezczelność, ale z racji na to, że i oni przecież także chcieli te miejsca u boku Jezusa zająć.
Widzimy więc, że Dwunastu Jego uczniów, których nota bene sam sobie wybrał, nie było idealnym gronem świętych mężów. Oni dopiero uczyli się być Jego uczniami, dorastali do swej misji i powołania.
Uczniem bowiem Jezusa człowiek się staje, ale nigdy nim się nie rodzi ani też nie jest nim w pełni. Stąd też i nikt z nas w oczach Jezusa nie jest przekreślony i bez nadziei na poprawę. Wszystko zależy od tego, czy chcemy z Nim być, nawet jeśli na tej drodze upadamy, tak jak On na drodze Krzyża.
Może zatem warto wziąć dziś przykład z Jezusa, który nie przyszedł po to, aby Jemu służono, lecz aby służyć, i zrobić ten zasadniczy krok na drodze Jego uczniostwa: zacząć żyć dla innych.
Mk 12,38-44
Co oznaczają słowa Jezusa: „strzeżcie się uczonych w Piśmie”? Tutaj chodzi Jezusowi nie tyle o ich nauczanie, co raczej o ich postawę. Nauczają bowiem, lecz sami tego nie zachowują; wprost przeciwnie, ich postępowanie to obraz pychy i próżności, obłudy i kłamstwa. Takich osób, a jeszcze bardziej — takiej postawy w swoim życiu uczeń Jezusa winien się wystrzegać jak ognia.
Uboga ewangeliczna wdowa jest symbolem pełnego zawierzenia swego życia Bogu. Jako wdowa jest pozbawiona naturalnej opieki i obrony ze strony męża. Jako niewiasta uboga jest zepchnięta na margines życia społecznego i ludzkiej hierarchii wartości. Jej symboliczny „wdowi grosz” jest zatem pełnym zaufania powierzeniem całego swego życia Bogu w sytuacji, gdy nie można już racjonalnie liczyć na ludzkie wsparcie i ochronę ze strony pełnego luk prawa.
Do Bożej skarbony możemy wrzucać wiele. Ale czy wrzucamy wszystko?
Mk 13,24-32
Gdy czytamy powyższe słowa, odnosimy je zaraz do obrazu końca świata i powtórnego przyjścia Chrystusa na sąd ostateczny. Poniekąd mamy rację. Pierwszym jednak odniesieniem dla słów Jezusa jest pokolenie Jemu współczesne, o którym powiedział, że „nie przeminie, aż się to wszystko stanie”. Zapewne Jezus miał na myśli rychłe zniszczenie Jerozolimy i wypędzenie jej mieszkańców przez wojska Tytusa rzymskiego, co dokonało się w roku 70.
Te jednak słowa winny i dla nas stać się zachętą, a nawet wezwaniem do odczytywania „znaków czasu”, do roztropnego układania swego życia, bo przecież On nadejdzie, bo stale „jest blisko, u drzwi”, a Jego słowa nie przemijają, nie tracą na wartości.
Będzie to dzień, o którym nawet Jezus (jako człowiek) nie wie, jest to wiedza zarezerwowana wyłącznie Ojcu. I tak jest lepiej. Bo nikt nie będzie natrętnie pytał, a gdy się dowie, nie wpadnie w rozpacz, że to już, ani nie powie sobie lekceważąco: jeszcze mam czas, to nie za mego życia.
Każdy zatem jest wezwany do rozważnego czuwania nad sobą i swoim życiem. Bo — dzięki Bogu! — nie znamy dnia ani godziny.
Mk 10,46-52
Piękny tekst ewangeliczny, który pośrednio ukazuje nam też mechanizm działania tłumu. Oto gdy niewidomy Bartymeusz woła do Jezusa: „Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną!”, tłum nastaje na niego, by umilkł i siedział cicho: Jezus nie będzie przecież nim się teraz zajmował. Lecz gdy on niezniechęcony nadal wytrwale wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną!”, a Jezus nakazał przywołać go do siebie, wtedy tłum zmienia zdanie i mówi do niewidomego: „bądź dobrej myśli”. Jak zatem ostrożnym trzeba być przy słuchaniu opinii tłumów, mediów i tzw. ekspertów.
Tekst uczy nas przede wszystkim tzw. małej modlitwy Jezusa, która tutaj przybiera formę: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” Nieustanne powtarzanie tych słów stało się przez wieki podstawą modlitwy i duchowości całego chrześcijańskiego Wschodu.
Ewangelia uczy nas też niezałamywania się i niezniechęcania, gdy nam się wydaje, że Bóg nie słyszy i nie zwraca na nas uwagi. Może pragnie On nas w ten sposób nauczyć wytrwałości w naszej modlitwie, jak owego niewidomego spod Jerycha?
I z pewnością też czeka na naszą wiarę. To przecież ona, jak stwierdza Jezus, uzdrowiła Bartymeusza, a nie Jego dotknięcie.
Mk 6,34-44
Pięknie jest usłyszeć na kartach Ewangelii, że Jezus doświadcza różnych ludzkich uczuć, podobnie jak każdy z nas; że nie jest tylko „wzorem do naśladowania”, odległym i niepodlegającym zmianom Bogiem o stoickim spokoju, że po prostu jest taki naturalny, taki normalny.
Marek Ewangelista mówi nam dziś, iż Jezusa ogarnęło współczucie i litość na widok tłumów, które wędrowały za Nim, a które były niczym porzucone i bezradne owce nie mające pasterza i nie potrafiące odnaleźć właściwej drogi do owczarni. To przede wszystkim stało się przedmiotem Jego troski.
A Jego uczniowie dostrzegli tylko element zewnętrzny, materialny całego zdarzenia: późna pora nakazywała posilić się i pójść na spoczynek. Czy Jezus tego nie zauważył? Na pewno zauważył, ale może chciał, by i Jego uczniowie dostrzegali ludzkie problemy i potrzeby, i szukali sposobu, by im zaradzić. By umieli teraz i na przyszłość zwracać się do Niego ze swoimi sprawami, także tymi doczesnymi, pamiętając jednak, by szukać najpierw Królestwa Boga i Jego sprawiedliwości, a wtedy wszystko inne „będzie im przydane”.
Dzisiejszą Ewangelię można też rozważać w kluczu symbolicznym: Dwunastu Apostołów oznacza nową wspólnotę wiary — Kościół; pięć tysięcy mężczyzn zasiadających gromadami po sto i pięćdziesiąt osób określa wspólnotę Kościoła zgromadzoną w jej podstawowych strukturach zwanych domus ecclesiae, czyli „dom kościoła”: tak nazywano wspólnoty rodzinne obejmujące osoby wolne (rodzice i dzieci) oraz ich służbę i niewolników — łącznie około 50 osób. Z kolei pięć chlebów i dwie ryby (łącznie siedem), może sugerować pełne nasycenie wszelkimi dobrami tych, którzy w Kościele szukają dla siebie schronienia. Dwanaście koszów zebranych ułomków może być ponownym nawiązaniem do nowej wspólnoty wiary, czyli Kościoła, który w Jezusie znajduje swego jedynego i obficie — aż poza granice ludzkich potrzeb — karmiącego Żywiciela.
Mk 6,45-52
Zgodnie z tradycją przejętą od Rzymian, dzień w Izraelu rozpoczynał się o 6 rano, a noc  — o 6 wieczorem. Zatem „trzecia godzina dnia” to była 9 rano, a „szósta godzina dnia” to 12 w południe, itd.
Noc dzieliła się na cztery „straże”. Pomiędzy 18:00 a 21:00 była pierwsza „straż nocna”, potem od 21:00 do 24:00 — druga „straż nocna”, itd.
Skoro Ewangelista pisze, że Jezus przyszedł do swoich uczniów „około czwartej straży nocnej”, tzn. że pomiędzy trzecią a szóstą rano, prawdopodobnie bliżej trzeciej. Nie rozpoznali Go kroczącego po wodzie. Zaczęli krzyczeć przestraszeni niecodziennym zjawiskiem. A On wtedy uspokoił ich słowami: „Miejcie odwagę, to Ja jestem, przestańcie się bać!”
W trudnych sytuacjach naszego chrześcijańskiego życia, gdy jesteśmy czymś mocno przerażeni i czujemy się bezsilni, warto sobie uświadomić, że Jezus jest zawsze z nami, w naszej „łodzi”; że nigdy nas „nie minie”, gdy potrzebujemy Jego pomocy, i że stale nam powtarza: „odwagi, to Ja jestem, nie bójcie się!”, przynosząc uspokojenie w rozkołatane serca.
Tylko czy my wiemy, co znaczy Jego: „Ja jestem”?
Mk 1,14-20
Wraz z rozpoczęciem tzw. okresu zwykłego w roku kościelnym rozpoczynamy lekturę Ewangelii wg św. Marka. Będziemy ją czytać każdego dnia. Jest to tzw. lectio continua, czyli „czytanie ciągłe”, którego celem jest lepsze poznanie życia i nauczania Jezusa w jego całości.
Dzisiejszy fragment Ewangelii Markowej mówi nam o powołaniu przez Jezusa pierwszych uczniów i zarazem braci: Andrzeja i Szymona oraz Jakuba i Jana.
Z powołaniem wiąże się radykalizm decyzji: Andrzej i Szymon „natychmiast” zostawiają sieci i swoją pracę, natomiast Jakub i Jan opuszczają nawet swego ojca, Zebedeusza. Nie oznacza to całkowitego zerwania dotychczasowych relacji międzyludzkich. Raczej chodzi o radykalne postawienie Jezusa i Jego słowa na pierwszym miejscu w swoim życiu — ponad rodziną, bliskimi i wszelkimi sprawami tego świata.
Gdy człowiek odnajduje właściwą relację do Boga, odnajdzie też właściwą i dobrą relację do drugiego człowieka. Natomiast gdy Bóg nie jest na pierwszym miejscu w ludzkim życiu, wtedy z całą pewnością nie będzie nim i drugi człowiek.
Mk 1,21-28
Dwie sprawy wprawiły w zdumieniu uczestników liturgii synagogalnej w Kafarnaum: nieznany im, zupełnie nowy sposób autorytatywnego nauczania, który prezentował Jezus w przeciwieństwie do ich rabinów, oraz Jego przemożne panowanie nad duchami nieczystymi.
Okazuje się, że duch nieczysty miał o wiele lepsze rozeznanie, kim jest Jezus, niż nawet apostołowie, którzy z Nim przebywali „na okrągło”, nie mówiąc już o zwykłych ludziach. W oczach ducha nieczystego Jezus jest świętym Boga, Jego wysłannikiem, który przyszedł na ziemię, aby zniszczyć dzieło szatana.
Można tu postawić pytanie: skoro szatan wie, kim jest Jezus i jaka jest Jego misja, i skoro też wie, że ostatecznie przegra, to dlaczego się przeciwstawia? Odpowiedź jest chyba jedna: wiedza to nie wszystko. Brakuje tu woli, chęci uznania Jezusa za Boga i podporządkowania Mu siebie.
Szatan jest najlepszym teologiem, gdy chodzi o wiedzę o Bogu. Ale „idzie w zaparte”, gdy chodzi o uznanie Go za „swego” Boga i Pana.
My też czasami posiadamy dużą, teologiczną wiedzę o Bogu. Ale czy to znaczy, że wierzymy w Niego, że zawierzamy Mu swoje życie?
Mk 1,29-39
Dlaczego dopiero z nastaniem wieczora, „gdy słońce już zaszło” — jak pisze Ewangelista — przynoszono do Jezusa wszystkich chorych i opętanych? Nie mogli tego uczynić za dnia?
Otóż nie mogli, bo był szabat, a w szabat nie wolno nic nosić ani wykonywać żadnych prac, które miałyby charakter twórczy. Natomiast po zachodzie słońca, kiedy rozpoczynał się już nowy dzień (zgodnie z żydowskim sposobem liczenia czasu przejętym od Babilończyków), mogli przyjść do Jezusa, przynosząc doń wszystkich potrzebujących uzdrowienia.
Jezus zabraniał złym duchom mówić, ponieważ wiedziały, kim jest. To oznacza, iż nie chciał, aby ludzie wyrabiali sobie opinię o Nim na podstawie świadectwa innych, w oparciu o plotki i medialne doniesienia. On pragnął, aby każdy sam wyrobił sobie opinię o Nim na podstawie tego, co widział i czego doświadczył. Tylko wtedy będzie głęboko wewnętrznie umotywowany do szczerego pójścia za Nim, do przylgnięcia do Niego całym sobą i na zawsze.
Na to przecież Jezus „wyszedł” od Ojca.
Mk 1,40-45
Choroba trądu traktowana była jako nieuleczalna. Jedynie Bóg mógł człowieka z niej uzdrowić. Jeżeli zatem trędowaty przychodzi do Jezusa i mówi Mu: „jeżeli chcesz, możesz mnie oczyścić”, to tym samym wyznaje wiarę w Jego boską moc.
Jezus, zdjęty litością nad ludzkim cierpieniem, uzdrawia go: „chcę, bądź oczyszczony”.
Bóg zawsze chce. Zawsze jest po naszej stronie. Może czeka tylko, aż spełnimy pewne warunki uzdrowienia. Wtedy był to obowiązek pokazania się kapłanowi w świątyni jerozolimskiej, gdyż — zgodnie z Prawem Mojżeszowym — wyłącznie kapłan miał prawo stwierdzić, czy dana osoba jest już zdrowa, czy też nadal jeszcze jest rytualnie nieczysta i nie może uczestniczyć w kulcie świątynnym. Kapłan zatem nie leczył, kapłan jedynie stwierdzał, opiniował. Leczył wyłącznie Bóg.
A co obecnie jest takim warunkiem wstępnym Bożego uzdrowienia? Podpowiedź daje nam jutrzejsza scena z człowiekiem sparaliżowanym, którego czterech mężczyzn przyniosło do Jezusa, aby go uzdrowił fizycznie. I Jezus to uczynił, ale najpierw uzdrowił go duchowo: „twoje grzechy są ci odpuszczone”. I to jest ten Boży warunek i Boża podpowiedź.
Mk 2,1-12
Dzisiejszy tekst ewangeliczny zawiera szereg ważnych myśli. Po pierwsze, Jezus zawsze oczekuje wiary ze strony człowieka chorego, zanim go uzdrowi. W tym przypadku Jezus uzdrawia człowieka, który takiej wiary nie ma, ale mają ją jego czterej krewni czy przyjaciele: „widząc ich wiarę”.
To wskazuje na wartość modlitwy wstawienniczej: Bóg może wysłuchać naszej modlitwy, gdy zanosimy ją w intencji naszych dzieci, wnuków, przyjaciół, współmałżonka, nawet jeśli oni tej wiary (już) nie mają.
Możemy też prosić innych o modlitwę za nas, jeśli nam takiej wiary brakuje.
Po drugie, jeśli prosimy o uzdrowienie fizyczne, to winniśmy najpierw prosić o uzdrowienie duchowe. Taką bowiem kolejność preferuje Jezus: wpierw odpuszcza grzechy, czyli uzdrawia z paraliżu duchowego, a potem leczy ciało, czyli uzdrawia z paraliżu fizycznego.
Po trzecie, właściwą odpowiedzią człowieka na doznane uzdrowienie winno być podziękowanie Bogu, oddanie Mu chwały, uznanie Jego mocy i dobroci.
Mk 2,13-17
Scena dzisiejsza opisuje powołanie celnika o imieniu Lewi, syna Halfeusza. Wydaje się, iż było to właściwe imię ewangelisty Mateusza. Termin „Mateusz” byłby przydomkiem o pięknym znaczeniu: „dar Jahwe”. Bo rzeczywiście Mateusz, pisząc pierwszą Ewangelię, stał się wspaniałym Bożym darem dla pierwotnej wspólnoty Kościoła na terenie Judei.
Urząd celnika był w pogardzie i nienawiści u mieszkańców Palestyny. Piastowany był bowiem często przez Żydów, którzy wpłaciwszy odpowiednie pieniądze na rzecz okupanta — Imperium Rzymskiego, otrzymywali ten urząd w leasing i mogli potem ściągać kwoty pieniężne o dowolnej wysokości od swoich współziomków, czując się zupełnie bezkarnie. Patrzono zatem na nich jako na zdrajców i kolaborantów. Traktowano ich na równi z grzesznikami i cudzołożnicami. Żaden szanujący się obywatel nie chciał utrzymywać z nimi kontaktu.
Lecz Jezus czynił inaczej: poszedł ze swoimi uczniami do Lewiego w gościnę i zasiadł przy jednym stole z innymi celnikami i grzesznikami. Nie zachował czystości rytualnej i „zgorszył” „pobożnych” faryzeuszów.
Uczynił to jednak nie z motywu lekceważenia Prawa żydowskiego, ale z miłości do człowieka: lekarza bowiem potrzebują ci, którzy źle się mają. A On przyszedł powołać grzeszników do swego Królestwa, a nie tych, którzy uważają siebie za sprawiedliwych i odtrącają wyciągniętą w ich stronę pomocną dłoń.
Mk 2,18-22
Prawo Mojżeszowe nakazywało swoim wyznawcom pościć raz do roku. Jednak faryzeusze z pobożności pościli nawet dwa razy w tygodniu. Oburzało ich, gdy widzieli uczniów Jezusa, jak jedzą i piją, i nic sobie nie robią z postów i tradycji ojców. Pewnie patrzyli na nich ze zgorszeniem niczym na anarchistów i dlatego pewnego dnia zwrócili się do Jezusa z pytaniem i skargą: dlaczego Twoi uczniowie nie poszczą?
Jezus odpowiadając wyjaśnił i im, i nam istotę postu chrześcijańskiego: jak długo Jezus („pan młody”) jest w gronie swoich uczniów („gości weselnych”), tak długo nie ma najmniejszego powodu do postu — jest to bowiem czas radości z przebywania razem, ze wspólnoty. Natomiast w momencie, gdy Jezus zostanie zabrany z grona swoich uczniów i poprowadzony na mękę i śmierć, wtedy stanie się to dla nich motywem postu i smutku, i płaczu.
Post jest zatem czasem smutku z powodu nieobecności Jezusa, zabranego na mękę i śmierć. Kościół tak właśnie przeżywa zarówno Wielki Post, jak i każdy piątek roku kościelnego, chyba że w dany piątek przypada uroczystość, a uroczystość — jako czas radości — znosi post, czyli smutek.
Poszczenie winno być zatem świadomie przeżywane, a nie mechanicznie przyjmowane. Dzisiejsza Ewangelia jest więc zachętą do świadomego przeżywania czasu Wielkiego Postu oraz każdego piątku roku kościelnego.
Młode wino chrześcijańskiej pobożności trzeba wlewać w nowe bukłaki form jej zewnętrznego wyrazu.
Mk 2,23-28
Zgodnie z Prawem Mojżeszowym, w szabat nie wolno było wykonywać 39 prac tzw. twórczych, czy związanych z powstaniem jakiejś nowej jakości. Nie wolno było zatem zrywać kłosów i je spożywać, bo to było związane z taką pracą.
Jezus przynosi jednak nowe Prawo, prawo Ducha, wedle którego wszelkie normy stanowione (tzw. prawo pozytywne) winny mieć umocowanie w prawie Bożym i służyć dobru człowieka. „To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”.
Prawo winno zatem uwzględniać potrzeby i dobro człowieka i takie właśnie prawo ustanawia Syn Człowieczy i staje na jego straży.
Mk 3,1-6
Kolejna scena ewangeliczna i kolejna scysja wokół szabatu. Tym razem chodzi o uzdrowienie człowieka z uschłą ręką, którego to uzdrowienia Jezus ponownie dokonał w szabat, czyli z punktu widzenia tradycji żydowskiej — w dzień po temu zakazany.
Jezus stawia dziś faryzeuszom i nam, chrześcijanom, zasadnicze pytanie dotyczące dnia świętego: co wolno w ten dzień czynić? Coś dobrego czy coś złego? „Życie ocalić czy zabić”?
Patrząc od strony Jezusa sprawa jest prosta: po pierwsze, ani w tym dniu, ani w żadnym innym dniu nie należy czynić zła. Po drugie, dzień święty ma służyć dobru człowieka, ma być czasem czynienia dobrze. Ma dać osobom chorym, samotnym dodatkowy motyw do wychwalania Boga i dziękowania Mu za nasze dobre czyny spełnione wobec nich. Taki jest sens szabatu i taki też jest sens niedzieli.
Oby Jezus obecnie nie musiał się smucić z powodu zatwardziałości naszych serc.
Mk 3,7-12
Marek ukazuje Jezusa przede wszystkim jako cudotwórcę. Odpowiadało to oczekiwaniom odbiorców jego Ewangelii: pisał ją bowiem do chrześcijan pochodzenia pogańskiego, czyli do tzw. etnochrześcijan. A dla nich argumentem koronnym za uwierzeniem w Jezusa nie były zapowiedzi i obietnice hebrajskiego Starego Testamentu, bo go przecież nie znali, ale cuda i uzdrowienia, których On dokonywał. Świat grecko-rzymski tamtej epoki oczekiwał bowiem na przemianę w historii ówczesnej ludzkości i nadejście kogoś takiego, jak mąż opatrznościowy, „mąż Boży”, po grecku anēr theios, którego będą charakteryzować liczne cuda i znaki boskiej mocy. I w taki właśnie sposób, czyli w zgodzie z duchem swoich odbiorców, Marek kształtuje obraz Jezusa w swej Ewangelii, eksponując Jego liczne cuda i uzdrowienia.
Jezus uzdrawia nie tylko ciała. Wypędza z ludzi duchy nieczyste, które „padały przed Nim i wołały: Ty jesteś Synem Boga!” One doskonale wiedzą, kim On jest, lecz ich wiedza nie przeradza się w wiarę w Niego. Można o Bogu wiele wiedzieć, być świetnym teologiem, a zarazem człowiekiem „głęboko” niewierzącym i niepraktykującym.
Jezus zabrania duchom nieczystym ujawniać, kim On jest, nie dlatego, że nie chce, aby ludzie poznali Go jako Syna Bożego, ale dlatego że nie chce „taniej reklamy”. Pragnie, by ludzie sami z siebie przekonali się do Niego, rozpoznając w Nim Bożą moc po Jego czynach i znakach.
Czy Jezus jest dla mnie tylko cudotwórcą, tylko egzorcystą czy też tylko … nikim?
Mk 3,13-19
Marek Ewangelista podaje nam dziś informację o ustanowieniu przez Jezusa grona dwunastu swoich najbliższych współpracowników. Dowiadujemy się zatem, iż „wybrał tych, których sam chciał”: a był tam i Judasz, który go później zdradził, i Mateusz celnik, który wcześniej był kolaborantem i zdrajcą; i Szymon Zelota, należący do nacjonalistycznej partii żydowskiej; i Jan i Jakub, których nazwał gwałtownikami ze względu na ich usposobienie, a którzy chcieli wymóc na Jezusie, swoim kuzynie, aby właśnie im przydzielił pierwsze miejsca w swoim przyszłym rządzie; i Szymon Piotr, który dwukrotnie pod przysięgą wyparł się Jezusa ze strachu, twierdząc, że Go w ogóle nie zna.
Wybrał zatem tych, których sam chciał. Nie idealnych, ale otwartych na Jego słowo; nie  perfekcyjnych i liczących wyłącznie na siebie i swoje możliwości, talenty i wykształcenie, ale słabych i całkowicie ufających Jemu.
Po co ich wybrał? Przede wszystkim, „aby byli z Nim”, a dopiero potem, by mógł ich wysyłać celem przepowiadania Dobrej Nowiny i wypędzania złych duchów.
Żeby stać się apostołem, misjonarzem, nauczycielem, katechetą, chrześcijaninem trzeba zatem najpierw „być z Nim”. Być z Nim 24 h na dobę.
A ile godzin na dobę ja z Nim jestem?
Mk 3,20-21
Różne opinie krążyły o Jezusie w środowisku palestyńskim. Tłumy były Nim zachwycone, bo leczył i wypędzał złe duchy, a do tego karmił chlebem w obfitości i pięknie nauczał. Ale już odmienne opinie pojawiały się wśród faryzeuszów i uczonych w Piśmie: mówili, że ma Belzebuba w sobie i jego mocą wypędza złe duchy.
Różnorodność opinii nie ominęła też najbliższej rodziny Jezusa, Jego krewnych i bliskich. Ci z kolei widząc, co się dzieje i dokąd zmierza Jego działalność, byli przekonani, że odszedł od zmysłów. Wybrali się więc, aby Go powstrzymać i w ten sposób uchronić przed aresztowaniem czy nawet śmiercią. Groziła ona bowiem nie tyle ze strony rzymskich wojsk okupacyjnych, co raczej ze strony rodzimego środowiska arcykapłanów i uczonych w Piśmie, oburzonych na Jezusa z powodu m.in. niezachowywania praktyk i tradycji żydowskich, że wspomnimy choćby szabat.
Każda opinia jest zawsze subiektywna i stąd odmienna od innych. My też możemy mieć różne zdania na różne sprawy. Ważne, żeby były uczciwe i poszukujące prawdy. Bo szukanie prawdy jest zawsze szukaniem Jezusa, który powiedział o sobie: „To właśnie Ja jestem Prawdą”.
Mk 16,15-18
Przeczytany przed chwilą tekst jest fragmentem tzw. dłuższego zakończenia Ewangelii wg św. Marka. Zostało ono dodane do tekstu pierwotnego prawdopodobnie w II w. Celem było po pierwsze — zamknięcie Ewangelii w jakiś literacko przyjęty sposób, a po drugie — odwołanie się do epilogów pozostałych Ewangelii kanonicznych, mówiących o ukazywaniu się Jezusa swoim Apostołom po Jego zmartwychwstaniu.
Zakończenie Markowe zawiera tzw. nakaz misyjny Jezusa: Jego uczniowie mają iść na cały świat i głosić Ewangelię „wszelkiemu stworzeniu”. Każdy, kto uwierzy ich nauczaniu i przyjmie chrzest, znajdzie się na dobrej drodze ku zbawieniu, natomiast ten, kto słuchając nauczania o Jezusie jako Panu odrzuci je z motywu przywiązania do zła, znajdzie się na drodze wiodącej ku samodestrukcji. Tylko miłość bowiem jest twórcza, a Bóg jest Miłością.
Tym, którzy uwierzą w Jezusa i Jego Bożą moc, towarzyszyć będą szczególne znaki. Pytanie, czy były one właściwe tylko czasom apostolskim, czy też i dziś możemy ich doświadczać? A jeśli ich nie doświadczamy, to może dlatego, że brak nam wiary?
Mk 4,1-20
Jezus, jak słyszymy, naucza w przypowieściach i obrazach. Dlaczego? Dzisiejsza Ewangelia daje na to odpowiedź, ale — przyznajmy — jest ona nieco dziwna. Wynika z niej, jakoby celem nauczania w przypowieściach było utrudnienie lub nawet wręcz uniemożliwienie ludziom słuchającym zrozumienia nauczania Jezusa: „żeby się nie nawrócili i nie była odpuszczona ich wina”. Oczywiście, taka interpretacja jest niepoprawna i wprost przekreślająca całą misję Jezusa.
Cytat zaczerpnięty z Księgi proroka Izajasza nie tyle wskazuje na zamierzony cel nauczania w przypowieściach, co raczej na tzw. celowość biblijną: „aby się wypełniły Pisma, które mówią, że ...”. Pragnieniem Jezusa nie jest zaciemnienie swego nauczania i w konsekwencji — niezrozumienie ze strony ludzi. Jezus nauczając wypełnia zapowiedzi Starego Testamentu. A one nie zawsze mówiły o tym, co dobre w ludzkiej odpowiedzi dawanej przez wieki Bogu. Często — przyznajmy — podkreślały wyjątkową zatwardziałość Narodu Wybranego w przyjmowaniu Bożego objawienia i Jego woli. I to właśnie eksponuje dzisiejszy cytat z Izajasza: będą słuchać, ale nie będą chcieli wypełniać w swoim życiu słów Boga.
I taka jest generalnie wymowa przypowieści o siewcy: miły Bogu owoc przynoszą wyłącznie ci, którzy słuchają i wypełniają Jego wolę w codziennym życiu.
Mk 4,21-25
Przypowieść o świetle należy odnieść do każdego ucznia Jezusa: to my mamy być takim Bożym światłem w naszym środowisku, w domu czy w miejscu pracy, które pomaga innym odnajdywać drogę do Boga, dokonywać właściwych wyborów w życiu, łagodzić obyczaje. Naszą misją nie jest siedzieć cicho i nie zabierać głosu czy też dać się zepchnąć „do zakrystii”, ale jasno i wyraźnie świadczyć o Chrystusie. Mamy być światłem tego świata, mamy być jego solą, aby go konserwować i zachować od zepsucia.
Kolejne słowa są trzema niezależnymi, jak się wydaje, wypowiedziami Jezusa, które Marek — idąc za nauczaniem Piotra — połączył w jedną całość.
A zatem: to, co teraz jest zakryte przed naszymi oczyma, będzie kiedyś przez Boga rozświetlone, a z drugiej strony: to, co my staramy się ukryć przed innymi, będzie kiedyś przez Boga ujawnione. Żyjmy zatem jak w jasny dzień, szczerze i prostolinijnie.
Druga część wypowiedzi jest wezwaniem do uważnego słuchania Bożych nauk i wzięcia ich sobie do serca: „uważajcie, jak słuchacie!” Dotyczy ona naszej relacji do bliźniego: jaką miarą go mierzymy, taką samą miarą odmierzy nam kiedyś Bóg (nie ludzie!), a nawet potraktuje nas jeszcze bardziej rygorystycznie, jeśli my nie będziemy miłosierni wobec naszych braci.
Trzecią wypowiedź można skojarzyć z wezwaniem do uważnego słuchania: kto tak postępuje, odnosi duchową korzyść, a ponieważ już „ma”, Bóg mu jeszcze doda lepsze rozumienie Bożego słowa. Natomiast jeśli ktoś lekceważy Boże nauczanie, wówczas Bóg zabierze mu i to niewiele, co mu się wydaje, że ma.
W każdym zatem przypadku jest to wezwanie do uważnego i gorliwego słuchania Bożego słowa i starannego wcielania go w swoje życie.
Mk 4,26-34
Dlaczego Jezus nauczał w przypowieściach? Czy po to, aby słuchający mogli lepiej zrozumieć? Też, ale także po to, by skłonić do zastanowienia się, do myślenia. By ludzie nie zatrzymywali się wyłącznie na zewnętrznej stronie przekazu, bardzo prostej i nawiązującej wyraźnie do ich życia i pracy, ale zechcieli wejść w głąb siebie i zapytać: Jakie te słowa mają znaczenie dla mojego życia? O co w nich chodzi?
Na przykład, gdy Jezus mówi o Królestwie Bożym, przyrównuje je do ziarna gorczycy, uważanego wówczas za najmniejsze na ziemi. Pragnie przez to powiedzieć, że początki Bożego Królestwa w ludzkim sercu mogą być bardzo nikłe i mizerne, jak zwykłe życzliwe słowo skierowane do drugiego człowieka lub zwyczajny miły uśmiech na twarzy. Ale właśnie te drobne gesty życzliwości i otwarcia się wywołują potem lawinę dobra w sercach innych ludzi.
Naszą misją jest zatem zasiewać w ludzkich sercach drobne ziarna ewangelicznej dobroci i życzliwości. Resztę trzeba powierzyć Bogu: On daje wzrost.
Mk 4,35-41
Markowy tekst o uciszeniu przez Jezusa burzy na jeziorze Galilejskim ma w swej greckiej formie słownej trzy wyraźne wyznaczniki: wielki sztorm — wielka cisza — wielka bojaźń. Na jeziorze rozpętał się wielki sztorm, który przeraził uczniów; na słowo wypowiedziane przez Jezusa nastała wielka cisza; a uczniowie widząc to zostali ogarnięci wielką bojaźnią.
Można te słowa odnieść i do naszego życia: czasami, gdy jest nam trudno, gdy różne wielkie burze szaleją w naszej codzienności, a my nie potrafimy się im oprzeć i nie widzimy znikąd ratunku, mamy wrażenie, że Bóg tego nie widzi, że śpi, chociaż przecież powinien interweniować. Lecz w momencie, kiedy się przełamiemy w tym poczuciu samowystarczalności i zaczniemy wołać do Niego: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?”, On się obudzi, wstanie i powie: „Milcz, ucisz się!” do wszystkich burz i nawałnic, które się wokół nas rozpętały, i nastanie wielka Boża cisza, Boży pokój w naszym sercu.
Istotne jest, aby ogarnęła nas potem „wielka bojaźń”, czyli ogromny szacunek i cześć, i wdzięczność wobec Boga, który jest obecny i nigdy nie śpi, i zawsze nas kocha.
Czemu zatem tak tchórzliwi jesteśmy? Jakże nam brak wiary.
Mk 5,1-20
Kraina Gerazeńczyków rozciągała się na południowy wschód od Jeziora Galilejskiego. Terytorialnie należała do Dekapolu, czyli związku 10 miast greckich o kulturze hellenistycznej. Z punktu widzenia Żydów, byli to Grecy, czyli poganie. Do tej krainy zawitał pewnego razu Jezus, uzdrawiając przy okazji człowieka opętanego przez cały “legion” demonów.
Warto zwrócić uwagę na dialog, jaki się wywiązał między demonami a Jezusem. Doskonale wiedziały, kim On jest (Syn Boga Najwyższego) i jaka jest Jego misja („nie dręcz mnie. Powiedział mu bowiem: ‚wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka’ ”). Nie brakowało im zatem wiedzy na temat, kim jest Jezus, ale brakowało im woli uznania Go za Pana i Boga.
Jezus pozwala duchom nieczystym wejść w stado świń. Prawo Mojżeszowe traktowało te zwierzęta jako nieczyste par excellence. A zatem idealne miejsce zamieszkania dla równie nieczystych duchów.
Wielce wymowne jest zakończenie tej sceny: człowiek opętany siedzi przy zdrowych zmysłach u stóp Jezusa i prosi Go, żeby mógł pozostać przy Nim na zawsze. Natomiast mieszkańcy miasteczka, którzy ponieśli stratę materialną, przychodzą do Jezusa i proszą Go, żeby odszedł z ich granic. I kto tu jest tak naprawdę opętany?
Mk 6,1-6
Jezus nie mógł dokonać w swoim rodzinnym mieście prawie żadnych cudów, ponieważ jego najbliżsi, krewni i sąsiedzi, którzy znali Go od dzieciństwa, patrzyli na Niego zapewne z zawiścią i zazdrością, dlaczego to właśnie Jemu jest dane takie nauczanie i takie czynienie znaków, a nie ich bliskim czy dzieciom. Stąd też i lekceważenie, i powątpiewanie, i ostatecznie zamknięcie się na osobę Jezusa jako wysłannika Bożego.
Za kogo się On uważa, znamy przecież Jego rodzinę, kuzynów, braci i siostry, są zwyczajni, jak my wszyscy, to czemu On czyni siebie kimś innym, lepszym? Skąd Mu jest dane takie nauczanie i takie cuda? Skąd On to ma?
Zamknięcie się na Osobę Jezusa spowodowało, że nie był w stanie uczynić tam prawie żadnego znaku. 
Czasami względy osobiste powodują, że człowiek zamyka się na drugą osobę, choć często wie, że nie ma racji. Ale idzie „w zaparte”: osobiste urazy, zazdrości, zawiść powodują takie zamykanie się na inne osoby. Mogą też spowodować zamknięcie się na Jezusa.
Uchroń mnie, Jezu, od zamykania się na Ciebie i na ludzi.
Ewangelista bardzo wyraźnie podaje, co było powodem owej niemożliwości uczynienia prawie żadnych cudów (uzdrowień) przez Jezusa na terenie swego rodzinnego Nazaretu: jest to niewiara, której nawet Jezus się dziwił.
Wiara lub niewiara nie jest postawą „oderwaną od rzeczywistości”, czyli niezwiązaną z osobą. Tu chodzi zawsze o wiarę lub niewiarę w Jezusa. Albo jest dla mnie Osobą realną, z którą mogę wejść w relację, mogę rozmawiać i zaufać jej, albo nie.
Proszę Cię, Jezu, byś był dla mnie zawsze „żywy, w Trójcy Jedyny, Prawdziwy”.
Mk 6,7-13
Pierwsza misja apostolska uczniów Jezusa. Na razie idą tylko do Narodu Wybranego, potem pójdą na cały świat. Idą po dwu, zgodnie z instrukcją zawartą w Prawie Mojżeszowym, że na świadectwie dwu lub trzech świadków oprze się cała prawda. Ich wiarygodność wynika zatem z posłuszeństwa Prawu, nie z jego odrzucenia.
Celem misji jest wzywanie do nawrócenia, czyli w rozumieniu biblijnym — do zmiany sposobu myślenia o ludziach i sprawach tego świata, do zmiany sposobu wartościowania rzeczy doczesnych w perspektywie wieczności.
Jezus posyłając, wyposażył ich we władzę nad duchami nieczystymi, czyli we władzę egzorcyzmowania, oraz we władzę leczenia chorób fizycznych. Ten ostatni tekst stał się biblijną podstawą do ustanowienia Sakramentu Namaszczenia Chorych.
Misja uczniów Jezusa trwa nadal. My nadal bowiem potrzebujemy tych, którzy w imię Jedynego Boga będą nas uzdrawiać z wszelkich ludzkich i nieludzkich zniewoleń i słabości.
Mk 6,14-29
Różne opinie krążyły w ówczesnym środowisku palestyńskim o Jezusie. Jedni traktowali Go jako jednego spośród wielkich proroków, na wzór tych starożytnych z historii Izraela. Inni mówili wprost, że to Eliasz, „prorok jak ogień”, o którym powiadano, że jest zachowany przez Boga na czasy ostateczne. Jeszcze inni, jak Herod Antypas, syn Heroda Wielkiego, widzieli w nim zmartwychwstałego Jana Chrzciciela.
Herod bowiem nakazał wcześniej zabić Jana Chrzciciela, ponieważ ten krytykował jego związek z Herodiadą, legalną żoną jego brata: „nie wolno ci mieć żony twego brata”.
Można więc powiedzieć, że Jan Chrzciciel zginął jako męczennik w obronie czystości i nierozerwalności związku małżeńskiego. Mógłby być zatem patronem wszystkich małżeństw chrześcijańskich: i tych wiernych sobie i Chrystusowi poprzez mijające lata, i tych, które dane sobie wzajemnie słowo wierności — dane w obliczu Chrystusa — zlekceważyli i złamali.
Św. Janie Chrzcicielu, tobie polecamy wszystkie małżeństwa i rodziny chrześcijańskie.
Mk 6,30-34
Kiedyś w radiu usłyszałem cztery zasady dobrego wypoczynku: zmienić miejsce przebywania, zmienić osoby, z którymi się przebywa, zmienić rytm dnia, przestać być tym, kim się jest na co dzień, np. w miejscu pracy.
Ciekawe, czy Jezus znał te zasady, kiedy swoim uczniom, powracającym z pierwszej w ich życiu misji apostolskiej, zaleca zmienić otoczenie, zmienić osoby, wśród których dotychczas przebywali nauczając, z pewnością też zmienić dotychczasowy rytm dnia i odpocząć od spełnianej przez nich jeszcze niedawno funkcji misjonarzy.
Lecz, jak widzimy, te zasady zachowania zdrowia psycho-fizycznego Jezus odkłada na bok, a może lepiej powiedzieć: nie stosuje ich do siebie, gdy widzi tłum ludzi, którzy są niczym owce zabłąkane na górach bez pasterza, spragnione Jego słowa i światła oświetlającego drogę ku życiu.
On — można rzec — nie znał odpoczynku, gdy w grę wchodziło dobro człowieka; gorliwość o dom Boży, czyli o każdego z nas, wyniszczała go.
Na ile mnie wyniszcza gorliwość i miłość do mojej rodziny, moich dzieci, mego współmałżonka?
Mk 6,53-56
Św. Marek w swojej Ewangelii stosuje od czasu do czasu krótkie podsumowania wskazujące na cudotwórczą działalność Jezusa. Jezus jest przecież tym, na którym — w zamiarze autora Ewangelii — wypełniają się oczekiwania pogan na nadejście opatrznościowego męża, którego nadprzyrodzona misja będzie potwierdzona spektakularnymi znakami i cudami. I tak właśnie jawi się Jezus w Markowej Ewangelii.
To On jest prawdziwym Lekarzem, w którego mocy jest uzdrowić człowieka ze wszelkich jego dolegliwości: i duchowych, i fizycznych. Wszyscy bowiem, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.
Jezus nic nie stracił ze swej mocy. Ma ją także dziś. Tylko czy my mamy wiarę, że On nadal ma tę moc?
Mk 7,1-13
Bardzo ostre słowa kieruje Jezus do faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Zarzuca im bowiem, że w miejsce Bożego Prawa umieścili swoje, czysto ludzkie zasady dotyczące drobnych i mało istotnych — z Bożego punktu widzenia — spraw, jak czystość rytualna czy koszerność jedzenia.
Stąd cytując proroka Izajasza ze Starego Testamentu (jak widać, był to problem ciągnący się przez całe wieki...), powiada do nich, że ten lud czci Go wyłącznie ustami, lecz sercem swym daleko jest od Niego. Lecz czci Go na próżno.
Jest to mocne oskarżenie i mocne ostrzeżenie, iż jeśli dalej będą postępować tą drogą, to rozminą się z wolą Boga.
Można tu sobie postawić pytanie, na ile my współcześnie zachowujemy proste Boże Prawo Jego Ewangelii, a na ile gubimy się w tysiącach rozmaitych norm, ustaw, zarządzeń, rozporządzeń, załączników, aneksów, ... dalekich od Bożego prawa?
Mk 16,9-15
Fragment tekstu przed chwilą przeczytany należy do tzw. dłuższego zakończenia Ewangelii wg św. Marka, które, co prawda, nie jest znane w najstarszych jej rękopisach, ale zostało do niej dołączone na bardzo wczesnym etapie kształtowania się dzisiejszej postaci tej Ewangelii.
Jest ono swoistym résumé, czyli krótkim streszczeniem opisów ukazywania się Jezusa Zmartwychwstałego, które znamy z pozostałych Ewangelii, co jednoznacznie wskazuje na jego późniejsze pochodzenie.
To, co eksponuje ten fragment, to przede wszystkim uparty brak wiary uczniów Jezusa w Jego zmartwychwstanie. Dokładnie to właśnie wyrzuca im Jezus, gdy objawia się w Wieczerniku.
Zarazem przekazuje im misję do spełnienia: mają iść na cały świat i głosić dobrą nowinę o Jego zmartwychwstaniu. A w ramach tej dobrej nowiny jest też radosna wieść o odpuszczeniu nam grzechów.
Mk 16,15-20
Powyższe słowa Jezusa są częścią tzw. dłuższego zakończenie Ewangelii wg św. Marka, dodanymi nieco później do zasadniczego tekstu Ewangelii i zredagowanymi przez kogoś innego niż św. Marek. Są jednak tak samo natchnione przez Boga i dlatego też kanoniczne, czyli włączone przez Kościół pierwotny do zestawu swoich ksiąg i tekstów świętych.
Przeczytany fragment zawiera nakaz misyjny Jezusa: Jego uczniowie winni iść i ewangelizować ten świat. Kto uwierzy, otrzymuje obietnicę przebywania z Jezusem na zawsze w Jego Królestwie, w domu Ojca. A tu, na ziemi, doświadczy spektakularnej mocy Jego działania i obecności.
Może nam brak wiary, skoro tego nie doświadczamy w naszym życiu?
Jezu, zasiadający po prawicy swego Ojca, ożyw w nas wiarę, napełnij mocą Ducha i pomóż z radością i przekonaniem głosić światu Ewangelię: „dobrą nowinę” o Tobie.
Mk 9,30-37
Pierwsza część dzisiejszej perykopy ewangelicznej porusza problem tzw. sekretu mesjańskiego. Z kontekstu wynika, iż Jezus nie chciał, aby postrzegano Go wyłącznie jako zwykłego uzdrowiciela i cudotwórcę. On pragnie, aby ludzie patrząc na Jego czyny i słuchając Jego słów, widzieli w Nim Bożego Mesjasza, zapowiadanego w Starym Testamencie, który swoje życie oddaje za życie ludzi i staje się ofiarą przebłagalną za grzechy świata. Jednak nawet Jego uczniowie — jak czytamy w Ewangelii — tego nie rozumieli. Jakże daleko odeszli oni i im współcześni od nauczania Biblii!
Może i my oddaliliśmy się od Słowa Bożego i własną pobożność postawiliśmy ponad prawdziwym zasłuchaniem się w natchnione teksty?
Druga część dzisiejszej Ewangelii to stale żywy i bolesny problem pierwszeństwa i hierarchii w Kościele Chrystusowym. Jezus rozstrzygnął sprawę jasno i raz na zawsze: „kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich”.
Czy moje ambicje i pragnienie władzy znają ten Chrystusowy wymiar?
Mk 9,38-40
Ewangelie często odsłaniają przed nami czysto ludzkie emocje i uczucia, którymi kierowali się Apostołowie Jezusa. Na przykład dzisiaj słyszymy, jak Jan, umiłowany przez Niego, zazdrośnie broni statusu ucznia Jezusa: to przecież tylko oni, Jego Apostołowie, mają prawo w Jego imię wyrzucać złe duchy!
Jezus jednak nie chce, by Jego Kościół stał się jakimś klubem dla wybranych, stowarzyszeniem sekciarzy i fundamentalistów. Jego Kościół jest zawsze otwarty i uniwersalny, jest ponad podziałami, jest zawsze „ortodoksyjny”, czyli broniący prawdziwej chwały Jezusa, i jest zawsze „powszechny”, czyli — używając słowa greckiego — katholikos, katolicki.
Mk 10,1-12
Stary Testament znał praktykę rozwodów. Ich motywem, jak to wyraźnie stwierdza Jezus, była „zatwardziałość waszych serc”. Ale też jasno dodaje, że od początku wola Boża była i jest inna: Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, stworzył ich dla siebie i we wzajemnym związku małżeńskim stają się oni fizycznie i duchowo „jednym ciałem”. Dlatego też tego, co Bóg złączył, czyli swoją decyzją przeznaczył dla siebie nawzajem, tego człowiek niech nie rozdziela!
W domowym zaciszu, na ponowne pytanie uczniów w tej kwestii, Jezus wyjaśnia szerzej, iż mężczyzna, który porzuca swoją żonę, a bierze inną kobietę, popełnia wobec swej żony cudzołóstwo. Podobnie gdy żona opuści swego męża i zamieszka u innego mężczyzny, popełnia cudzołóstwo.
Nie jest to zatem „związek partnerski” — w oczach Boga jest to permanentne cudzołóstwo.
Mk 10,13-16
Biegające po kościele i hałasujące w czasie mszy świętej dzieci, choć są radością i dumą dla rodziców i dziadków, to jednak są utrapieniem dla duszpasterzy, którzy z bólem widzą, jak trudno jest wtedy zachować atmosferę skupienia i modlitwy.
Jezus nigdy nie odtrącał dzieci. Wprost przeciwnie, gdy zauważył, jak Jego uczniowie, zapewne w trosce o Jego wypoczynek, zabraniali im zbliżać się do Niego, powiedział im twardo, aby tego nie czynili, do takich bowiem należy Królestwo Boże. „Do takich”, tzn. nie tyle w sensie dosłownym: „do dzieci”, co raczej do osób o takiej prostolinijnej i szczerej postawie.
Kto bowiem — jak mówi Jezus — nie przyjmie Królestwa Bożego jak dziecko, czyli z pełną otwartością, zaufaniem, ten — zacytujmy tu dosłownie — „z całą pewnością do niego nie wejdzie”.
Daj, Panie, bym był dzieckiem: nie: naiwnym, ale duchowo prostym i czystym.
Mk 10,17-27
Pytanie o coś, co określamy „życiem wiecznym”, zostało skierowane precyzyjnie pod właściwy adres; któż lepiej od Boga wie, jak wygląda Jego życie?
Odpowiedź Jezusa jest banalnie prosta: chcesz żyć moim życiem, zachowaj przykazania; a jeśli chcesz być w 100% pewnym osiągnięcia tego życia, to postąp radykalnie: postaw Mnie na pierwszym miejscu w swojej hierarchii życiowych wartości: sprzedaj, co masz, rozdaj ubogim, przyjdź do mnie i stań się moim uczniem.
Niełatwa to decyzja, niełatwo być wolnym; o wolności łatwiej mówić.
Tym bardziej nie była ona łatwa i zrozumiała dla uczniów Jezusa, wychowanych w żydowskiej tradycji wręcz bałwochwalczego kultu dóbr materialnych, bo przecież kto więcej ich posiada, ten ma więcej Bożego błogosławieństwa!
Tak przynajmniej twierdził — jak sądzili niektórzy — Stary Testament. Jezus jednak prostuje to mniemanie, wskazując, że trudno jest wejść bogatemu do Królestwa niebieskiego, gdyż w dostatkach pokłada swą ufność i często obojętny jest dla niego żywy kontakt z Bogiem i drugim człowiekiem. Z przepracowania nie ma nań po prostu ani czasu, ani chęci. Trudno jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne.
Lecz niech żywi, a chętni, nie tracą nadziei: to, co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga. Bóg jest w stanie dać łaskę przejrzenia na oczy każdemu, kto o nią poprosi.
Mk 10,32-45
Prośbę skierowaną do Jezusa przez Jana i Jakuba można zinterpretować jako żądanie dla siebie stołków ministerialnych w przyszłym Jego rządzie. Dwaj bracia uznali widać, że należy się pośpieszyć z załatwieniem tej sprawy, skoro Jezus zapowiada jakąś bliżej niezrozumiałą dla nich swoją śmierć, a potem jeszcze trudniejsze do pojęcia zmartwychwstanie.
Prośba synów Zebedeusza oburzyła pozostałych dziesięciu Apostołów, ale bynajmniej nie z racji na jej bezczelność, ale z racji na to, że i oni przecież także chcieli te miejsca u boku Jezusa zająć.
Widzimy więc, że Dwunastu Jego uczniów, których nota bene sam sobie wybrał, nie było idealnym gronem świętych mężów. Oni dopiero uczyli się być Jego uczniami, dorastali do swej misji i powołania.
Uczniem bowiem Jezusa człowiek się staje, ale nigdy nim się nie rodzi ani też nie jest nim w pełni. Stąd też i nikt z nas w oczach Jezusa nie jest przekreślony i bez nadziei na poprawę. Wszystko zależy od tego, czy chcemy z Nim być, nawet jeśli na tej drodze upadamy, tak jak On na drodze Krzyża.
Może zatem warto wziąć dziś przykład z Jezusa, który nie przyszedł po to, aby Jemu służono, lecz aby służyć, i zrobić ten zasadniczy krok na drodze Jego uczniostwa: zacząć żyć dla innych.
Mk 11,11-25
W tekście Markowym opowiadanie o przeklętym przez Jezusa drzewie figowym jest rozdzielone perykopą o wypędzeniu przekupniów ze świątyni — Bożego domu modlitwy. Tekst dotyczy więc zasadniczo modlitwy i jej mocy, jeśli jest zespolona z wiarą.
Natomiast Mateusz połączył dwa fragmenty obrazu przeklętego przez Jezusa figowca w jedną całość, aby otrzymać w ten sposób bardziej klarowny przekaz.
Drzewo figowe nie jest w tekście symbolem nie przynoszącego owoców Izraela (bo przecież „nie był to czas na figi”!), ale jest przede wszystkim obrazem skuteczności modlitwy ucznia Jezusa, modlitwy, której miejscem właściwym jest głównie świątynia.
Przy okazji warto dodać, że Łukasz Ewangelista, choć był osobą wyczuloną na temat modlitwy, wydaje się, iż nie zauważył lub nie zrozumiał tego wątku w Ewangelii Markowej, a nie korzystając też z Mateuszowej, nie dostrzegł go i pominął w swoim tekście.
Dzisiejsza Ewangelia podaje nam zatem dwa istotne warunki wysłuchania modlitwy: wiara w Boga i przebaczenie braciom.
Proszę Cię, Panie, bym zawsze Ci ufał, jak dziecko swemu ojcu, i bym zawsze z serca przebaczał wszystkim, którzy czymkolwiek wobec mnie zawinili.
Mk 11,27-33
Wsłuchując się z uwagę w słowa dzisiejszej Ewangelii, ktoś mógłby powiedzieć, że arcykapłani, uczeni w Piśmie i starsi ludu posiedli w stopniu perfekcyjnym tajniki dyplomacji. Nie odpowiadają bowiem wprost na pytanie Jezusa, zgodnie ze swoją wiedzą na ten temat, ale najpierw zastanawiają się, jaka odpowiedź będzie dla nich korzystniejsza. A ponieważ żadna nie wydaje się być satysfakcjonująca i bezpieczna, odpowiadają: „nie wiemy”. Nie interesuje ich mówienie prawdy i nie szukają jej w swoim życiu, natomiast troszczą się o własny status społeczny i dobro osobiste. W tym celu gotowi są nawet kłamać.
Taką dyplomację, która mija się z prawdą, Jezus nazywa zwyczajnie obłudą i hipokryzją.
Może warto postawić tu sobie pytanie, na ile ja jestem „dyplomatą”?
Mk 12,18-27
Saduceusze, wywodzący się z arystokracji i kręgów kapłańskich narodu wybranego, stali na tradycyjnym stanowisku, że nie ma żadnego zmartwychwstania po śmierci, a życie ludzkie realizuje się wyłącznie w ramach doczesności. Jeżeli myśleli o jakimś dalszym trwaniu, to tylko w swoich dzieciach, i to płci męskiej. One bowiem gwarantowały dalsze trwanie rodu. Stąd też, jeśli ktoś będąc w związku małżeńskim, umierał bezdzietnie, to jego rodzony brat miał obowiązek poślubić wdowę i zrodzić syna swemu bratu. W ten i tylko w ten sposób mógł bowiem dalej przetrwać ród zmarłego. Prawo to nazywamy prawem lewiratu, czyli „szwagra”.
Saduceusze zatem, chcąc wykpić nauczanie Jezusa o dalszym życiu po śmierci, skonstruowali taką nieprawdopodobną opowiastkę o siedmiu zmarłych braciach i jednej wdowie po nich wszystkich. Czyją zatem będzie żoną w tym Jezusowym niebie?
Jezus im odpowiada dwustopniowo: najpierw, że w niebie nie będą się żenić ani wychodzić za mąż, gdyż będą wolni jak aniołowie. To nie znaczy, że małżonkowie nie będą już odtąd rozpoznawać się nawzajem czy też patrzeć na siebie. Ale ich miłosne zapatrzenie się w Boga będzie zapewne większe od ich dotychczasowego zapatrzenia się w siebie.
Po drugie, Jezus wyjaśnia saduceuszom na podstawie tekstów Starego Testamentu, które — jako jedyne — uznawali za natchnione, że choć mijają wieki, to Bóg jest nadal Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba. Oni wszyscy bowiem nadal dla Niego żyją. Bóg nie jest więc Bogiem umarłych, lecz żywych.
Czy ja w to wierzę?
Mk 12,28b-34
Bóg na górze Synaj przekazał pokoleniom Izraela wędrującym w stronę Ziemi Obiecanej dziesięć podstawowych norm moralnego postępowania, zwanych z greki Dekalogiem. Stały się one bazą pod powstanie wspólnoty religijnej i państwowości biblijnego Izraela.
W miarę upływu czasu Naród Wybrany uszczegółowił te normy czyniąc z nich łącznie 613 zakazów i nakazów. W tym prawnym gąszczu nikt w końcu nie był w stanie się rozeznać, stąd zrozumiałe jest pytanie uczonego w Piśmie skierowane do Jezusa: „które ze wszystkich przykazań jest pierwsze?”
Jezus na pierwszym miejscu stawia wyznanie wiary: „słuchaj, Izraelu, Jahwe, nasz Bóg, Jahwe jest jedyny”. To wyznanie wiary po dzień dzisiejszy odmawia codziennie każdy pobożny Izraelita, nazywając je szema, „słuchaj!”, od pierwszego słowa tego wyznania. Jest ono odzwierciedleniem czystego monoteizmu, czyli wiary w istnienie tylko i wyłącznie jedynego Boga Jahwe.
Dopiero potem Jezus mówi o najważniejszym przykazaniu: jest to przykazanie miłości Boga całym sobą i bliźniego jak siebie samego.
Co oznacza: „miłować”? W biblijnym rozumieniu tego terminu, oznacza zaangażować w tę relację przede wszystkim rozum i swoją wolę, a nie tyle uczucia. Oznacza zatem świadome przylgnięcie do Boga i trwanie przy Nim „na dobre i na złe”. Oznacza też świadome i dobrowolne pochylenie się nad każdym człowiekiem potrzebującym naszej obecności i troski, niezależnie od uczuć i emocji — czasami negatywnych — temu towarzyszących. To właśnie jest prawdziwa miłość. Taką miłością kocha nas Bóg. Takiej też od nas oczekuje.
Mk 6,17-29
Różne opinie krążyły w ówczesnym środowisku palestyńskim o Jezusie. Jedni traktowali Go jako jednego spośród wielkich proroków, na wzór tych starożytnych z historii Izraela. Inni mówili wprost, iż jest to Eliasz, „prorok jak ogień”, o którym powiadano, że jest zachowany przez Boga na czasy ostateczne. Jeszcze inni, jak Herod Antypas, syn Heroda Wielkiego, widzieli w nim zmartwychwstałego Jana Chrzciciela.
Herod bowiem nakazał wcześniej zabić Jana Chrzciciela, ponieważ ten krytykował jego związek z Herodiadą, legalną żoną jego brata: „nie wolno ci mieć żony twego brata!”. Można więc powiedzieć, że Jan Chrzciciel zginął jako męczennik w obronie czystości i nierozerwalności związku małżeńskiego.
Mógłby być zatem patronem wszystkich małżeństw chrześcijańskich: i tych wiernych sobie i Chrystusowi poprzez mijające lata, i tych, które dane sobie wzajemnie słowo wierności — dane w obliczu Chrystusa — zlekceważyli i złamali.

Św. Janie Chrzcicielu, tobie polecamy wszystkie małżeństwa i rodziny chrześcijańskie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz