Miesiąc maj, poświęcony w tradycji Kościoła Katolickiego szczególnej czci NMP, skłania nas dzisiaj ku podjęciu tematyki maryjnej. Niech zatem tematem wiodącym obecnego rozważania będą niewiasty ST jako prefiguracja Maryi oraz Jej obraz w NT.
Na wstępie należy wyjaśnić termin: „prefiguracja”. Oznacza on: „zapowiedź”. Chodzi nam zatem o takie postaci kobiet ze ST, które poprzez swoją postawę duchową i moralną „zapowiadają” osobę Maryi jako Matki Mesjasza i Matki Kościoła. W terminologii biblijnej używa się często w takich kontekstach pojęcia: „typ”. Można więc powiedzieć, że chodzi nam o kobiety, które są typem Maryi.
Niewątpliwie pierwszym i podstawowym typem Maryi w ST jest biblijna Ewa, matka wszystkich żyjących. Zapowiedź zwycięstwa, które jej potomstwo odniesie nad potomstwem szatana, ukazana w Rdz 3,15, jest pierwszą „dobrą nowiną” (czyli Protoewangelią), jaką Bóg kieruje do ludzi, gdyż zwraca tęskny wzrok chrześcijanina ku Maryi jako Matce tegoż właśnie potomstwa (a właściwie Potomka par excellence). W ten sposób biblijna Ewa staje się zapowiedzią Maryi jako prawdziwej Matki i Odrodzicielki rodzaju ludzkiego.
Postacią niewiasty opiewaną w ST z powodu swego piękna, odwagi, roztropności i sprytu jest Judyta, bohaterka opowiadania zawartego w księdze pod jej imieniem. Jest ona obrazem idealnej Żydówki, która w sytuacji zagrożenia narodu, dzięki swej odwadze i przebiegłości, a przede wszystkich — dzięki szczerej wierności Prawu Bożemu, broni Ojczyzny, nie wahając się wystawić na szwank własną reputację i narazić nawet swoje życie. W niej to właśnie ukazuje się potęga działania Boga, który jest w stanie dokonać rzeczy — wydawałoby się — niemożliwych, jeśli tylko człowiek jest Mu wierny i posłuszny. Judyta jest więc zapowiedzią Maryi, przez której pełne posłuszeństwo i odważne zawierzenie Bóg dokonał rzeczy — po ludzku patrząc — rzeczywiście niemożliwych (dziewicze narodzenie Boga-człowieka oraz zbawienie ludzi przez hańbę krzyża).
Warto tutaj dodać, iż spośród przymiotów Judyty szczególnie jeden, tj. jej odwaga, znalazł uznanie w pobożności ludowej, określającej Maryję jako „Judyt wojująca” w Godzinkach ku czci NMP.
Inną postacią starotestamentową, którą można interpretować jako prefigurację Maryi, jest z pewnością Rut, także główna bohaterka opowiadania określonego jej imieniem. Jest Moabitką, a zatem cudzoziemką względem Narodu Wybranego. Jej miłość do swej teściowej, Noemi, posunięta jest aż do opuszczenia swej ojczyzny i stron rodzinnych i pójścia za nią „w nieznane” (z punktu widzenia Rut), w obce jej strony Judei i Betlejem, aby tam — idąc nadal za głosem miłości i szacunku — poślubić nieznanego sobie mężczyznę i w ten sposób „wpisać się” w genealogię króla Dawida i przyszłego Mesjasza, Jezusa. Jej zawierzenie oraz postawa bezinteresownej dobroci, opiewana w księdze jako słynne biblijne chesed, „łaskawość”, przywołuje na pamięć równie wielkoduszne zawierzenie Maryi Bogu i pójście za głosem Powołującego, jeśli już nie „w obce”, to z pewnością — „w nieznane”.
Kolejną postacią kobiecą Starego Przymierza jest Estera, również bohaterka księgi zatytułowanej jej imieniem. Jako cudzoziemka (Żydówka) pośród narodu wrogiego sobie (Asyryjczycy), ryzykuje własne życie, by ratować życie rodaków. Jest królową, której imię oznacza „gwiazda”, a dzięki jej ofierze i wstawiennictwu uratowany zostaje Naród Wybrany żyjący na obczyźnie. Ona także jest obrazem Maryi, która jako Stella Maris, „gwiazda morza”, świeci swemu „Narodowi” — wspólnocie Kościoła, i chroni go poprzez swoje wstawiennictwo u Syna przed napaściami szatana i rozproszeniem w drodze do Domu Ojca.
Przedstawienie tych paru postaci kobiecych ST jest pouczające zarówno samo w sobie (odegrały bowiem istotną rolę w kształtowaniu ducha i wiary wspólnoty Izraela), jak i w odniesieniu typicznym do Niewiasty par excellence, Maryi — Matki Mesjasza i Matki Kościoła. Ukazują one bowiem pewne cechy charakteru i postawy, które potem znalazły swoje pełne i doskonałe odzwierciedlenie i wypełnienie w osobie Maryi. Kiedy dziś je przedstawiamy i pochylamy się nad nimi z zainteresowaniem i szacunkiem, to z jednej strony po to, by stały się dla nas wzorem do naśladowania, a z drugiej — by wraz z Maryją wyśpiewać Bogu Jej hymn dziękczynienia: „Wielbi dusza moja Pana”.
Spójrzmy teraz na niektóre teksty NT, zwłaszcza w redakcji Łukaszowej i Janowej, które ukazują nam Maryję w różnych sytuacjach życiowych. Mogą one stać się dla nas doskonałym źródłem prawdziwej pobożności maryjnej, ucząc właściwych postaw i dojrzałych wyborów. Zacznijmy od Ewangelii według świętego Łukasza, która przedstawia nam najpiękniej odmalowane obrazy Maryi w NT.
W scenie Zwiastowania, w jej ostatnich zdaniach, czytamy, że Maryja odpowiada aniołowi w następujący sposób: „oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego” (1,38). Tak brzmi tradycyjne tłumaczenie. Gdybyśmy jednak sięgnęli do tekstu oryginalnego, znajdziemy tam dwie ciekawe możliwości interpretacyjne tej wypowiedzi. Po pierwsze, termin „służebnica”, dūlē, w grece może oznaczać zarówno sługę, jak i niewolnika. W tym drugim znaczeniu określałby zatem postawę całkowitego podporządkowania ze strony Maryi wobec Boga, jak postawa „nie-wolnika”, czyli tego, który nie ma swojej woli, lecz wolą dla niego jest wola jego pana i właściciela.
Po drugie, słowa Maryi: „niech mi się stanie” (po grecku: genoito moi), z gramatycznego punktu widzenia stanowią tzw. optativus, sugerujący silne zaangażowanie emocjonalne ze strony osoby wypowiadającej te słowa. To tak, jak gdyby Maryja — niczym małe dziecko (co prawda, rzeczywiście miała ok. 12-13 lat) proszące natarczywie swego tatę o wymarzoną zabawkę — wołała z głębokim zaangażowaniem uczuciowym do Boga o wypełnienie się Jego woli w jej życiu. Nie były to zatem spokojne, przemyślane uprzednio „na zimno”, a teraz bez większych emocji wypowiedziane słowa, lecz pełne dziecięcego uczucia, radości i tęsknoty wołanie kochającego i kochanego dziecka. Taka była jej postawa wobec objawiającego się Boga: całkowite podporządkowanie i pełne tęsknoty i radości oczekiwanie.
W innej scenie ten sam Ewangelista opowiada, iż Maryja pewnego dnia udała się w górzyste rejony nieopodal Jerozolimy, do miejscowości zwanej Ein Karem — co moglibyśmy przetłumaczyć jako „źródło w winnicy” — aby spotkać się ze swoją krewną, Elżbietą. Czytamy, że „pozostała u niej około trzech miesięcy, a potem wróciła do swego domu” (1,56). Dlaczego Łukasz podkreśla, że pozostała u niej „około trzech miesięcy”? Wyjaśnienie tej pozornie mało istotnej informacji znajdziemy wówczas, gdy zestawimy ją z wcześniejszymi słowami anioła Gabriela, skierowanymi do Maryi: „oto Elżbieta, twoja krewna, poczęła w swojej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, którą nazywano bezpłodną” (1,36). Z obu tekstów wynika zatem, że Maryja pozostała u Elżbiety aż do jej rozwiązania, czyli tak długo, jak tego wymagała sytuacja. To nie była zdawkowa, kurtuazyjna wizyta trwająca bezpieczne 5 minut, połączona z pewnym niepokojem w sercu, żeby jej tylko o coś nie poproszono, bo przecież nie ma czasu. Maryja pozostała u swojej krewnej do momentu, dopóki była potrzebna. W tej scenie uczy nas zatem postawy służenia drugiemu człowiekowi tak długo, jak długo on nas potrzebuje.
W kontekście spotkania dwu niewiast możemy jeszcze zatrzymać się nad pięknymi słowami wypowiedzianymi wtedy przez Maryję. Jest to hymn Magnificat, czyli „Wielbi dusza moja Pana”. Maryja ze zdumieniem dowiaduje się, że to, co było słodką tajemnicą Jej serca (zwiastowanie anielskie), jest teraz wiadome — przez Ducha Świętego — także Elżbiecie. Nie musi więc martwić się o to, jak przekazać tę radosną nowinę swej kuzynce i czy ona jej uwierzy, czy też nie. Oto Elżbieta już wie o wszystkim: „jesteś najbardziej błogosławiona wśród niewiast i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że matka mego Pana przyszła do mnie?... Szczęśliwa jest ta, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana!” (1,42-45). W odpowiedzi wdzięczne serce Maryi wyśpiewuje Bogu hymn Magnificat, a w nim padają te znamienne słowa: „wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy. Oto bowiem odtąd wszystkie pokolenia ogłaszać mnie będą szczęśliwą, gdyż ten, który jest Wszechmocny, uczynił mi wielkie rzeczy” (1,46-49). Maryja dziękuje Bogu, że zechciał właśnie ją, młodą i bliżej nikomu nieznaną dziewczynę z Nazaretu, wybrać na matkę Swego Syna. Zdaje sobie sprawę, że od tego momentu będzie wyniesiona ponad wszystkich ludzi, a ponieważ wie, że jest to dzieło Boże, a nie jej zasługa, dlatego teraz uwielbia i dziękuje Bogu z całego serca. I to jest właśnie prawdziwa, chrześcijańska z ducha, pokora. Pokora, czyli prawda o sobie samym. Ona chroni przed dwiema skrajnościami, które spotykamy w życiu. Jedna, to twierdzenie, że nic nie znaczę, nic nie potrafię, że Bóg to innych obdarował rozmaitymi darami, talentami, a mnie się nic nie dostało. Taka pokora jest obłudna i fałszywa, bo jest fałszywym świadectwem danym Panu, Bogu: że niby to wszystkich innych obsypał hojnie swoimi łaskami, a mnie nic nie dał. Druga skrajność, to twierdzenie, że wszystko, co mam, zawdzięczam wyłącznie sobie, swoim umiejętnościom i swojej pracy, i nikomu w związku z tym nie jestem nic winien ani nie muszę dziękować. To jest z kolei pycha. Maryja wyśpiewując Magnificat uczy nas zatem prawdziwej pokory i potrzeby dziękowania Bogu: „wielbi dusza moja Pana!”
Kolejne dwie sceny są zaczerpnięte z Ewangelii według św. Jana. Pierwsza, to wesele w Kanie Galilejskiej, kiedy to zabrakło wina i tylko Maryja swoim kobiecym, czułym sercem dostrzegła zakłopotanie młodej pary i pośpieszyła im z pomocą, prosząc o interwencję swego Syna, a właściwie to stwierdzając jedynie fakt braku: „wina nie mają” (2,3). I chociaż słowa Jezusa były początkowo odmowne („co mnie i tobie [do tego], niewiasto? Jeszcze nie nadeszła moja godzina”, 2,4), to jednak Maryja wiedziała dobrze, że przecież Syn jej nie odmówi i dlatego rzekła do sług: „cokolwiek wam powie, uczyńcie!” (2,5). I stało się: w pustych kamiennych stągwiach przeznaczonych normalnie do żydowskich oczyszczeń pojawiło się najprzedniejsze wino. Maryja w tej scenie jawi się z jednej strony jako orędowniczka (oręduje bowiem u swego Syna w ludzkich zmartwieniach), z drugiej zaś okazuje ogromną moc swego matczynego wstawiennictwa: jeszcze przecież nie nadeszła pora, aby Syn Boży rozpoczął swoją działalność cudotwórczą, a jednak czyni to na prośbę Matki. Potężny Bóg zmienia swoje plany na prośbę Matki swego Syna! „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej” (2,11), jak komentuje ostatecznie całe wydarzenie zdumiony takim obrotem sprawy św. Jan Ewangelista.
Druga scena z tej samej Ewangelii to tzw. testament z krzyża: Jezus odchodząc z tego świata przekazuje swą Matkę pod opiekę Jana Ewangelisty („oto matka twoja”), a Jana powierza opiece Maryi („oto syn Twój”, 19,26nn). Ojcowie i pisarze kościelni pierwszych wieków medytując nad tą sceną widzieli w osobie „umiłowanego ucznia” każdego chrześcijanina. W konsekwencji zatem Maryja z polecenia i woli Jezusa staje się Matką każdego z nas (możemy więc być całkowicie pewni Jej opieki), a my z kolei otrzymujemy obowiązek „przyjęcia Jej do siebie”, czyli odnoszenia się do Niej z należną czcią i szacunkiem, i posłuszeństwem, wyrażającym się m.in. w zachowaniu Jej słów: „cokolwiek wam powie, uczyńcie!” (2,5).
Pewnym dopełnieniem powyższego obrazu jest scena z Księgi Apokalipsy św. Jana, ukazująca Niewiastę i Smoka (Ap 12). Wśród ważniejszych interpretacji tej wizji jest też i ta, że przedstawia ona Maryję zarówno jako Matkę Mesjasza (Mesjasz to „dziecię porwane do Boga i do Jego tronu”, 12,5), jak też jako Matkę wspólnoty wiary — Kościoła (smok, czyli szatan, „odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa, [tzn.] z tymi, którzy strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa”, czyli wiernie trwają w tym, co On przekazał swoim uczniom, 12,17). Tym samym ta scena uzupełniałaby wizerunek Maryi jako Matki Mesjasza i Matki Kościoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz